[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wielki gong, gdy Conan odbił mierzące w niego ostrze. Uderzenie było tak potę\ne, \e
uzbrojona ręka Uskudy została odrzucona daleko w górę i w bok.
Dzwięczne zderzenie ostrzy nie zwolniło klingi Conana, która tylko zmieniła kierunek,
spadając na prawe udo Samaryjczyka, tu\ nad kolanem. Trzasnęła przerąbana kość, a z ust
niedoszłego mordercy wyrwał się okropny dzwięk, ni to jęk, ni wrzask.
Uskuda starał się jeszcze zadać cios, lecz jego noga złamała się szybciej, ni\ ręka mogła
nadą\yć.
Tymczasem ramię Conana zaledwie zwolniło. Jego ostrze odbiło srebrne światło księ\yca,
gdy Cymmerianin wyszarpywał je z nogi przeciwnika. Za smugą stali pomknął warkocz
kropelek krwi. Miecz zatoczył łuk nabierając szybkości i rąbnął w lewą rękę Uskudy, trzy
cale powy\ej Å‚okcia.
Samaryjczyk upadł obok swego ramienia. Pomimo dwóch straszliwych ran myślał tylko o
zemście. Wijąc się na piaszczystym gruncie i wymachując tryskającym krwią kikutem
uderzył w goleń Conana. Cios ten był jednak tak słaby i powolny, \e Conan tylko uniósł nogę
i ostrze miecza zadrasnęło podeszwę jego sandała. Potem opadająca stopa barbarzyńcy
wgniotła w piach nadgarstek Uskudy. Chrupnęły kości i osłabłe palce wypuściły rękojeść.
Równocześnie miecz Cymmerianina spadł na kark Uskudy i dotarł a\ do krtani.
Barbarzyńca obrócił klingę, by uwolnić ją od kogoś, po kogo właśnie wyciągało się ramię
turańskiego boga Erlika, by zabrać go do królestwa śmieci.
Przez chwilę Conan stał spoglądając na trupa i zastanawiał się nad ró\nicą pomiędzy
rzetelnym złodziejem, a durniem le\ącym u jego stóp, gdy wtem usłyszał coś, co kazało mu
się odwrócić.
 Ty& zabiłeś Uskudę!
 To prawda, nie trwało to długo  powiedział spokojnie Conan.  Twój wspólnik
próbował mnie zabić gdy spałem, ale się oszukał&
Drugi Samaryjczyk nie bacząc na to, \e Uskuda dostał dokładnie to, na co sobie zasłu\ył,
zapragnął go pomścić. Zaatakował. Conan odbił spokojnie krzywą szablę i kopnął napastnika
tak mocno, \e ten poleciał kilka kroków w tył i wpadł do sadzawki. Szamocząc się w wodzie
zgubił broń.
Conan skrzywił się z niesmakiem i odło\ył miecz. Wszedł do sadzawki, wyniósł stamtąd
parskającego i młócącego rękami mę\czyznę, po czym upewniwszy się, \e nie zanieczyści
wody, poder\nął Samaryjczykowi gardło.
Noc znów była spokojna, tylko konie parskały zaniepokojone. Wielbłądy, w
przeciwieństwie do nich, nie przestając \uć z umiarkowanym zainteresowaniem spoglądały na
swego nowego pana.
V
SMOCZE WZGÓRZA
Przed świtem Conan ruszył na południe na wypoczętym koniu Samaryjczyków. Za nim na
linie Taurusa z Nemedii szedł Zwinia Wodna. Swojego nowego wierzchowca Conan znów
nazwał Koniem.
Cymmerianin miał na sobie piękną kamizelkę z wytłaczanej skóry, lepszy płaszcz, kafiję z
chryzoberylem w opasce z końskiego włosia oraz parę butów, których szczęśliwie poprzedni
Strona 19
Offutt Andrew - Conan i czarownik
właściciel nie ubrudził własną krwią. Nadłamany miecz wisiał w pochwie u łęku siodła.
Barbarzyńca był najedzony i w dobrym nastroju. śywność znajdowała się w jukach na
grzbiecie Wodnej Zwini, który niósł równie\ wory z wodą i sakwę zawierającą cenniejszą
część łupów Uskudy i jego towarzysza. Wielbłądy okazały się oporne, a Cymmerianin nie był
poganiaczem. Skląwszy je zatem dokładnie, pozostawił flegmatyczne zwierzęta w oazie.
Jechał szybko przez cały dzień, dokładnie na południe. O zmroku wypoczął godzinę i
osiodłał Wodną Zwinię przenosząc juki na Konia.
Jadąc nocą, pozwolił Wodnej Zwini iść w swoim własnym tempie. Przed świtem spotkał
karawanę. Razem z nią dotarł do studni, gdzie uzupełnił zapas wody. Po rozstaniu z kupcami,
Conan jechał jeszcze przez godzinę zanim zdecydował się na odpoczynek. Zataczając się ze
zmęczenia Cymmerianin spętał konie, po czym padł na piasek i zasnął.
Dwie godziny pózniej barbarzyńca znowu był w drodze. Przed południem dotarł do
przydro\nego karawanseraju. Właściciel, zapytany o samotną kobietę, zamyślił się:
 Tak, przeje\d\ał tędy jezdziec z zakrytą twarzą. To mogłaby być kobieta. Szczupły&
Piersiasty& Tak! To na pewno była kobieta! śe te\ nie spostrzegłem tego wcześniej!
Conan miał teraz pewność, \e jedzie za Isparaną z Zambouli.
Trzy godziny pózniej teren stał się skalisty i pofałdowany, a Conan zobaczył coś, co z
daleka wyglądało jak śpiący smok. Tak więc dotarł do Smoczych Wzgórz, które tubylcy
nazywali  górami . Brało się to zapewne stąd, \e nigdy \aden z nich nie był w Cymmerii.
Conan zatrzymał Konia i spojrzał pochmurnie na kamiennego smoka, na którym nie było
innych roślin prócz rzadko rozrzuconych sękatych cedrów. Z pagórka, na którym się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •