[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stronach. Czasem bito w nie szybko, czasem powoli. Czasem brzmiały wyraznie jak pytanie i
odpowiedz; szły ze wschodu w wysokim staccato, a po nim, po pauzie, nadbiegał z północy
niski odgłos werbla. W tym nieustannym pogwarze było coś niewypowiedzianie
denerwującego i groznego, coś, co układało się w sylaby tych samych, lecz nieubłaganie
powtarzających się słów Gomeza:  Zabijemy was, jeśli zdołamy. Zabijemy was, jeśli
zdołamy". Lasy stały ciche. Bił z nich kojący spokój przyrody. Ale spoza ich ciemnej kurtyny
nieustannie nadlatywała grozba naszych współbraci:  Zabijemy was, jeśli zdołamy"  mówił
człowiek ze wschodu.  Zabijemy was, jeśli zdołamy"  odpowiadał człowiek z północy.
Jak dzień długi, warkotały i szeptały bębny, a czym groził ten głos, można było wyczytać
na twarzach naszych kolorowych towarzyszy. Nawet zahartowany w niebezpieczeństwach
Metys wydawał się przerażony. Tego dnia raz na zawsze przekonałem się, że i Summerlee, i
Challenger posiadają najwyższy typ odwagi, odwagi prawdziwych uczonych. Taki sam duch
ożywiał Darwina wśród argentyńskich gauchos i Wallace'a wśród łowców głów na Malajach.
- 45 -
Miłosierna natura sprawiła, że umysł ludzki nie może zajmować się dwiema rzeczami
jednocześnie: gdy zaprzątają go naukowe zagadnienia, zapomina o sprawach czysto
osobistych. Przez cały dzień, mimo bezustannej i tajemniczej grozby, profesorowie
obserwowali uważnie każdego przelatującego ptaka, najmniejszy krzak na brzegu. Często
ścierali się ostro. Na każde głuche warknięcie Challengera Summerlee odmrukiwał
bezzwłocznie, a obaj traktowali indiańskie bębny tak obojętnie, jakby siedzieli w
wygodnych fotelach palami Królewskiego Towarzystwa Naukowego na Si. James Street.
Tylko jeden jedyny raz zniżyli się do rozmowy na temat nie milknącej grozby.
 Ludożercy ze szczepu Miranha lub Amajuaca  powiedział Challenger gwałtownym
ruchem palca wskazujÄ…c na dudniÄ…cy las.
 Tak  odparł Summerlee.  Jak wszystkie te szczepy, mówią pewnie językiem
polisyntetycznym i należą do rasy mongolskiej.
 Polisyntetycznym na pewno  pobłażliwym tonem rzekł Challenger.  Nie zdaje mi się,
aby w tej części kraju mówiono inaczej, a zanotowałem chyba ze sto narzeczy. Ale w
mongolskie pochodzenie nie wierzÄ™.
 Sądzę, że nawet powierzchowna znajomość anatomii porównawczej pomogłaby do
stwierdzenia tego faktu  złośliwie zauważył Summerlee.
Challenger tak zaczepnie zadarł podbródek, że widać było tylko wielką brodę i rondo
kapelusza.
 Niewątpliwie, mój panie, powierzchowna znajomość doprowadziłaby do takiego
stwierdzenia. Ale prawdziwy uczony wyciÄ…gnie inne wnioski.
Patrzyli na siebie z jawną pogardą, a wkoło narastał odległy szept:  Zabijemy was...
zabijemy was, jeśli zdołamy".
Tej nocy zakotwiczyliśmy nasze czółna za pomocą ciężkich kamieni na środku rzeki i
przygotowaliśmy się do odparcia ewentualnego ataku. Ale nic się nie wydarzyło i o świcie
ruszyliśmy dalej. Odgłos bębnów zamierał za nami. Koło trzeciej po południu przybyliśmy do
stromych progów ciągnących się przeszło milę. Były to te same progi, na których wywróciła
się w poprzedniej wyprawie łódz Challengera. Przyznaję, że ich widok natchnął mnie otuchą.
Był to bowiem pierwszy, co prawda drobny, fakt potwierdzający opowiadanie profesora.
Indianie przenieśli najprzód czółna, a potem bagaże przez gęste w tym miejscu zarośla, a
my, czterej biali, ze strzelbami w ręku osłanialiśmy ich przed napaścią z lasu.
Nim zmrok zapadł, minęliśmy progi i przebyliśmy jeszcze z dziesięć mil, po czym znów
zakotwiczyliśmy czółna na noc. Obliczyłem sobie, że zrobiliśmy już co najmniej sto mil w
górę tego dopływu.
Nazajutrz wczesnym rankiem ruszyliśmy na wielką przygodę. Profesor Challenger już od
świtu był niespokojny i starannie badał brzeg rzeki. Nagle krzyknął radośnie i wskazał nam
samotne drzewo, dziwacznie pochylone nad wodÄ….
 Co to jest, jak myślicie?  zapytał.
 Palma euterpe  odparł Summerlee.
 Tak. To palma euterpe  mój znak drogowy. Tajemnicza brama leży o pół mili dalej na
- 46 -
tamtym brzegu. Nie widać jej zza drzew. To jest cały cud i niespodzianka. Tam gdzie miast
ciemnych zarośli jest jasnozielone sitowie, o tam, między wielkimi drzewami bawełnianymi
znajdują się moje wrota do nieznanego świata. Płyńmy prosto, a sami się przekonacie.
Było to naprawdę piękne miejsce. Dotarliśmy do linii zielonego sitowia, przepchnęliśmy
przez nie nasze czółna i kilkaset jardów dalej wydostaliśmy się na spokojną, płytką rzeczkę
o przejrzystej wodzie i piaszczystym dnie. Miała najwyżej dwadzieścia jardów szerokości, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •