[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Cieszę się, że zatrudniłem kobietę na kierowniczym stanowisku - powiedział
Gianni, podziwiając kształtne biodra Meg, która klęczała przy stole w pałacowej jadalni i
upinała dekorację z kwiatów.
Meg usiadła na piętach i spytała:
- Czy to nie ty groziłeś, że mnie wyrzucisz z pracy, kiedy tu przyjechałam?
Gianni puścił tę uwagę mimo uszu.
- %7ładen mężczyzna nie zrobiłby tego lepiej od ciebie. Sama powiedz.
- Mój pradziadek i dziadek byli wspaniałymi ogrodnikami. Zrobiliby to nie gorzej
ode mnie - odparła Meg, dodając do dekoracji kwiat orchidei.
Wszystko tu było jej dziełem, dobrała kolory i sama stworzyła dekoracje z kwia-
tów. Było jej miło, że Gianni docenia jej pracę i talent. Uśmiechnęła się, wkładając ło-
R
L
T
dygę orchidei do czerwono-żółtego bukietu. Wszystkie egzotyczne kwiaty pochodziły z
oranżerii.
- W dawnych czasach każdy ogrodnik musiał się zajmować nie tylko ogrodem, ale
dekorowaniem domu, tworzeniem bukietów i to wcale nie umniejszało jego męskości -
wyjaśniła Meg.
- A w Japonii sztuka układania kwiatów była pożądaną umiejętnością wśród sa-
murajów.
- Mnie bardziej interesowałyby gejsze.
- Nie wątpię - powiedziała, odwracając się.
Gdy napotkała jego wzrok, zrobiło jej się gorąco. Gianni był w garniturze, chociaż
do przyjazdu gości brakowało ponad godzinę. Widać było, że jest arystokratą w każdym
calu. Strój leżał na nim jak ulał. Meg patrzyła na niego z zachwytem.
- Twoje spojrzenie mi pochlebia, Kopciuszku - powiedział Gianni z czarującym
uśmiechem.
- Ale nie musisz ślęczeć przy palenisku. Za godzinę wszyscy mają być gotowi na
przyjęcie gości.
Meg podniosła się z klęczek. Dawno nie była tak blisko Gianniego i chciała, aby ta
chwila trwała jak najdłużej. Ociągając się, wolno strząsnęła z ubrania resztki trawy i
kwiatów.
- Mam wrażenie, że nie cieszysz się z tego przyjęcia - zauważył Gianni.
- Jestem przerażona - przyznała ze wstydem.
- Ja też.
Nie wierzyła własnym uszom. Czy hrabia Castelfino w ogóle czegoś się obawiał?
- Przecież ty uwielbiasz balować! Jak możesz się bać przyjęcia? - roześmiała się.
Gianni zdjął z rękawa kolorową nitkę.
- To nie jest zwykłe przyjęcie, ale praca, która, jak wiadomo, nigdy nie idzie w pa-
rze z przyjemnością. Owszem, kiedyś balowałem, ale teraz na moich barkach spoczywa
odpowiedzialność za majątek i ludzi, którzy tu pracują. Nie mogę popełnić błędu.
- Mam szczęście, że moja praca jest także moją pasją - powiedziała Meg z takim
przejęciem, że Gianni wybuchnął śmiechem.
R
L
T
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze - pocieszył ją.
Meg szybko wzięła prysznic i przebrała się w błękitną suknię. Dopiero gdy była
gotowa na powitanie gości, poczuła, jak bardzo jest zdenerwowana. Nie mogła się zde-
cydować, jakie wybrać perfumy i szminkę. Gdy opuszczała swój pokój, do pałacu zbli-
żały się pierwsze samochody.
- Bravissimo! Wyglądasz przepięknie - usłyszała nad sobą miękki głos.
- Gianni! - Zaskoczona podniosła głowę i zobaczyła Gianniego na tarasie. - Co ty
tam robisz?
- Czekałem na ciebie. Jeszcze minuta, a posłałbym po ciebie służbę - wyjaśnił, pa-
trząc na nią z nieukrywaną przyjemnością.
- Gdybyś rzeczywiście był taki troskliwy, sam byś do mnie przyszedł.
- Gdybym chciał cię odwiedzić, potrzebowałbym więcej czasu. Takie wizyty trzeba
celebrować. Jeśli się czegoś podejmuję, angażuję się w stu procentach.
Jego niski głos brzmiał zmysłowo i tajemniczo. Do tej pory Meg była przekonana,
że jej słabość do Gianniego nie wykracza poza niegrozne fantazjowanie. Teraz jednak
miała wrażenie, że Gianni czuje to samo co ona. Patrzył na nią w sposób, który nie pozo-
stawiał żadnych wątpliwości. Meg poczuła, że jej senne marzenia mogą się spełnić. Co
więcej, Gianni patrzył na nią tak, jakby to wszystko wiedział. Był spokojny i pewny sie-
bie, a to działało na nią jak najlepszy afrodyzjak.
Gorący podmuch wiatru poruszył wysokimi trawami w ogrodzie. Z oddali dobiegł
warkot silników.
- Idę do oranżerii - powiedziała Meg i pospieszyła w kierunku nowego budynku.
- Nie martw się, mio dolce - usłyszała za sobą jego głos. - Nie zacznę przyjęcia bez
ciebie.
R
L
T
ROZDZIAA PITY
Meg czekało mnóstwo pracy. Przed rozpoczęciem bankietu miała oprowadzić go-
ści po ogrodzie i oranżerii. Zastanawiała się, jak przyjmą ją bogaci biznesmeni i arysto-
kraci. Stojąc przy wejściu do ogrodu, próbowała skoncentrować się na jednej myśli: musi
pokazać ludziom efekty swojej pracy. Prawdę mówiąc, nie obchodzili ją milionerzy ani
arystokraci, lecz hrabia, który ich podejmował.
Podczas gdy Meg czekała przy wejściu do ogrodu, Gianni witał pierwszych gości.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, co się dzieje w pałacu. Czarujący playboy Gianni [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •