[ Pobierz całość w formacie PDF ]

To skazańcy, powiedział mi Elah, ciągnąc mnie za ramię, kiedy stałem, oniemiały, przed
ostatnią linią ostrzeżeń, jaką zbudowała Północ dla tych, co wybierają się w drogę do krain
Rozpustnicy. To zdrajcy, służący Dziwce; zatruwali nasze studnie wodą z sadzawek
retencyjnych, gwałcili nasze kobiety, pili krew naszych niemowląt, knuli spiski, szpiegowali,
sprowadzali złe czary i nieurodzaj. Teraz muszą odkupić swoje winy, ostrzegając podróżnych.
Dostali za swoje.
Dostali, bezsprzecznie.
Choć minęło sporo czasu, odkąd przeszedłem przez Most, wciąż ich widzę - nadal
przecież tam są, nadal krzyczą, nikt ich nie uwolnił. Nawet śmierć.
Nie sposób przejść obok nich obojętnie. Ponieważ dzieje się to w okolicach Mostu, w
kanionie, wszystko skrywa cień rzucany przez skaliste ściany - stąd wpierw widzi się tylko
okrągłe, wyczyszczone do gołego drewna drągi; to one są na wysokości oczu. Drągi te tworzą
alejkę, stojąc przy ścieżce, która wiedzie na Południe: do krainy czerwonego światła, potężnych
czarów, deformacji, Antymiasta, słowem - do dziedziny, gdzie króluje zło. Lecz aby się tam
dostać, trzeba przejść pod drewnianymi palami. Trzeba wysłuchać krzyków.
Spojrzenie podnosi się wtedy odruchowo; tej reakcji, tej pierwotnej ciekawości nie
sposób powstrzymać. Nie sposób też powstrzymać kolejnej, choć tutaj da się rozpoznać
większą różnorodność: ci ze słabszymi żołądkami czasami wymiotują, inni odwracają głowę, w
każdym - bez wyjątku - spojrzeniu widać obrzydzenie i zgrozę.
Ale nikt nie oprze się o któryś ze sterczących ze skał drągów, choć niejeden, owszem,
zasłabnie, niejednego zemdli. Nikt nie chce bowiem dotknąć tego, co spływa z pali - krew,
odchody, resztki pokarmu i limfę potrafię rozpoznać, choć są i substancje mi nieznane,
pochodzenia ewidentnie tutejszego. Wypowiedzieć musiałby się jakiś anatom, który zdążył już
zgłębić tajniki budowy ciała elfa, wilkołaka czy goblina; zresztą nie jest to ważne.
Z pali spogląda na podróżnika cała mozaika etniczna Trzeciego Zwiata.
Nie idzcie tam, nie idzcie!
Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że oni nie umierają ani nawet się nie starzeją. Jak to
możliwe, że wciąż mają siłę krzyczeć? Elah tłumaczył, że to kara, że to magia, że to klątwa.
Tak, klątwa na pewno, co do tego nie mam wątpliwości. %7łe to zdziałała potęga Północy -
ostatni taki znak na Południu, dalej, o, to już naprawdę rządzą inne czary, inna magia, inna
gwiazda. Elf powiedział to z wyrazną dumą, jak gdyby męka skazańców przynosiła mu
satysfakcję, a fakt, że moc, której służy, potrafiła zdziałać coś takiego, że umiała sięgnąć tak
daleko, stanowiła dowód, iż nie wszystko jeszcze stracone. Trudno było mi podzielić te
odczucia.
Ile by można zdziałać dobra na Północy, zamiast trwonić moc (przecież jej zasoby nie są
nieograniczone) na takie okrucieństwa? Ile dzieci można by za to wykarmić? Ile wznieść
budowli, dających schronienie uchodzcom z Pogranicza? Ile wykuć cudownych tarcz,
będących osłoną przed ciosami Południowców - kiedy ci wreszcie przyjdą, tak jak
przepowiadano?
Wciąż ich widzę - wiecznie żywych, trzecioświatową, zwielokrotnioną do kilkuset pali
karykaturÄ™ Prometeusza.
Wciąż ich słyszę.
Nie idzcie tam, nie idzcie!
Część czwarta
POAUDNIE
Opowiadane wciąż na nowo przez stulecia (jeśli nie tysiąclecia) baśnie wy
subtelniały się, zyskując zdolność przekazywania zarówno znaczeń jawnych, jak
ukrytych, jednoczesnego przemawiania do wszystkich warstw osobowości ludzkiej,
przekazywania swych treści w taki sposób, że dostępne są w równej mierze
nieuczonemu umysłowi dziecka, jak wysoko rozwiniętej umysłowości dorosłego.
Przyjęto w nich psychoanalityczny model osobowości ludzkiej, kierując doniosłe
przekazy do świadomej, przedświadomej i nieświadomej sfery psychiki, niezależnie
od tego, na jakim poziomie każda z tych sfer w danym momencie funkcjonuje u
konkretnego słuchacza. Opowieści te dotyczą uniwersalnych problemów człowieka,
zwłaszcza tych, które zajmują umysł dziecka, przemawiają do jego zaczynającego
się kształtować ego (do jego ja w nim) i pobudzają jego rozwój, łagodząc zarazem
przedświadome i nieświadome napięcia. W miarę rozwoju fabuły zostają
uwyraznione i ucieleśnione presje id (presje tego w nas); jednocześnie opowieść
ukazuje, jak zezwolić na zadośćuczynienie tym spośród nich, które zgodne są z
wymaganiami ego (ja w nas) i superego (nad-ja w nas).
 Cudowne i pożyteczne. O znaczeniach i wartościach
baśni , Bruno Bettelheim
SZKIC NR 4 - TWARZ
Wyciągam kolejny rysunek z dna walizki. Kartka jest pomięta, wygląda, jak gdyby
dopadła ją któraś z południowych kreatur, a ktoś w ostatnim momencie wyrwał na pół
pogryziony papier z pyska.
Mniej więcej odpowiada to zresztą temu, co się z tym szkicem działo, z tą różnicą, że
odcisku zębów, jaki zdobi ów kawałek papieru, nie pozostawił żaden potwór Południa, lecz
jeden z materonów - Psów Matki - pół człowiek, pół pies, przedstawiciel rasy wyhodowanej
przez magów z Północy specjalnie do walki ze złem. Rzucił się na mnie i gdyby nie Elah, który
ruchem godnym ekshibicjonisty odsłonił płaszcz, ukazując blask swej aury (to odrzuciło
stwora), pewnie utraciłbym rysunek bezpowrotnie.
Ze zdziwieniem pojąłem wówczas, że przy tym ruchu i ja dostrzegłem białą poświatę.
Widziałem aurę! Gdyby był na to czas, zapewne bym się ucieszył, ale Trzynasty z Miotu już
ciągnął mnie za rękę w obręb ochronnego kręgu, podczas gdy Elah rozprawiał się z Psem
Matki, najwyrazniej zdziczałym za sprawą długiej obecności pod promieniami Panny
Rozpustnej. Stworzenie musiało błąkać się gdzieś na Pograniczu - zbyt przywiązane do białego
światła, by zanurzyć się w czerwone, z drugiej jednak strony zbyt zepsute, by mogło na powrót
służyć swej starej pani. Słyszałem o takich przypadkach już wcześniej, i jeśli wierzyć tym
opowieściom, fakt, że spotkaliśmy tylko jednego osobnika należał do szczęśliwych zbiegów
okoliczności - zwykle bowiem formują one stada dochodzące do kilkunastu sztuk.
Takiej liczbie materonów nie mógłby dać rady nawet Elah.
Nie wspominałem ani słowa o samym rysunku. W zasadzie uznałem już po całym zajściu,
że atak bestii był mi na rękę, nie musiałem bowiem pokazywać mojego szkicu - a tego
zdecydowanie wolałem uniknąć. Szkic (schowałem go skrzętnie, kiedy pozostali przyglądali
się martwemu materonowi) stanowił zapis tego, co zobaczyłem poprzedniej nocy we śnie. To
mój pierwszy nocleg na Południu i - choć sam się sobie dziwiłem, bo nigdy nie należałem do
przesądnych - przywiązywałem do tego, co mi się przyśni, sporą wagę.
Chwyciłem za ołówek i papier od razu, kiedy tylko oprzytomniałem ze snu. Początkowo
rysowałem jak w transie, bez udziału świadomości. Aż nagle z plątaniny czarnych kresek, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •