[ Pobierz całość w formacie PDF ]

co dostanę? Ale szczerze panu powiem, przez tego łosia aż mi się coś robiło... No, proszę
państwa, nie odmawiajcie, czym chata bogata, naleweczka własnej roboty. %7łeby on zdechł,
gnida jedna...
- Często panu takie rzeczy przywozi?
- Bezustannie! Aosia pierwszy raz, ale jelenie rogi ciągle! I to jakie! Aż się serce kraje!
- Sam tak poluje?
- Co pan?! Akurat on zdatny do polowania... Z kłusownikami ma spółkę. Jedna sitwa
to jest, nikt im nie da rady, bo powiem panu, już sam nie wiem, gdzie się ta sitwa kończy... Ja
tam nic nie mówię, ja mam żonę i dzieci... Niech państwo nie zapomną mnie porządnie
związać, bo ten podlec ma dzisiaj po południu przyjechać...
W kwadrans pózniej nieznani sprawcy chuligańskiego czynu odjechali z lekkim
zamętem w głowie, uwożąc przemocą uzyskane trofeum i pozostawiając swoją ofiarę spętaną
ręcznikami i przywiązaną do klubowego fotela sznurem od bielizny. Małżonkę ofiary
zamknięto zwyczajnie na klucz w drugiej części domu.
Na schodkach szpitala siostrzeniec kierownika administracyjnego wymyślił już
wszystko. Wiedział dokładnie, o której godzinie i do kogo w redakcji zadzwoni z sensacyjną
informacją, które kółko łowieckie wytypuje najlepszego preparatora i w jaki sposób
zaangażuje w sprawę swoją Ligę Ochrony Przyrody. Z niecierpliwością czekał chwili, kiedy
będzie już mógł dzwonić po ludziach, nie wyrywając ich ze snu i nie zyskując ogólnej
nieżyczliwości. Z jeszcze większą niecierpliwością wyglądał powrotu chuliganów z dowodem
rzeczowym, nie umiejąc jeszcze tylko rozwiązać jednego problemu, mianowicie, w jaki
sposób uzasadni posiadanie łosiego łba, nie narażając się na podejrzenie, iż sam go upolował i
nie zdradzając przy tym żadnych szczegółów afery.
Ta sama kwestia dręczyła dzielnicowego, dodatkowo wyprowadzonego z równowagi
łososiem, uparcie pchającym się na usta. Doktor Romanowski starał się koić jego uczucia.
- Emocje, panie poruczniku - wyjaśnił pobłażliwie. - Aoś, to jest za krótkie słowo,
żeby wyrzucić z siebie narosłe emocje, zdrowy odruch każe wyrzucić z siebie więcej,
przedłużyć je, wzbogacić...
Siedzący obok Włodek nie zwracał na nich uwagi, zajęty nowym zmartwieniem.
Robiło się pózno. Najwyższy był czas zbierać się do powrotu, jeśli mieli zdążyć do pracy, a
pojawienie się w biurze o mniej więcej normalnej porze stanowiło warunek ukrycia
całonocnego pobytu w Lublinie. Wyjadą o szóstej, około ósmej znajdą się w Warszawie,
pójdą prosto do pracowni i wszystko będzie w porządku. Pod warunkiem, że wyjadą o
szóstej. Tymczasem jest dziesięć po piątej, a ich jeszcze nie ma. Gdzie są? Co się z nimi
stało...?
Przestępcza grupa stała właśnie na szosie pod miastem. Wszyscy zgromadzili się
wokół samochodu Janusza, gdzie na tylnym siedzeniu spoczywał potężny, rogaty łeb, byle jak
omotany folią i wypełniający sobą całe wnętrze. Nerwowe rozważania na temat pozbycia się
łupu doprowadziły zespół bez mała do szaleństwa. Zgodnie i bez namysłu ustalono tylko
jedno, że mianowicie, należy go zostawić w miejscu widocznym, a niedostępnym,
zaprezentować społeczeństwu, zabezpieczając jednocześnie przed kradzieżą lub też
zniszczeniem, ponadto należy to uczynić natychmiast. Janusz i jadący z nim razem naczelny
inżynier nie dopuszczali do siebie nawet cienia myśli o jakiejkolwiek zwłoce.
- Dobra - powiedział cierpko Stefan. - A miejsce macie?
- Nie. Ale pozbyć się tego trzeba czym prędzej. Kombinujcie coś!
- A może jednak... - zaczął Karolek i urwał. Przejeżdżający radiowóz MO dostrzeżono
znienacka, dopiero w chwili, kiedy znalazł się tuż obok. Milczenie zapadło kamienne, nikt nie
odezwał się ani słowem i nikt nie zdołał powstrzymać skrętu głowy w kierunku wielkich,
białych liter. Janusz nad kierownicą zesztywniał. Radiowóz jechał powoli, siedzący w środku
milicjanci przyjrzeli się uważnie dwóm samochodom i czterem osobom obok jednego z nich,
po czym odjechali bez przyśpieszenia. Zespół odzyskał dech.
- Nie gapić się na nich! - syknął Stefan. - Nie daj Boże, mogą zawrócić.
- Nie powiem, gdzie mam to niedostępne miejsce - zdecydowanie oznajmił pobladły
Janusz. - Zostawiam to byle gdzie! Za skarby świata nie zgadzam się, żeby mnie z tym
złapali!
- ZawracajÄ…!!! - krzyknÄ…Å‚ Lesio w panice.
Niczym stado spłoszonych jeleni grupa spod samochodu Janusza runęła do samochodu
Stefana. Wydarzenia tej obfitującej w przeżycia nocy bez reszty wyczerpały siły psychiczne
całego zespołu. Do czynów rozumnych i przemyślanych nikt już nie był zdolny. Dwa
samochody ruszyły z poślizgiem, wyskoczyły z pobocza na jezdnię i pognały ku miastu, nie
zauważywszy nawet, iż radiowóz skręcił w lewo, zjechał w boczną drogę i udał się gdzieś w
dal.
- Nie wytrzymam tego dłużej - oznajmił z ponurą zaciętością Janusz, zwalniając nieco
na pustych ulicach miasta. - Nerwowy jestem. Jeszcze jeden radiowóz i nie odpowiadam za
siebie.
Naczelny inżynier chciał mu przyświadczyć i uprzytomnił sobie, że przez cały czas, aż
do tej chwili, zaciska zęby, co spowodowało odrętwienie szczęk. Nie powiedział zatem nic,
rozluznił mięśnie twarzy, przechylił się do tyłu przez oparcie fotela i rozpoczął jakieś
manipulacje w okolicy łosiego łba. Stan Janusza rozumiał doskonale i całkowicie się z nim
solidaryzował. Myśl, że mogliby teraz zostać zatrzymani, że musieliby wyjaśnić pochodzenie
łba, że wykryłyby się wszystkie związane z tym okoliczności, była tak przerażająca, iż
absolutnie nie mógł jej znieść. Ponadto łeb śmierdział straszliwie. Naczelnemu inżynierowi z
rozpaczy zaczął się krystalizować pomysł.
- Co ty tam robisz? - zaniepokoił się Janusz, rzucając do tyłu podejrzliwe spojrzenie.
- Róg jest złym przewodnikiem! - wymamrotał naczelny inżynier z zaciętością w
głosie, klęcząc tyłem do przodu na fotelu, przygniatając sobie żołądek i wykonując jakieś
tajemnicze, skomplikowane ruchy rękami. - Cud, że kawałek drutu ocalał, to już go
odżałujesz. Zatrzymaj się pod czymkolwiek... Co będzie u góry...
- Kurza twarz, jadą za nami! - syknął dziko Janusz. Naczelny inżynier poderwał się,
porzucił łeb i opadł na fotel, trzymając w ręku koniec grubego drutu, wyginanego właśnie w
hak. Kolejny radiowóz MO zbliżył się, wyprzedził ich, wyprzedził jadący przed nimi
samochód Stefana i znikł w głębi ulicy. Miasto było ciągle prawie puste, ruch się ledwie
zaczynał. Janusz i naczelny inżynier przestali ze sobą rozmawiać, nagle zaczęli się rozumieć
bez słów. Janusz przyhamował...
Patrzący ciągle we wsteczne lusterko Stefan ujrzał, iż jadący za nim samochód
zatrzymuje się na środku prawego pasa jezdni. Zaniepokoił się, mocno zwolnił i wreszcie
stanął. Widząc, że Janusz i naczelny inżynier wyskakują w pośpiechu, bez chwili namysłu
ruszył wstecznym biegiem do tyłu.
Janusz i naczelny inżynier wywlekli z samochodu łeb, nie odpowiadając na nerwowe
pytania. Aopaty łba omotane były porządnie grubym drutem, którego końce, skręcone razem,
sterczały na metr i wygięte były w imponujący hak. Trzymając ciężar w objęciach, Janusz
spojrzał w górę, następnie spojrzał na naczelnego inżyniera i obaj razem kiwnęli głowami.
Naczelny inżynier rozejrzał się szybko. Tuż za nim zaczynał się niewielki skwerek, na którym
stała nieco zdemolowana ławka ze złamaną i naderwaną jedną listwą. Naczelny inżynier
dopadł ławki i szarpnął listwę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •