[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- A ojciec? Poznał twoją... twoją.... zanim umarł? - zawahała się, bo wiedziała, że
ojciec Tarika zginął w katastrofie samolotowej zaledwie przed pół rokiem, a w dodatku
słowo:  narzeczona nie chciało jej przejść przez gardło.
Tarik udawał grzecznie, że niczego nie zauważył.
- Tak. Stwierdził, że jestem skończonym idiotą. Powiedział, że powinienem się raczej
ożenić z córką dozorczyni niż ze znajomą mojej matki. Jak widzisz moi rodzice bardzo się
kochali.
- Dlaczego siÄ™ nie rozwiedli?
- Bo to by kosztowało mojego ojca połowę majątku. Wolał mieć kochanki. A matka
nie uprawiała seksu chyba od chwili mego poczęcia. Prawdopodobnie nie chciała sobie psuć
makijażu.
- A Leonie jest do niej podobna? - spytała Kady ze śmiechem.
- Chodz tutaj - poprosił. - I nie patrz tak na mnie. Nie chcę ukraść ci cnoty.
Zamierzałem cię tylko uczesać. Masz tyle igieł we włosach, że strażnik Parku Narodowego
może cię aresztować za kradzież.
Wyczesywał delikatnie igły z jej włosów, a ona siedziała w milczeniu, rozkoszując się
dotykiem jego ciepłych rąk. Była zmęczona, ale nie chciała jeszcze iść spać, bo marzyła
wyłącznie o tym, by ten dzień nigdy się nie skończył.
- Już nie chcesz mnie o nic zapytać? - zdziwił się Tarik.
- Nie - odparła. - Ale z przyjemnością posłucham, jeśli masz mi coś do powiedzenia.
- Przecież bez przerwy zabawiam cię rozmową. Początki naszej znajomości nie były
najmilsze, więc muszę ci to jakoś wynagrodzić.
- Dlaczego? Z powodu klauzuli?
Znieruchomiał. Po chwili jednak opanował się i znowu zaczął ją czesać.
- Nie jestem specjalnie towarzyski, bo nie chcę, żeby otaczali mnie ludzie, którym
zależy wyłącznie na pieniądzach. Moje życie koncentruje się w domu.
- Rozumiem. W jednym z apartamentów w Nowym Jorku? Ale w którym?
- W żadnym. W tym plastikowym, to znaczy przyjmuję klientów w tym, który
odwiedziłaś, kiedy byłem pod prysznicem. Ten drugi należy do Leonie.
- Rozumiem. Twój budynek, jej apartament.
- Zazdrosna? - W głosie Tarika wyraznie pobrzmiewała nadzieja.
Kady zignorowała pytanie.
- Więc gdzie ty właściwie mieszkasz?
- Mam ogromną posiadłość w Connecticut.
- A jaka tam jest kuchnia?
- Okropna - odparł ze śmiechem. - Wymaga generalnego remontu. Nie mogę jednak
znalezć nikogo, kto chciałby się tym zająć. Zaraz! Przecież ty się na tym znasz!
- Mów dalej - poprosiła, puszczając mimo uszu tę sarkastyczną uwagę. - Ty wiesz o
mnie o wiele więcej niż ja o tobie.
Gdy zaczął mówić, Kady zrozumiała, że wiele ich łączy. Oboje wychowywali się wśród
obcych, tylko że on był bogaty, a ona biedna.
- Po ślubie przeniesiesz się do Connecticut? - spytała.
- Zabiorę tam dzieci. A ona może jechać, gdzie chce. Nic mnie to nie obchodzi.
- Przecież dzieci potrzebują matki! - wykrzyknęła Kady. - To, że my wychowaliśmy
się praktycznie bez ich udziału, wcale nie znaczy, że tak być powinno. - Urwała, bo
zauważyła, że Cole znów się z niej śmieje.
134
- A niech cię! - wykrzyknęła. - Jesteś jeszcze gorszy niż Cole. On też zawsze mnie
nabierał.
- Naprawdę? W jaki sposób? - spytał tak niewinnie, że Kady nie zauważyła podstępu.
Wbrew temu, co sobie obiecywała, opowiedziała Jordanowi wszystko na temat ślubu z
Cole'em.
- Był tak pewny swego, że nawet kazał udekorować kościół - zakończyła. - Wiedział,
że głód zrobi swoje.
- Czyżbyś to ty w końcu poprosiła, żeby się z tobą ożenił?
- Bierzesz jego stronę? Uważasz, że miał prawo tak podle ze mną postąpić?
- Nie winię go o nic, rozumiem, że musiał to zrobić, żeby cię nie stracić - powiedział
cicho Tarik.
Ciepło bijące od ogniska, intymna atmosfera panująca w jaskini, a nade wszystko
bliskość mężczyzny, który wydawał się jej znajomy i nieznajomy zarazem, wyprowadzały ją
zupełnie z równowagi.
- Jestem bardzo zmęczona - powiedziała, zerkając na niego niespokojnie.
Gdy Cole wyjął z plecaka dwa śpiwory, Kady odetchnęła z ulgą.
- Cieszysz się czy martwisz? - spytał z uśmiechem.
- Oczywiście, że się cieszę - odparła, ale wiedziała, że jej nie uwierzył, więc szybko
odwróciła oczy.
Kiedy Jordan zaczął zdejmować dżinsy i koszulę, musiała znowu się odwrócić
Ona sama zamierzała spać w ubraniu, ale C.T. patrzył w sufit, więc zmieniła zdanie i w
końcu wśliznęła się do śpiwora w samej bieliznie.
Mimo że oddzielała ich od siebie spora przestrzeń oraz ognisko, Kady wyczuwała
wyraznie bliskość Tarika i wcale nie była z tego zadowolona.
- Dlaczego tyle razy mnie pytałeś, czy jestem o ciebie zazdrosna? - spytała bez
namysłu. - Czy rzeczywiście obchodzi cię moje życie? Jesteśmy sobie obcy.
- Nic podobnego. Czuję się tak, jakbym cię znał od dawna. Ty też odnosisz takie
wrażenie, prawda?
- Skądże znowu - odparła, starając się, by to zabrzmiało przekonująco. - Należysz do
Leonie.
- A ty, Kady?
- Ja? Wyłącznie do siebie samej.
Przez chwilę milczał, a gdy się wreszcie odezwał, całkowicie zmienił temat.
- Kuchnia w mojej wiejskiej rezydencji to najstarsza część domu, a obok jest mały
pokoik z oknem wychodzącym na ogród warzywny. Po murze pną się winogrona. Mam też
drzewka brzoskwiniowe. A w gabineciku stoją stare wysokie półki z sosnowego drewna, na [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •