[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jakaÅ› straszna katastrofa.
Coop poczuł się nawet dumny, kiedy spiker w pewnej chwili zawołał Keenana i
pozwolił mu przez jedną rundę siedzieć na swoich kolanach.
Większość dzieci biegałaby w kółko i domagała się słodyczy. To dziecko jednak
naprawdę przyszło tu na mecz.
- Dlaczego on nie biegł przez całą drogę? Dlaczego? - Keenan przestępował z nogi na
nogę. Musiał iść do toalety, ale nie chciał stracić ani minuty.
- Uderzenie poszło na drugą bazę, więc musiał zejść z boiska - wyjaśnił Coop. -
Drugobazowy złapał piłkę i zwolnił pole.
- Zwolnić pole - powtórzył Keenan.
- Po tym rzucie Orioles mają przewagę jednego punktu. Zwa\ywszy na kolejność
miotaczy, pewnie teraz wstawią kogoś leworęcznego.
- Leworęcznego?
- Miotacza, który rzuca lewą ręką. Pewnie to będzie Scully. - Spojrzał na chłopca i
ujrzał, \e Keenan trzyma się za krocze. - Jakiś problem?
- Nieee.
- Chodzmy do kib... do toalety. - Wziął Keenana za rękę i modlił się, \eby nie było za
pózno. Kiedy wchodzili do toalety, ogłoszono, \e Scully wybiega na boisko.
- Tak jak mówiłeś. - Keenan popatrzył na Coopa z podziwem. - Jesteś mądrzejszy od
wszystkich.
Coop poczuł, \e na jego twarzy pojawia się uśmiech.
- Powiedzmy, \e siÄ™ na tym znam.
* * *
Kiedy dotarli do domu, Keenan miał na sobie nową koszulkę Orioles, a w małej
rękawicy baseballowej trzymał podpisaną przez graczy piłkę. W drugiej ręce ściskał
proporzec, którym wymachiwał, wspinając się po schodach.
- Patrz! Patrz, co Coop mi załatwił! - krzyknął do mamy, która wróciła zaledwie
chwilę wcześniej. - Poszliśmy do szatni z prawdziwymi graczami, a oni podpisali mi piłkę.
Na pamiÄ…tkÄ™!
- Zobaczmy. - Wzięła piłeczkę i przyjrzała się jej uwa\nie. - To wyjątkowa pamiątka,
Keenan.
- Zatrzymam ją na zawsze. I dostałem te\ taką koszulkę, jaką oni noszą. I rękawicę.
Pasuje.
- No pewnie. - Zoe poczuła wzruszenie. - Ju\ teraz wyglądasz tak, jak gdybyś był
gotów grać w baseball.
- Będę grał na trzeciej bazie, bo tam... bo tam...
- Najwięcej się dzieje - pomógł mu Coop.
- No właśnie. Mogę to pokazać panu Finkiemanowi? Mogę mu pokazać moją piłkę?
- Pewnie.
- Ale się zdziwi. - Keenan odwrócił się i objął nogę Coopa. - Dziękuję, dziękuję, \e
mnie zabrałeś. Bardzo mi się podobało. Pójdziemy jeszcze kiedyś z mamą?
- Tak, chyba tak. Pewnie. - Znowu poczuł się niezręcznie i poklepał Keenana po
głowie.
- Fajnie! - Keenan uścisnął jego nogę i wybiegł, \eby pochwalić się swoimi skarbami.
- Nie musiałeś mu tego wszystkiego kupować - powiedziała Zoe. - Wystarczyło, \e go
zabrałeś.
- To nic takiego. Zresztą o nic nie prosił. - Coop wsadził ręce do kieszeni. - Ale tak
bardzo chciał poznać graczy... No i jedno doprowadziło do drugiego.
- Wiem. Słyszałam, \e nasza dru\yna wygrała.
- Tak. Jednym punktem. Wrócilibyśmy wcześniej, ale musiałem wstąpić do redakcji i
zostawić notatkę.
- Sama dopiero przed chwilą wróciłam. - Pod wpływem impulsu podeszła do niego,
objęła go i uścisnęła. Ręce Coopa znieruchomiały w kieszeniach. - Jestem ci winna przysługę.
Podarowałeś mu wspaniały dzień. On tego nie zapomni. - Odsunęła się. - Ja tak\e.
- To nic wielkiego. Po prostu pokręcił się trochę po miejscach dla prasy.
- To coś bardzo wielkiego, zwłaszcza \e cię w to wrobiłam. - Roześmiała się i
szybkim ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu. - Dziś rano przejrzałam cię na wylot, Coop.
Pomysł ciągania za sobą czterolatka na mecz w pierwszej chwili po prostu cię przeraził. Ale
świetnie się spisałeś, naprawdę świetnie. Tak czy inaczej... przepraszam - powiedziała, kiedy
zadzwonił telefon. - Halo? O, witaj. Cześć, Stan. Dziś wieczorem? Ale to nie moja kolej. -
Westchnęła głęboko i przysiadła na oparciu fotela. - Zawiadomię cię. Nie, Stan, nie powiem
ci tego teraz. Muszę sprawdzić, czy zdołam znalezć opiekunkę. A więc za godzinę. Tak,
rozumiem, \e masz problem. OddzwoniÄ™.
- Jakieś kłopoty?
- Hmm... Dwie kelnerki zachorowały. Brakuje ludzi. - Ju\ wykręcała kolejny numer. -
Dzień dobry, pani Finkleman. Tak, wiem. Zwietnie się bawił. Uhm. - Zoe obserwowała
Coopa, podczas gdy pani Finkleman tłumaczyła jej, jak wa\ny jest mę\czyzna w \yciu
małego chłopca. - Jestem pewna, \e ma pani rację. Zastanawiałam się, czy jest pani wolna
dziś wieczorem. O, rzeczywiście, zapomniałam. Nie, to nic wa\nego. śyczę miłej zabawy.
Zoe odło\yła słuchawkę i wydęła usta. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •