[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odpowiedzi, jego adopcyjna matka Susan, już nie żyje. A on nawet nie
znał nazwy sierocińca, z którego go zabrano. Nigdy go to wcześniej
nie interesowało.
Zamyślony, skręcił w Michigan Avenue. Z Leigh rozstali się w
hotelu; mieli się spotkać po południu u niej w kancelarii. Nagle przed
oczami stanął mu widok Leigh śpiącej w jego łóżku, jej ciemnych
jedwabistych włosów rozrzuconych po poduszce. Tak bardzo chciał
położyć się obok, zgarnąć ją w ramiona, ale...
Z zadumy wyrwał go dzwonek telefonu.
- Jones, słucham - powiedział do komórki.
- Eric, to ja.
Natychmiast domyślił się, że coś musiało się wydarzyć.
- Co się stało? - spytał z ciężkim sercem. Leigh westchnęła
głęboko.
- Chodzi o Haka.
Dopiero po chwili skojarzył, że Hak to ten młody człowiek,
którego Leigh poprosiła o prześledzenie  elektronicznych tropów",
które FBI mogło przeoczyć.
- Co się stało? - powtórzył.
- Podpalono mu mieszkanie. Dziś z samego rana, kiedy spał.
Obudził go kot; razem wydostali się przez okno.
Eric pokręcił z rezygnacją głową.
- Cholera jasna. Obserwują nas, znają każde nasze posunięcie.
- Wiem. - Leigh sprawiała wrażenie zmęczonej. -
156
Anula
ous
l
a
and
c
s
Na szczęście Hak jest teraz w bezpiecznym miejscu. W dodatku
udało mu się wynieść z mieszkania komputer.
Eric wjechał na parking pod budynkiem. Wziął z automatu bilet,
po czym skręcił w stronę miejsc zarezerwowanych dla gości
kancelarii.
- Znalazł już coś?
- Jeszcze nie jest na sto procent pewien. Musi poszperać.
W telefonie Erica rozległy się trzaski.
- Sygnał mi zanika. Będę u ciebie za kilka minut. Wtedy
pogadamy.
- W porządku. Eric... dziękuję.
- Wiesz, po wczorajszej nocy... - Trzaski zagłuszyły jego głos.
Leigh roześmiała się.
- .. .miło z twojej strony. - Ledwo słyszał co drugie słowo. -
Pudełko... jeszcze nie otworzyłam... ale podejrzewam, że są śliczne...
Zaparkował w ciasnym miejscu przeznaczonym dla mniejszego
samochodu.
- Jakie pudełko?
- ...zobaczymy za kilka minut.
- Leigh, poczekaj! - wrzasnÄ…Å‚.
Ale było już za pózno. Rozmowa została przerwana.
Zgasił silnik, otworzył drzwi, nie przejmując się stojącym obok
lśniącym czarnym mercedesem, i ile sił w nogach rzucił się w stronę
windy.
Nie wysłał Leigh żadnego pudełka.
157
Anula
ous
l
a
and
c
s
Odłożywszy słuchawkę, usiadła wygodnie w fotelu i zaczęła
masować skronie. Czas naglił. Wielka ława przysięgłych miała się
zebrać za niecały tydzień. A potem. .. potem ciągnący się bez końca
proces.
Nie może do tego dopuścić. Nie może pozwolić, aby Erica
sądzono i skazano za przestępstwo, którego nie popełnił. Przed
południem rozmawiała z prywatnymi detektywami, których wynajęła;
nic konkretnego nie znalezli, ale byli nastawieni optymistycznie.
Potrzebowali jeszcze kilku dni.
Hak powiedział to samo. Nie chciał robić jej zbyt dużych
nadziei, ale wszedł w system Banku Zwiatowego i trafił na kilka
dziwnych śladów. Jeden prowadził do jej konta, na którym codziennie
pojawiała się suma pięćdziesięciu tysięcy dolarów i codziennie z
niego znikała. Hak znalazł kilka innych ciekawostek, ale nie wchodził
w szczegóły.
Leigh westchnęła. Szkoda chłopaka. Był mądry, o ilorazie
inteligencji, jakiego można tylko pozazdrościć. Powinien studiować
informatykę na uniwersytecie chicagowskim, a nie mieszkać w jakiejś
norze i dla draki włamywać się do systemów informatycznych. Była
przerażona, gdy usłyszała, że wszystko poza komputerem stracił w
pożarze, ale Hak zapewnił ją, że w sumie niewiele tego było.
Pewnie nie kłamał.
Przysięgła sobie, że wynagrodzi mu straty, jakie poniósł.
Najpierw udowodni, że Eric nie miał z kradzieżą nic wspólnego, a
potem wyśle chłopaka na studia.
158
Anula
ous
l
a
and
c
s
Po chwili wstała z fotela i podeszła do niedużego stołu
konferencyjnego, na którym leżało przysłane z kwiaciarni podłużne
pudełko z kwiatami od Erica. Julia wniosła je do gabinetu, tuż zanim
Hak zadzwonił. Leigh zdążyła poprosić sekretarkę, by położyła
pudełko na stole, gdy zadzwięczał telefon. Potem była tak przejęta
informacją o pożarze, że kwiaty całkiem wyleciały jej z głowy.
Przypomniała sobie o nich, kiedy rozmawiała z Erikiem i niechcący
zerknęła w stronę stołu.
Uśmiechając się, przycisnęła pudełko do serca. Nawet nie
pamiętała, kiedy ostatni raz ktoś podarował jej bukiet. Powoli
pociągnęła za koniec grubej czerwonej wstążki, następnie uniosła
wieko i odsunęła na bok cienki zielony pergamin. Widok, który
ujrzała, zmroził jej krew z żyłach.
Eric wypadł z windy, zanim jeszcze drzwi się do końca
rozsunęły.
- Julio, gdzie Leigh? Sekretarka zmarszczyła czoło.
- U siebie w gabinecie - odparła. - Coś się stało?
- Natychmiast wezwij ochronę - polecił Eric, po czym rzucił się
pędem przed siebie.
Ludzie, których mijał, przystawali i patrzyli na niego jak na
wariata, ale nic sobie z tego nie robił. Zresztą czuł się jak wariat.
Dobiegłszy do gabinetu Leigh, nie tracił czasu na pukanie. Po prostu
pchnÄ…Å‚ drzwi.
Stała na końcu pokoju, przy niedużym stole.
- Leigh!
159
Anula
ous
l
a
and
c
s
Nie drgnęła. Wpatrywała się pod nogi, na ucięte główki
czarnych róż, które wypadły ze złotego pudełka.
Eric odetchnął z ulgą, ale po chwili zalała go fala gniewu.
Przeklinając siarczyście, podszedł do Leigh i obrócił ją twarzą do
siebie.
- Kochanie?
Była blada jak trup, wargi jej drżały, głos też.
- Ja myślałam... myślałam, że są... od ciebie. Wiedział, że nie
należy niczego dotykać, chociaż był pewien, że ani na kwiatach, ani
na pudełku policja nie znajdzie odcisków nadawcy. Czubkiem buta
rozsunął czarne główki. Pod jedną z nich ujrzał mały kartonik.
 To ostatnie ostrzeżenie".
Coś w nim pękło. Miał tego dość.
- Do jasnej cholery! - Chwycił Leigh za rękę i ruszył w stronę
drzwi. - Nie będziemy się tak bawić!
Stał bez ruchu w promieniach jaskrawego słońca, które wpadało
przez okno do mieszkania, i spoglądał na dwór. Po drugiej stronie
ulicy trzej kilkunastoletni chłopcy siedzieli na schodkach
prowadzących do domu, śmiali się, żartowali, ale Leigh podejrzewała,
że Eric nawet ich nie widzi. W jednej ręce trzymał szklankę whisky, a
właściwie ściskał z całej siły, jakby chciał ją zgnieść, druga ręka
zwisała wzdłuż ciała, zaciśnięta w pięść. Emanowała z niego
wściekłość. Całym sobą zdawał się ostrzegać: nie podchodzić, nie
zbliżać się, do mnie. Leigh nie wiedziała, co począć.
160
Anula
ous
l
a
and
c
s
Nie odezwał się, odkąd niemal siłą wyciągnął ją z kancelarii.
Upierała się, że powinni zawiadomić policję, ale Eric już nie wierzył
w skuteczność policji.Co mu dało przestrzeganie zasad, bycie
praworządnym człowiekiem? Tylko to, że ktoś go straszył, że mu
groził i grał na nosie. Nie zamierzał dłużej tego tolerować.
W samochodzie, podczas drogi do domu, nie odezwał się
słowem. Potem z gniewnym błyskiem w oku, wciąż w milczeniu,
przecisnął się przez tłum dziennikarzy koczujących przed budynkiem.
Teraz dalej milczał. Leigh jeszcze nigdy nie widziała go w takim
stanie.
- Eric... Powiedz mi, o czym myślisz. Ramiona i plecy jeszcze
bardziej mu zesztywniały.
- Lepiej, żebyś nie wiedziała - odrzekł szorstko, jakby chciał ją
do siebie zniechęcić.
- Więc po co mnie tu przywiozłeś?
- Naprawdę musisz pytać? - warknął.
Kusiło ją, aby wyciągnąć rękę, pogładzić go po plecach, ale
instynkt mówił jej, że to zły pomysł.
Przypomniała sobie, co powiedział do Cantrella:  Nawet nie
wiesz, do czego jestem zdolny, kiedy mnie ktoś zezłości". To ją
martwiło. Bo faktycznie nie wiedziała.
- Eric, proszę cię. Nigdy nie zamykałeś się tak przede mną. To
nie leży w twej naturze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •