[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie było żadnego Paula Drake'a, mamo - zniecierpliwiła się
Caron. - To Rick dzwonił do ciebie po mój numer.
- Ależ to oszustwo! - oburzyła się starsza pani. - Nie wolno
bezkarnie podszywać się pod cudze nazwisko.
- Nie, pani Carlisle, to tylko zabawa - zaprotestował Rick.
- Nie rozumiem, dlaczego zaprosiłaś go na to przyjęcie do pana
Ramseya - zdenerwowała się Deborah. - Teraz już wiem, dlaczego
Megan przez cały czas dawała mi takie wykrętne odpowiedzi. Jak
możesz zadawać się z tym typem? Co z twoją reputacją?
- Z pewnością na tym nie ucierpi, mamo - powiedziała Caron. -
Rick jest porządnym człowiekiem.
- Wrócisz ze mną do domu. Natychmiast - zażądała Deborah,
chwytając córkę za ramię.
- Nigdzie nie pójdę - zaprotestowała Caron, uwalniając rękę. - Nie
uda ci się znowu nas rozdzielić, mamo. Kocham Ricka. Nigdy nie
przestałam go kochać.
Na starannie umalowanej twarzy starszej pani odmalowała się
zgroza pomieszana ze zdumieniem.
Strona 114 z 147
RS
- Ale dlaczego właśnie on? Po tylu latach?
- Wejdz, a wszystkiego się dowiesz - zaprosiła matkę Caron.
- A czy mogę nie wejść? - mruknęła Deborah, niechętnie
przekraczając próg.
- Witaj, Deborah - pozdrowiła ją z fotela Eleanor.
Deborah zaskoczonym spojrzeniem obrzuciła porozrzucane po
całym pokoju dziecięce ubranka, po czym odwróciła się do Ricka.
- Wiedziałam, że tak będzie. Samotny ojciec, co?
- Dobre sobie - prychnęła Eleanor, stając w obronie Ricka. - To
wcale nie jego dziecko.
- Mamo, proszę - powstrzymał ją.
- Domyślam się, że powiedziałeś Caron o naszej rozmowie -
ciągnęła Deborah. - Poznaję to po jej minie.
- Zawiodłam się na tobie, mamo - wtrąciła gorzko Caron.
- Zrobiłam to, co w danej chwili uważałam za słuszne - obruszyła
siÄ™ starsza pani.
Caron ze smutkiem pokiwała głową.
- Zawsze próbowałaś na siłę mną kierować.
- Byłaś wtedy głupią gąską, Caron. Musiałam bronić cię przed
złamaniem sobie życia. Byłaś taka zdolna. I to stypendium
Harvardu...
- Tym bardziej powinnaś była mi zaufać, mamo. Uwierzyć, że
sama potrafię podjąć właściwą decyzję.
- Byłaś naiwną smarkulą zadurzoną w szkolnym podrywaczu,
który nic a nic o ciebie nie dbał.
- O, przepraszam, pani Carlisle - wtrącił Rick.
- Bądz cicho, synu - skarciła go Eleanor. - To sprawa między
matką a córką.
Rick posłusznie zastosował się do tego polecenia. Ostatnią rzeczą,
jakiej teraz pragnął, byłaby kolejna kłótnia pomiędzy Carlisle'ami i
Wyattami.
- Kocham cię i zawsze chciałam dla ciebie jak najlepiej -
oświadczyła Deborah, podchodząc bliżej i obejmując córkę. - Nie
mogłam pozwolić, żebyś dla jakiegoś przelotnego romansu
Strona 115 z 147
RS
zrezygnowała z takiej kariery.
- Skąd wiesz, że byłby przelotny? - skrzywiła się Caron,
uwalniając się z uścisku matki.
- Nie mogłam ryzykować - mruknęła starsza pani, rzucając jej
pełne urazy spojrzenie. - Co z tego, że mówił ci o miłości. Szybko by
się tobą znudził. Chłopcy w jego wieku dbają jedynie o piękne opako-
wanie, a nie o to, co jest w środku.
- Caron zawsze była ładną dziewczyną - wtrącił Rick. - To tylko
pani przez cały czas wmawiała jej, że tak nie jest.
- Ricky! - upomniała go Eleanor. - Nie musisz nikogo
przekonywać. Wszyscy wiemy, że z Caron zawsze była śliczna
dziewczyna.
- Nie mogę milczeć, mamo - niecierpliwił się Rick. - Caron zawsze
będzie potrzebowała kogoś, kto by ją w tym utwierdzał. A
przynajmniej dopóty, dopóki Deborah nie przestanie jej dokuczać.
- Ależ. Ja nigdy... - zmieszała się Deborah.
- Na litość boską, Deb - przerwała jej Eleanor, zapominając, że
przed chwilą karciła Ricka za to samo. - Czy komuś kiedykolwiek
udało się tobie dogodzić? Zawsze miałaś takie wygórowane
wymagania.
- Starałam się tylko dążyć do doskonałości.
- Chciałaś powiedzieć, że zawsze szukałaś dziury w całym -
sprostowała Eleanor. - Nie dostrzegałaś, że masz wspaniałego męża,
mądrą i piękną córkę i... prawdziwych przyjaciół, których odtrąciłaś -
dodała, ze smutkiem kiwając głową.
- Cóż, może gdyby nie ten incydent na balu...
- Nie szukaj winnych, mamo - wtrąciła Caron.
- Twoja córka ma rację, Deb - poparła ją Eleanor. - Wykorzystałaś
go tylko jako pretekst, by zerwać wszystkie kontakty. No i jak? Czy
tam, gdzie teraz mieszkasz, udało ci się znalezć  lepszych"
przyjaciół?
- Hm, chyba nie - przyznała niechętnie starsza pani. - Ale wiesz
dobrze, Elly, że lubię zmiany.
- Obawiam się, mamo, że tobie nikt nie jest w stanie dogodzić -
Strona 116 z 147
RS
westchnęła Caron. - Wiem, że mnie to się nigdy nie udawało.
Starsza pani popatrzyła na nią zaskoczona.
- Ależ, Caron. Przecież wiesz, że jestem z ciebie taka dumna.
- Zawsze jest jednak jakieś ale, prawda? - przypomniała jej córka.
- Wydaje mi się, że wiem, na czym polega cały problem -
uśmiechnął się Rick.
Deborah odwróciła się gwałtownie.
- A tobie co do tego? Jak śmiesz wtrącać się w nasze sprawy?
Uśmiech na twarzy mężczyzny pogłębił się.
- Z bardzo prostego powodu. Lada dzień zostanę twoim zięciem,
Deb - poinformował ją pogodnie.
- To niemożliwe - wyjąkała starsza pani, chwytając się za serce.
- Ależ zapewniam cię, że możliwe, a nawet bardzo
prawdopodobne - potwierdził Rick, nie przestając się uśmiechać.
- Ale przecież nie widzieliście się prawie dziesięć lat. Skąd wiecie,
że naprawdę tego chcecie?
- Właśnie dlatego, mamo - tłumaczyła łagodnie Caron. -
Próbowałam z innymi, ale żaden nie dorównywał Rickowi.
- Ja również, mamusiu - uśmiechnął się. Starsza pani zgromiła go
wzrokiem.
- Nie waż się tak do mnie mówić! - warknęła. - A co z twoją
karierą, Caron? - rozpaczała, odwracając się do córki.
- Nie rozumiem, co jedno ma wspólnego z drugim? - zdziwiła się
Caron. - LubiÄ™ mojÄ… pracÄ™ i wcale nie mam zamiaru z niej
rezygnować.
- Widzę, że nic się nie zmieniłaś, Deb. Nadal dbasz jedynie o
pozory - wtrąciła Eleanor. - Oczywiście, powinnam się była tego
domyślić po tym, jak przysłałaś tu tę limuzynę.
Deborah popatrzyła na nią zaskoczona.
- Nie udawaj - mruknęła Eleanor. - Caron przyjechała nią po Ricka
w sobotę przed przyjęciem. Zawsze lubiłaś się przechwalać, co?
- Gdyby było mnie stać na limuzynę, możesz być pewna, że
osobiście przejechałabym nią pod twoimi oknami - wypaliła
Deborah.
Strona 117 z 147
RS
- Może jeszcze na klaksonie, co? - prychnęła gniewnie Eleanor.
- To już należałoby do mojego szofera. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •