[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Reszta dla pani.
- Monsieur jest zbyt łaskaw - wykrztusiła.
Sądząc z wyrazu jej twarzy, mieszkańcy Arles nie byli szczególnie hojni.
- Aatwo przyszło, łatwo poszło - stwierdził sentencjonalnie, wyprowadzając Cecile.
Wsiedli do samochodu i skierowali się ku centrum. Po kilku minutach Bowman zatrzymał się na prawie pustym
parkingu. Cecile spojrzała zaskoczona, ale zanim zdołała się odezwać, wyjaśnił:
- Moja kosmetyczka -- i wysiadł.
Wyjął walizkę z bagażnika, a z niej niewielką czarną torebkę, z którą wrócił do samochodu.
- Nigdzie się bez niej nie ruszam - wyjaśnił.
- Mężczyzni nie używają kosmetyczek - Cecile przyjrzała mu się dziwnie.
- Ja używam. Zresztą zaraz zobaczysz, dlaczego.
Cecile zrozumiała, co miał na myśli, gdy dwadzieścia minut pózniej znalezli się w recepcji najlepszego hotelu w
Arles. Mimo że byli ubrani tak jak po wyjściu ze sklepu, to nie przypominali tamtych osób. Jej skóra była znacznie
ciemniejsza tak na twarzy i dekolcie, jak i na rękach, do tego miała zrobiony wyzywający makijaż. Bowman zaś
zafundował sobie mahoniową opaleniznę i wąs niczym amant filmowy.
- Pokój czeka, panie Parker - poinformował go recepcjonista, zwracając paszport. - A to pani Parker?
- Nie bądz durniem, mój drogi - uśmiechnął się zapytany i ujął nagle zesztywniałą dłoń dziewczyny.
Chłopiec hotelowy zaprowadził ich do windy, a następnie do pokoju. Gdy wyszedł, Cecile spojrzała na Bowmana z
widocznÄ… pretensjÄ….
- Musiałeś tak odpowiedzieć recepcjoniście? - spytała urażona. - Spójrz na swoje dłonie.
- A co w nich złego, poza tym, że przez to twoje mazidło są brudne? - Nie ma obrączki.
- Och!
- Dla ciebie  och", a doświadczony recepcjonista dostrzega takie rzeczy odruchowo. Dlatego spytał. Jego też mogą
pytać o różne rzeczy, więc lepiej zwracać uwagę na szczegóły. Facet bogaty i z kochanką automatycznie znajduje się
poza podejrzeniami; jest oczywiste, co mu chodzi po głowie.
- Nie ma potrzeby, żebyś...
- O ptaszkach i pszczółkach pogadamy pózniej. Ważne jest, że nie wydaliśmy mu się podejrzani. Teraz muszę wyjść,
masz więc okazję spokojnie się wykąpać. Tylko nie zmyj farby, bo niewiele jej zostało.
Zaskoczona spojrzała w lustro i jęknęła:
- Jak, na litość boską, mam wziąć kąpiel, nie używając... - Mogę ci pomóc - zaofiarował się ochoczo.
Bez słowa weszła do łazienki i starannie zamknęła za sobą drzwi. Bowman zszedł na dół; zatrzymał się przez chwilę
przy budce telefonicznej, drapiąc się ostentacyjnie w czoło. Telefon nie miał tarczy, co oznaczało, że połączeń dokonuje
centrala hotelowa. Zdegustowany wyszedł na zewnątrz.
Zwieciło słońce i już o tak wczesnej porze Boulevard des Lices był pełen ludzi. Tłum ten stanowili nie turyści czy
spacerowicze, lecz miejscowi handlarze, ustawiający swe stoiska na chodnikach. Jezdnia była równie zatłoczona
rozmaitymi pojazdami dostawczymi, z których rozładowywano naprawdę bogaty zestaw towarów - od ciężkiego sprzętu
rolniczego, poprzez rozmaite rodzaje żywności, mebli i ubrań do kwiatów i pamiątek.
Bowman skręcił w kierunku poczty, znalazł pustą kabinę, wrzucił monetę i podał numer Whitehall w Londynie. Gdy
czekał na połączenie, wyjął kartkę, którą znalazł w wozie Czerdy, i rozłożył ją przed sobą.
Przynajmniej setka Cyganów, klęcząc na trawiastej polanie, przyjmowała błogosławieństwo, którego udzielał ksiądz
w czarnej sutannie. Po zakończeniu ceremonii duchowny odwrócił się i wszedł do niewielkiego czarnego namiotu,
rozpiętego w cieniu drzew. Cyganie rozproszyli się; część spacerowała po okolicy bez wyraznego celu, część skierowała
się ku wozom, parkującym na poboczu drogi. Znajdowali się kilka kilometrów na północny wschód od Arles. W oddali
widać było majestatyczną budowlę wiekowego opactwa de Montmajour.
Wśród stojących pojazdów trzy zwracały na siebie uwagę: biało-zielony wóz, w którym mieszkała matka Aleksandra i
trzy młode Cyganki, wóz Czerdy, przyholowany przez żółtą ciężarówkę pomocy drogowej , zielony rolla-royce, który
teraz miał złożony dach, ponieważ niebo było bezchmurne, a ranek wyjątkowo ciepły. Lekki wietrzyk rozwiewał ka-
sztanowe włosy Carity, która chwilowo nie była na służbie, więc zdjęła czapkę. Obok niej stała Lila, zaś wielki książę
siedział na tylnym siedze70
niu, pokrzepiając się jakimś napitkiem wyjętym z barku i z dużym zainteresowaniem obserwował wydarzenia na leśnej
polanie.
- Nigdy nie kojarzyłam religii z Cyganami - przyznała Lila.
- Zrozumiałe - stwierdził łaskawie książę. - Ty, moja droga, masz do tego prawo, bo ich nie znasz. Ja natomiast jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •