[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powiedział:
 Obejrzyjmy sobie obóz II.
Nawet z wysokości trzystu metrów widać było, iż las jest tak gęsty, że można by
spacerować po koronach drzew i nie dotykać ziemi. Pod tym morzem zieleni mogłoby się
znajdować miasto o powierzchni Londynu, a my nigdy byśmy go nie dostrzegli.
Postanowiłem na przyszłość nie być już tak cholernie pewny siebie w sprawach, o których nie
miałem pojęcia. Być może Halstead był blagierem, jeśli to, co powiedział Harris, było
prawdą, ale też blagier musi być fachowcem w swej branży. Miał rację mówiąc, że czeka nas
ciężka praca.
Przelecieliśmy nad obozem II zbyt szybko, bym mógł przyjrzeć mu się dokładniej.
Samolot przechylił się, zawrócił i okrążyliśmy teren leżąc na jednym skrzydle. Niewiele
zresztą było do oglądania  jeszcze jedna polana z kilkoma barakami i parą miniaturowych
postaci wymachujących rękami. Odrzutowiec nie mógł tu wylądować. Zresztą nie mieliśmy
tego w planie. Wyrównaliśmy kurs i wznieśliśmy się ponownie, kierując się w stronę
wybrzeża i obozu I.
Po upływie około dwudziestu minut i pokonaniu jakichś osiemdziesięciu mil
znalezliśmy się nad morzem. Nawracając ponad białymi grzywami fal oraz błyszczącymi w
słońcu plażami zeszliśmy do lądowania na pasie startowym w obozie I. Turbulencja
przybrzeżna spowodowała, że odrzutowcem trochę rzuciło, ale już po chwili wylądował
łagodnie. Potoczył się na koniec pasa, nawrócił i pokołował z powrotem, zatrzymując się
przed hangarem. Gdy wyszedłem z komfortowo klimatyzowanego wnętrza, poczułem upał
jak nagłe uderzenie młotem.
Na Fallonie ten skwar nie zrobił chyba żadnego wrażenia. W trakcie długich lat
włóczenia się po tej części świata wyparowały już z niego wszystkie soki, dzięki czemu
zaaklimatyzował się całkowicie. Ruszył żwawym krokiem wzdłuż pasa, a za nim równie
szybko podążył Halstead. Jemu też upał najwyrazniej nie przeszkadzał. Wraz z Katherine
poszliśmy za nimi nieco wolniej. Gdy wreszcie dotarliśmy do baraku, w którym zniknął
Fallon, Katherine wyglądała, jakby całkiem opadła z sił, a ja sam czułem się niezle
podsmażony.
 Mój Boże!  westchnąłem.  Czy tu jest tak zawsze? Halstead odwrócił się i posłał
mi uśmiech, który miał wszelkie znamiona szyderstwa.
 Mexico City rozpieściło cię  powiedział.  Dzięki wysokości, na której leży,
klimat tam jest łagodniejszy. Tu, na wybrzeżu, nie jest jeszcze naprawdę gorąco. Poczekaj, aż
pojedziemy do obozu II.
80
Jego ton sugerował, iż będę gorzko żałował, że się tu wybrałem.
W baraku było dużo chłodniej, ponieważ działała aparatura klimatyzacyjna. Fallon
przedstawił nam wielkiego, krzepkiego mężczyznę.
 To jest Joe Rudetsky, szef obozu I. Rudetsky wyciągnął pulchną dłoń.
 Miło mi pana poznać, panie Wheale  huknął.
Pózniej dowiedziałem się, w jaki sposób Fallonowi udało się zorganizować całą
operację w takim tempie. Po prostu ściągnął grupę logistyczną jednej z drużyn prowadzących
eksploatację ropy. Ci chłopcy przywykli już do działania w trudnych warunkach tropikalnych
i praca ta niewiele się różniła od wielu innych, które wykonywali wcześniej w Afryce
Północnej, Arabii Saudyjskiej czy Wenezueli. Kiedy już zapoznałem się z obozem,
podziwiałem doskonałe funkcjonowanie całości. Umieli zapewnić sobie komfort, z
mrożeniem coca-coli włącznie.
Spędziliśmy w obozie I całą dobę. Fallon i Halstead sprowadzili górę sprzętu, który, jak
sądzili, będzie im potrzebny, a ja z Katherine zrobiliśmy to samo z aparatami do nurkowania.
Nie zamierzaliśmy ich zabierać do obozu II. Byłoby to bezcelowe, jako że obóz II miał być
jedynie punktem wypadowym do dalszych poszukiwań. W momencie odkrycia Uaxuanoc
opuścilibyśmy go, zakładając na terenie miasta obóz III.
Pracowaliśmy do lunchu. Potem zrobiliśmy przerwę na posiłek. Nie byłem zbyt głodny
ze względu na upał, ale rozkoszowałem się butelką zimnego niemieckiego piwa, którą
Rudetsky wetknął mi do ręki. Mógłbym przysiąc, że aż zasyczało w moim nagrzanym
przełyku.
Katherine i ja zakończyliśmy przegląd. Nic nie zginęło ani się nie zepsuło, ale Fallon i
Halstead mieli jeszcze sporo do zrobienia. Zaoferowałem im swoją pomoc, lecz Fallon
pokręcił przecząco głową.
 Teraz to już tylko sprawdzenie instrumentów  powiedział.  Nie wiedziałbyś, jak
to robić.  Jego spojrzenie powędrowało gdzieś ponad moim ramieniem.  Jeśli się
odwrócisz, zobaczysz swoich pierwszych Majów.
Odwróciłem się na krześle i popatrzyłem na drugą stronę pasa. Po przeciwnej stronie
wyrównanego terenu w bezpiecznej odległości stało dwóch mężczyzn. Ubrani byli w dość
luzne spodnie i białe koszule, z daleka wyglądali jak nieruchome posągi. Znajdowaliśmy się
zbyt daleko, bym mógł dostrzec rysy ich twarzy.
 Nie wiedzą, co o nas sądzić. To bezprecedensowa inwazja.  Fallon przeniósł
wzrok na Rudetsky'ego.  Sprawili ci jakieś kłopoty, Joe?
 Krajowcy? Absolutnie żadnych, Fallon. Ci faceci są z wybrzeża powyżej, mają
plantację orzechów kokosowych.
 Kokosy...  powtórzył Fallon w zamyśleniu.  Ci ludzie żyją w zupełnej izolacji,
odcięci od wszystkiego. Morze z jednej strony, las z drugiej. To musi być jedna rodzina, taka
plantacja nie wyżywiłaby dwóch, tym bardziej że są przecież zdani wyłącznie na własne siły.
Brzmiało to bardzo przygnębiająco.
 Czym oni się żywią?  zapytałem. Fallon wzruszył ramionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •