[ Pobierz całość w formacie PDF ]

było zdecydowanie. Pieprzyć zasady i Hertha: dziadka miałem jednego i jak długo
byłem w stanie coś na to poradzić, nikt go nie będzie na moich oczach zabijał.
W dłoń wśliznęła mi się rękojeść sztyletu. Byłem gotów.
Ku mojemu zdziwieniu porucznik też była. Nie wiem, co ją napadło, tym bar-
dziej że jej Teckle nadal gadali między sobą z ożywieniem. Nagle wyprostowała
się, zwróciła w stronę uzbrojonego tłumu i rozkazała:
 Rozejść się! Wszyscy!
Nikt naturalnie nawet nie drgnÄ…Å‚.
Więc wyciągnęła broń. A miała coś naprawdę przedziwnego  szablę zakrzy-
wioną w niewłaściwą stronę niczym kosa. W życiu czegoś podobnego nie widzia-
łem. Kelly wbił wzrok w Hertha, a Cawti spoglądała to na nią, to na Hertha, to na
dziadka.
Porucznik zawahała się, przyjrzała swoim gwardzistom i rozkazała:
 Dobyć broń!
105
Smoki jak jeden wyciągnęli rapiery i szpady. Część Teckli też. Ludzie mocniej
ujęli styliska i drzewce, paru popluło w dłonie, a wszyscy jakoś tak się przesunęli
do przodu, że stworzyli żywy mur. Na ten widok jeszcze kilku gwardzistów wy-
ciągnęło broń z pochew. Zauważyłem, że mój dziadek i Kelly wymienili najpierw
spojrzenia, potem ukłony zupełnie jak starzy znajomi.
InteresujÄ…ce.
Dziadek wyciągnął rapier i powiedział do Cawti:
 To nie miejsce dla ciebie.
 Padraicu Kelly  odezwała się donośnie, acz nieco piskliwie porucznik.
 Aresztuję cię w imieniu Cesarzowej. Nie stawiaj oporu, bo będę zmuszona
użyć siły.
 Nie!  oświadczył głośno Kelly  Powiedz swojej Cesarzowej, że jeśli
nie zgodzi się na przeprowadzenie pełnego śledztwa w sprawie zamordowania na-
szych towarzyszy, jutro nie będzie można przejechać do śródmieścia żadną ulicą.
A pojutrze stanie port. A jeżeli użyjesz siły, to do jutra nie będzie Imperium!
Tego typu bzdurna grozba nie mogła odnieść innego efektu, niż skłonienie
kogoś z Domu Smoka do natychmiastowego działania.
I tak też się stało.
 Naprzód!  rozkazała.
I Gwardia ruszyła.
A ja postanowiłem skorzystać z okazji. Dziadek był doskonałym szermie-
rzem, toteż przez kilka sekund obejdzie się bez pomocy. A uwaga wszystkich,
w tym także ochrony Hertha, skupiona była na Gwardii i stojących naprzeciw-
ko ludziach. Wszystkich, ale nie moja, bo ja całą uwagę skupiłem na oddalonych
o czterdzieści stóp plecach Hertha.
Teraz był mój! Teraz mogłem go zabić, i to tak, by nie dało się go wskrzesić
 i nikt nie zwróci na to uwagi. Słowem: zbrodnia doskonała.
A potem przyjdzie czas na pomoc dziadkowi.
Odlepiłem się od muru, trzymając sztylet przy nodze, by nie rzucał się mimo
wszystko w oczy, i ruszyłem ku Herthowi.
I nagle usłyszałem ostrzegawczy krzyk Loiosha.
A w kierunku mojego gardła zmierzał nóż trzymany przez Dragaerianina
w barwach Domu Jherega.
Mój zabójca w końcu wziął się do  roboty .
Rozdział dziesiąty
 1 szary jedwabny fular  zeszyć rozcięcie. . . 
To, że na niego czekałem, nie zmieniało faktu, że prawie udało mu się mnie
zaskoczyć. Spociłem się z wrażenia, klnąc w duchu na czym świat stoi. Chęć
zabicia Hertha zniknęła jak zdmuchnięta, zastąpiona koniecznością przetrwania.
Czasami w takich sytuacjach czas zwalnia. A czasami przyspiesza tak, że do-
piero po zakończeniu walki uświadamiam sobie, co zrobiłem w jakiej kolejności.
Tym razem czas zwolnił. Zobaczyłem zbliżający się nóż i miałem tyle czasu, by
zdecydować się, co zrobić, wykonać to i obserwować, jaki też przyniesie skutek.
Cisnąłem w niego sztyletem trzymanym w dłoni, uskoczyłem w przeciwną stronę
i wylądowałem, od razu przechodząc w przewrót. Przetoczyłem się ze dwa razy
na wypadek, gdyby przyszła mu ochota czymś we mnie rzucić. Jak się okazało,
przyszła mu ochota, i nóż prawie połaskotał mnie w szyję. Dało mi to jednak dość
czasu na otrząśnięcie się z zaskoczenia i zwiększenie odległości. Zrywając się na
nogi, wyciągnąłem z pochwy rapier i wyrównałem szanse.
Ledwie stanąłem, poleciłem Loioshowi:
 Dam sobie radÄ™. Zaopiekuj siÄ™ dziadkiem i Cawti.
 SiÄ™ robi, szefie.
Słysząc cichy łopot jego skrzydeł, uśmiechnąłem się lekko. To, co powiedzia-
łem, było kłamstwem, ale mnie nie na wiele mógł się przydać. Mój przeciwnik
musiał zebrać o mnie informacje i jeśli nie był kompletnym niedojdą, a nic na
to nie wskazywało, zabezpieczył się przed trucizną jherega. Natomiast na pewno
nie zabezpieczyli się przed nią gwardziści, a zamieszanie towarzyszące bitwie by-
ło doskonałą wręcz okazją, by Loiosh mógł spowodować jak największe szkody
i zamieszanie.
Przyjmując pozycję, zdałem sobie sprawę, że obstawa Hertha ma właśnie za
sobą doskonały cel, czyli moje plecy, a na ulicy jest ponad siedemdziesięciu gwar-
dzistów. I każdy z nich mógł się przypadkiem obejrzeć w przerwie między zabi-
ciem jednego a drugiego człowieka. Oblizałem usta i przestałem o tym myśleć,
koncentrując się na przeciwniku. Wreszcie miałem okazję dokładnie go obejrzeć.
107
Doskonale przeciętny Dragaerianin, a więc idealnie pasujący do wykonywanego
zajęcia. Być może miał lekką domieszkę krwi Dzura  nieco skośne oczy i kształt
podbródka mogły to sugerować. Włosy długie, spięte z tyłu, oczy brązowe i by-
stre, twarz pozbawiona wyrazu. Przyglądał mi się uważnie i niczym nie zdradzał,
co myślał i czuł z powodu niepowodzenia podstawowego planu!
Też zdążył wyciągnąć rapier  ciężki, typowo dragaeriański. Oraz sztylet.
I stał, jak się spodziewałem, zwrócony ku mnie przodem. Ja zaś stałem doń bo-
kiem, tak jak nauczył mnie dziadek. Zanim zdołał jeszcze czymś we mnie rzucić,
zbliżyłem się tak, by ostrza rapierów się zetknęły. Była to optymalna odległość,
bowiem by użyć sztyletu, musiał się na moment odsłonić, a w tym czasie zdo-
łałbym go co najmniej raz trafić. Co, gdybym miał szczęście, rozwiązałoby cały
problem.
Chyba żeby był magiem. . . a tego po wyglądzie nie sposób się domyślić 
magiczny sztylet wygląda dokładnie tak samo jak zwykły. Zaczęły mi się pocić
dłonie i przypomniałem sobie radę dziadka, by używać do fechtunku rękawiczek
z cienkiego materiału. Będę się musiał w takie zaopatrzyć.
Jeżeli przeżyję.
Zaatakował ostrożnie, zdając sobie sprawę, że walczę dziwnym stylem, i pró-
bując wyczuć, na czym on polega. Nie był tak szybki, jak się obawiałem, więc
zdążyłem go skaleczyć w prawą rękę, co nauczyło go trzymać dystans. Gdyby nie
gwardziści za plecami, zacząłbym się nawet uspokajać. No, ale gwardziści byli
zbyt zajęci walką. . .
A właśnie, że nie byli.
Dopiero teraz do mnie dotarło, że nie słychać żadnych odgłosów walki. Mój
przeciwnik jeszcze tego nie zauważył i próbował mnie zaskoczyć. Ciął bez ostrze-
żenia z prawa na lewo, ale zrobiłem unik i sparowałem, przechwytując jego klingę
swoją i pozwalając, by się ześlizgnęła. Poruszał się ze sporą gracją, co oznaczało
długi trening. I nadal miał całkowicie pozbawioną wyrazu twarz.
Teraz ja zaatakowałem, ale nie wkładając w to serca, bo nie bardzo wiedzia- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •