[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Praw jesteś, że za druhem obstajesz. I ja, jeśli wydolę, odwdzięczę, com dłużny, ale
sądzić mam prawo. A nijaka to cnota dobro czynić, komu się uwidzi, a wszystkim  zło. Nie
za to wywołańcem ostał, że ludziom pomagał. Kto prawo łamie, wrogiem jest społeczności,
jakby postronnych brakło...
 Cóże wy wiecie, za co ochtowany54 ostał?  spokojniej rzekł Główka. 
Książęcego komornika i pachołków pobił, za dziada pomstę biorąc, który bez ich bezprawie
żywot i mienie utracił, a ród na nice zeszedł.
 Ród rośnie i upada, ale odbudować go można, pokąd naród żywię. Nawet z
chłopskiego stanu niejeden wyrósł zasługą. A tyżeś jakiego i jakoś się w boru nalazł?
 Człeka jednemu rycerzowi ubiłem  odparł Główka wymijająco. Nie chciał mówić
zbyt wiele o sobie, zanim nie przemyśli sprawy i nie naradzi się z Wojanem.
Rycerz zresztą nie dopytywał więcej. Widocznie zmęczyło go mówienie, bo pobladł i
przymknął oczy. Ku wieczorowi wzmogła się zapewne gorętwa, bo majaczył i pił chciwie.
Noc Jasiek znowu miał niespokojną i niemal bezsenną; ranny jęczał, wilki żarły się przy
padle, a koń chrapał i próbował się zerwać.
O pierwszym świcie Główka naciął gałęzi i przykrył resztki końskiego padła, a na
wierzch ułożył darń, bo cuchnąć zaczynało. Gorzej było z dość odległą wprawdzie, ale dużą
stertą ludzkich trupów. W upalnym powietrzu rozkład następował szybko, coraz silniejszy
słodkawo-mdły zaduch zalatywał z każdym powiewem. Trzeciego dnia stał się tak nieznośny,
że Jasiek, by coś przełknąć, uciekać musiał daleko w las, zbierając przy tym korę wierzbową,
by jej wywarem poić wciąż rozpalonego rycerza Szymona, który rzadko teraz mówił
przytomnie, a prawie całkiem jeść nie chciał, widocznie również z powodu obrzydliwego
zaduchu. Główka niepokoił się o jego życie, zwłaszcza że wraz z nim zgasłaby nadzieja na
upragnioną odmianę. Rady nie było jednak, nie zdołałby przenieść bezwładnego w inne
miejsce ani nie mógł tego uczynić, by nie rozminąć się z Wojanem.
Czwarty już dzień upływał od jego odejścia i Jasiek zaczynał się niepokoić także o niego.
Nie wiedział, jak długo jeszcze ma czekać, upał zaś, a wraz z nim zaduch zdał się nie do
wytrzymania. yle spane noce i dzienne zabiegi koło rannego, starania o żywność, pojenie
konia wyczerpały chłopca. Piątej nocy wcale nie mógł zasnąć. Poza niepokojem o Wojana
nachodziła go obawa, że najezdnicze wojska wracać będą tym samym szlakiem, a ślady
pobytu ludzkiego w zagajniku nie dadzą się zatrzeć. Oznaczało to koniec. Myśl o tym
dręczyła go jak zmora, z utęsknieniem czekał świtu, by powziąć postanowienie.
Już z wieczora niebo spopielało, potem długo stały na nim czerwone zorze, noc jednak
zapadła ciemna, nie niosąc ulgi ochłodzenia. Wiatr, który ruszył ze wschodu, zegnał
wprawdzie trupi zaduch, ale pociągał jak z pieca. Główka siedział i czekał na nadciągającą
widocznie burzÄ™, wyglÄ…dajÄ…c deszczu.
To, co przyniosła, podobniejsze było do potopu. Spragniona ziemia nie mogła wchłonąć
wodospadu, w parę chwil w każdym zagłębieniu stały kałuże, a sam Główka, przemoknięty
do skóry, wkrótce już szczękał zębami z chłodu, usiłując  czym się dało  osłonić
rannego, który leżał cicho i bez ruchu.
Zlewa przeszła nagle i pojaśniało, ale grady spaść musiały w okolicy, gdyż chłód stał się
tak przenikliwy, że Jasiek nie mógł wysiedzieć i wyszedł z zarośli. Musiał już być przedświt,
ale mgła wstała gęsta, że na parę kroków nic widać nie było. Miał nadzieję, że spędzi ją
słońce i będzie można ogrzać się, a co ważniejsze, rozniecić ognisko, wysuszyć mokrą odzież
i zgotować ciepłą strawę. Po raz pierwszy od dawna można było swobodnie odetchnąć i bez
wstrętu myśleć o jedzeniu. Mimo to położenie stawało się coraz nieznośniejsze i Jasiek
przestał się wahać. Gdy tylko będzie można, opuści to miejsce. Koń, choć kulejąc, stąpał już
wszystkimi nogami. Załaduje na niego rycerza i odejdzie do chaty, gdzie spędził zimę. Tam
łatwiej będzie chodzić koło rannego, a Wojan, jeśli wróci, powinien domyślić się, co zaszło.
Aatwiej było jednak powziąć postanowienie, niż je wykonać. Dzień już był pełny, ale
mgła nie ustępowała. Należało rozebrać rycerza z mokrych szat. a szmaty, którymi opatrzone
54
ochtowany  wygnany
były rany, wysuszyć i zmienić opatrunek. Gorętwa widocznie przygasła, bo rycerz patrzył
przytomnie, ale z osłabienia ręki dzwignąć nie potrafił. Jasiek zrozumiał, że choćby zdołał
wsadzić rycerza na konia, nie usiedzi na nim. Mimo jednak wzrastającego niepokoju nie
pomyślał nawet, by go opuścić i samemu odejść. Jedyne, co może uczynić, to sporządzić
nosze i zawlec go na nich w bezpieczniejsze miejsce.
Długo trwało, zanim z mokrego chrustu zdołał rozpalić ogień, dłużej jeszcze czekać
musiał, aż płomień urósł na tyle, by chwycić mokre drewno. Zanim woda zawrzała w
kociołku, suszył mokre szmaty, a przede wszystkim nawilgłą cięciwę łuku. Szczęściem nie
zamokły strzały w łubach, będzie można przed wieczorem coś upolować.
Ku południowi słońce przejrzało przez tuman, który teraz prędko ustępować zaczął.
Niebo błękitniało z każdą chwilą i po mglistym poranku rozbłysnął jasny i ciepły dzień.
Główka zakrzątnął się koło posiłku. Rycerz po raz pierwszy okazał chęć do jadła, a gdy
się pożywił, zasnął spokojnie. Widocznie najgorsze już przeszło. Byle zdołał usiedzieć na
koniu, odpadłaby najbliższa troska. Jasiek wziął łuk i strzały, by upolować coś, rannemu
bowiem po długim poście zdałaby się posilniejsza strawa niż jaglana kasza i osuchy55.
Pod zachód Jasiek wracał z ubitym zającem. Od pobojowiska woń zgnilizny ledwo już
dawała się wyczuć, nie słychać też było odgłosów kruczego ucztowania, widno do spółki z
wilkami uporały się z łupem, a ulewa zmyła resztki biesiady. Sam był też lepszej myśli, nawet
zelżał nieco niepokój o Wojana, który w lesie był u siebie, jak zwierz czujny i przezorny. Nie
pozwoliłby się ogarnąć. Z Aukowa powinien by już wrócić, ale nie. było żadnej pewności, że
tam właśnie poszedł. Odchodząc zły był widocznie na rycerza Szymona, a słuchać nie zwykł
nikogo. Nie było też jednak wiadome, kiedy wracać będzie najezdnicze wojsko, a prawie
pewne, że tym samym szlakiem. Należało zatem usunąć się jak najprędzej.
Polana prześwitywała już przez gałęzie, gdy Jasiek stanął i wstrzymał oddech. W
przedwieczornej ciszy wyraznie rozróżnił tętent idącego w cwał konia, który zbliżał się i
ustał. Z bijącym sercem nasłuchiwał, czy nie posłyszy więcej odgłosów, po chwili jednak,
upewniwszy się, że jezdziec był samotny, ruszył nakładając strzałę na cięciwę.
Przy zagajniku stał spieniony koń, uprzęż niewątpliwie nie była polska. Jasiek podchodził
w napięciu. Przybycie samotnego jezdzca mogło oznaczać nadciąganie wojsk. Musiał
zauważyć ślady ludzkiego pobytu, skoro zatrzymał się przy zagajniku. Jasiek posłyszał szelest
i ponad krzem ujrzał głowę w spiczastym ruskim hełmie. Nie myśląc wiele, naciągnął łuk i
czekał na ukazanie się wroga. Niewiele brakło a byłby wypuścił pocisk w Wojana, który na
widok zaskoczenia Główki powiedział z uśmiechem:
 Zawżdy lepiej wiedzieć, do kogo się strzela.
Uprzedzając pytania dodał:
 Gadać będziem pózniej, ninie nie pora. Zbieramy się, póki jasno.
 Mniemałem, że to nadchodzi Ruś  rzekł Jasiek zmieszany. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •