[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ethan, mając w pamięci rady Floyda, zignorował słowa Savannah i za-
dzwonił po Lewisa. Na szczęście, dla obojga najważniejsze było dziecko,
więc nie wdawali się w dalszą niemądrą dyskusję.
W izbie przyjęć pielęgniarki zajęły się Savannah. Gdy była już przygo-
towana do porodu, Ethan dołączył do niej.
- Cześć - szepnął i pochylił się nad nią, żeby ją pocałować, ale odsunęła
się. Na co liczył, na cud?
- Jak się pani czuje? - spytał lekarz.
- Dość dobrze, choć bóle stają się coraz silniejsze.
- Skrzywiła się.
- Wygląda na to, że wszystko jest pod kontrolą - Ethan zaskoczony
usłyszał swój głos. Nikt nie wiedział, nawet on, do kogo właściwie była
skierowana ta uwaga. Może do lekarza, a może do Savannah, żeby pod-
trzymać ją na duchu, a może wypowiedział te słowa do siebie, jakby chciał
sam się upewnić, że nie ma powodu do obaw. W każdym razie starał się za
wszelką cenę zachować spokój. - Pamiętasz, jak oddychać? - zapytał.
- Pamiętam.
- I te wszystkie hi-hi-hi i ho-ho-ho?
- Tak... poczekaj... strasznie boli. - Zacisnęła zęby. - O, już lepiej, minę-
Å‚o.
Wprawdzie nie dodała  zostaw mnie teraz w spokoju", ale był pewien,
ze to właśnie zamierzała dać mu do zrozumienia. Nie chciała wiec, żeby
był teraz blisko niej... Bardzo go to zabolało, ale chyba ją rozumiał. Jednym
R
L
T
pociągnięciem przekreślił ich związek, a przecież już wcześniej niejedno
mu wybaczyła... Ale nie zamierzał się poddać, dlatego postanowił nie zo-
stawiać jej teraz samej. Nie mógł dopuścić do tego, by od niego odeszła.
Musiał być jakiś sposób, żeby wszystko naprawić. Pragnął towarzyszyć jej
w tej trudnej, choć pięknej chwili, kiedy przychodziło na świat ich dziecko,
a potem wspólnie z nią je wychowywać.
Ale jak miał tego dokonać, skoro Savannah wciąż domagała się, by wy-
szedł i zostawił ją samą? Choć jego cierpliwość została wystawiona na
wielką próbę, nie poddał się.
Około drugiej w nocy do pokoju weszła pielęgniarka i powiedziała do
Ethana.
- Panie McKenzie, przyjechali pańscy rodzice.
Ethan aż podskoczył na krześle.
- Moi rodzice?
Pielęgniarka, uśmiechając się szeroko, pokiwała głową.
- Trudno nie poznać pana Parkera McKenziego - powiedziała promien-
nie. - Jechali tu całą noc...
- Już idę. Savannah - szepnął - pójdę zobaczyć, o co chodzi.
- Idz i zabierz ich do domu.
A więc znowu zawoalowane żądanie, by odszedł i zostawił ją samą. Na
jej czole widniały drobne kropelki potu, wyglądała na bardzo zmęczoną,
choć musiał przyznać, że znosiła trudy porodu wyjątkowo dzielnie. Jednak
czy chciała tego, czy nie, potrzebowała go i dlatego nie mógł teraz odejść.
Delikatnie odgarnął jej włosy z czoła.
- Savannah, zostanÄ™...
R
L
T
- To nie jest konieczne. Wszystko przebiega normalnie... - Uśmiechnęła
się słabo.
Potem nadszedł kolejny skurcz. Savannah zacisnęła mocno powieki, ale
delikatny uśmiech nie znikał z jej twarzy.
Boże, wszystko schrzanił, a teraz ona nie chciała mieć z nim do czynie-
nia.
- Ale przecież to nasze dziecko... - szepnął.
- Dziecko nasze, ale mój błąd. Nie umiałam ci zaufać, nie potrafiłam
być z tobą szczera i nie sądzę, żeby to była wyłącznie moja wina. A to zna-
czy, że nie możemy być razem. Więc idz już lepiej, wolałabym przejść
przez to sama...
Urwała nagle, zachłysnęła się powietrzem i poderwała ramiona z łóżka.
Ethan domyślił się, że dopadł ją wyjątkowo silny skurcz. Ponownie próbo-
wał ją przytulić.
- Zostaw mnie, proszę - usiłowała wyrwać się z jego objęć. Nacisnęła
przycisk przywołujący pielęgniarkę. - Nie chcę, żebyś tu był!
- Savannah...
- Wyjdz! - krzyknęła i zaraz potem opadła bezsilnie na łóżko.
Do sali weszła pielęgniarka. Spojrzała na Ethana, który stał bezradny,
nie wiedząc, co ma zrobić.
- Dlaczego pan nie odpocznie? Proszę. Pańscy rodzice czekają na ze-
wnątrz. Będę czuwać nad żoną.
Z żalem w sercu odwrócił się i wyszedł na korytarz. Po chwili znalazł
siÄ™ w poczekalni.
- I co, jak tam młoda mama? - zapytała matka.
Potarł dłonią zesztywniały kark.
R
L
T
- Właściwie wszystko jest w porządku, Savannah czuje się dobrze. Jest
tylko bardzo zmęczona i...
- I nie chciała, żebyś został z nią do końca?  Penny spojrzała na niego z
wyrozumiałością. - Wiem, że ci przykro, ale są sytuacje, kiedy człowiek
chce być sam. Postaraj się ją zrozumieć. Ja zrobiłam dokładnie to samo -
wyrzuciłam twojego ojca, kiedy miałeś już przyjść na świat. Usiądz i poga-
daj z nim o tym, a ja przyniosÄ™ mocnÄ… kawÄ™. To ci dobrze zrobi.
Obaj mężczyzni milczeli, dopóki za Penny nie zamknęły się drzwi po-
czekalni. Dopiero wtedy Parker powiedział cicho:
- Coś przeskrobałeś... Dobrze o tym wiem, inaczej by cię nie wyrzuciła.
Ze mną było tak samo, zachowałem się jak idiota. Pamiętam do dziś: poród
trwał już wiele godzin i oboje byliśmy zmęczeni. W pewnej chwili twoją
matkę dopadł wyjątkowo silny ból. Zaczęła krzyczeć... - zawiesił na chwilę
głos i próbował pochwycić spojrzenie syna.
Ethan pokiwał głową w oczekiwaniu na dalszy ciąg opowieści, ale oj-
ciec milczał. Zapytał więc:
- I co jej wtedy powiedziałeś?
- Co? - żachnął się Parker. - Powiedziałem: przestań tak krzyczeć, prze-
cież to nie może aż tak boleć.
- Naprawdę? - Ethan roześmiał się.
- Niestety. Tak między Bogiem a prawdą dziwię się, że mnie wtedy nie
zabiła. Ale na pewno będzie to pamiętać do końca swoich dni.
- Nie wÄ…tpiÄ™.
- A ty, co palnÄ…Å‚eÅ›?
- Nic, naprawdę nic. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •