[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żywo w pamięci miałem ojca Zwiątka i jego przykazanie bezwzględnego posłuszeństwa. Jak
mogłem mimo to odepchnąć od siebie młodzież, która mnie potrzebowała. Wszystkie swoje
obowiązki wykonywałem bez zarzutu; czy miałem być jednak tylko urzędnikiem, kasjerem
w kancelarii, technikiem od kultu? Co miały znaczyć słowa, tak często słyszane
w seminarium o  spalaniu się kapłana dla Królestwa Bożego? . Postanowiłem w jednej
chwili, że się nie ugnę - nie zmarnuję życia dla zbierania pieniędzy i hodowania brzucha do
kolan. Nie po to poświęciłem swoje młode życie, idąc do seminarium i rezygnując z takich
wartości jak małżeństwo czy ojcostwo, aby w dalszej kolejności poświęcić swój ideał
kapłaństwa.
Swoją posługę księdza traktowałem zawsze jako służbę Bogu i ludziom. Nie myślałem
o żadnym męczeństwie albo wielkich umartwieniach, ale równie daleki byłem od uznania
swojej funkcji kapłana - duszpasterza za intratną, ciepłą posadkę, wolną od ziemskich trosk
i zmartwień. Z żalem i smutkiem patrzyłem na większość moich byłych kolegów
z seminarium, którzy przenieśli do kapłaństwa podstawową klerycką zasadę -  nie wychylać
się . Może po prostu mam inny charakter. Nie potrafię bezkrytycznie godzić się ze złem
i przechodzić do porządku dziennego nad jawną niesprawiedliwością. Wszak to sam Pan
Jezus, mój Mistrz i Nauczyciel powiedział, iż lepiej być gorącym lub zimnym - byle nie
letnim. Właśnie ta letniość, pogodzenie się z zastaną rzeczywistością - najbardziej mnie raziła
u moich pobratymców.
Przerażała mnie perspektywa zostania klechą - dusigroszem, który  odbija sobie brak
żony i dzieci powiększaniem konta w banku. Zgodnie ze starym przysłowiem, że  apetyt
rośnie w miarę jedzenia , wielu księży właśnie dla pieniędzy pogrzebało swoje ideały
kapłaństwa, a nawet człowieczeństwa. Wiedziałem np. o powszechnej niemal praktyce
skubania na lewo proboszczów przez wikariuszy. Najczęściej miało to miejsce w czasie
kolędy, podczas której na boku można było dorobić sobie nawet kilka miesięcznych pensji.
Było to dziecinnie łatwe - wystarczyło nie zapisywać niektórych większych kwot przy
ofiarodawcach, a wpisać je dopiero pózniej, np. w następnym domu, odpowiednio
pomniejszone. Nieco większe ryzyko niosło ze sobą zaniżanie wpływów w kancelarii. Jeden
z moich kolegów opowiadał mi, jak wpadł w ten sposób u swojego szefa. Otóż pewna gorliwa
parafianka, po opłaceniu u niego pogrzebu; jeszcze tego samego dnia nie omieszkała zapytać
proboszcza -  czy aby tyle wystarczy ?
Proboszczowie doskonale orientowali siÄ™ w metodach swoich wikariuszy i bronili na
różne sposoby. Niektórzy wymagali podpisu ofiarodawcy przy kwocie; inni prosili swoich
zaufanych parafian, aby ci dali  na podpuchę większą ofiarę. Ksiądz prałat Bogacki znalazł
jeszcze inne rozwiązanie. Załatwił sobie na czas kolędy sutannowych kleryków z seminarium,
którzy w jego mniemaniu byli bardziej uczciwi. Ja tylko jeden raz uległem pokusie w Ruścu,
u ks. Jana. W czasie kolędy przywłaszczyłem sobie niewielką kwotę, ale po paru dniach
wyrzutów sumienia - wrzuciłem ją do kościelnej skarbonki. Czułem, że po pierwszym razie
mogę wyrobić w sobie nawyk  dorabiania . Taką praktykę można było sobie łatwo
wytłumaczyć, bo przecież proboszcz skubał mnie zupełnie jawnie. Wzajemne okradanie się
księży w parafiach demoralizuje ich oraz rodzi ciągłe podejrzenia i antagonizmy. Kiedy
byłem kapłanem bardzo bolało mnie i gorszyło takie zachowanie wielu moich kolegów.
Teraz, z perspektywy czasu, ciężar ich winy przelałbym raczej na wadliwy system. Uważam,
iż dla dobra samych księży najwyższy czas, na wzór krajów zachodnich, np. Niemiec -
uporządkować wszystkie finanse Kościoła i poddać je pod kontrolę rad parafialnych albo
przekazać kontrolę państwu. To samo dotyczy uposażenia księży, które powinno być jawne,
jak każde inne. Jest to moim zdaniem jedna z podstawowych dróg do ratowania Kościoła
w Polsce.
Powrócę jednak do mojego postanowienia, które podjąłem po rozmowie z prałatem,
aby nie opuszczać mojej młodzieży i do drugiej decyzji, która zrodziła się w toku przemyśleń
nad pierwszą - nie ugnę się pod naporem złych obyczajów w Kościele. Postanowiłem również
nie drażnić zbytnio prałata i swoje spotkania z podopiecznymi przenieść poza plebanię. Nie
chciałem opuszczać Aleksandrowa. Poznałem tu wielu wspaniałych ludzi, a przede
wszystkim miałem ludzkiego proboszcza. Chociaż pracy na dwóch parafiach było więcej niż
w Ruścu, a zarobki nie najlepsze, gotów byłem zostać tam jak najdłużej.
Samo życie w mieście różniło się bardzo od wiejskiego. Przede wszystkim była tu
większa anonimowość, a sąsiedztwo wielkiej Aodzi stwarzało większe możliwości kulturalne
i towarzyskie. To sąsiedztwo było mi osobiście bardzo na rękę, ponieważ po przyjezdzie do
Aleksandrowa rozpoczÄ…Å‚em zaoczne studia doktoranckie na Akademii Teologii Katolickiej
w Aodzi, na kierunku Katolicka Nauka Społeczna. Również praca duszpasterska w mieście
była o tyle łatwiejsza, że wszędzie było blisko - do szkoły, chorego itp. Zupełnie inaczej
wyglądała kolęda w blokach. Jak na złość jednak zimą skradziono mi samochód i wszędzie,
a przede wszystkim do swojej kaplicy, jezdziłem na rowerze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •