[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Oczywiście, proszę - zezwolił markiz Rosyth.
- Choć... Zamierzałem akurat wybrać się na przejażdżkę. Może zechce mi
pani dotrzymać towarzystwa?
Neoma przez moment poczuła zaskoczenie w obliczu tak niespodziewanego
zaproszenia, lecz już w następnej chwili wszelkie wątpliwości wywietrzały jej z
głowy i została tylko ogromna radość, że będzie mogła dosiąść jednego z tych
wspaniałych wierzchowców.
W ich wiejskim majątku po śmierci rodziców ostały się tylko dwa konie,
które nie znalazły żadnego nabywcy.
W oczach dziewczyny zapłonął blask.
- Naprawdę? Mogłabym? - spytała, lecz zanim markiz Rosyth zdołał
odpowiedzieć, dodała z wahaniem: - Nie mam amazonki, nie wypada mi jechać
tak jak teraz...
- Jeśli to pani nie przeszkadza... Jeśli się pani nie obawia zniszczyć suknię...
Neoma pomyślała, że markiz Rosyth na pewno by jej nie uwierzył, gdyby
mu opowiedziała o tym, jak to w majątku, z braku powozu, jezdziła wierzchem
wszędzie, gdzie musiała dotrzeć, i nigdy się specjalnie do tego nie przebierała.
Po prostu wskakiwała na grzbiet jednego ze staruteńkich koni i jechała do
miasteczka albo przez pola na farmę. Bez wątpienia był to szybszy i
wygodniejszy środek transportu niż własne nogi.
A teraz była pewna, że przejażdżka na jednym z rumaków należących do
markiza warta jest zniszczenia wszystkich sukien, jakie kiedykolwiek miała.
- Jedzmy już, jedzmy - poprosiła, myśląc tylko o tym, że czas ucieka i że
musi wykorzystać każdą chwilę tej niebywałej okazji.
Markiz Rosyth wydał Hewsonowi rozkazy i natychmiast kilku chłopców
stajennych rzuciło się, by przynieść damskie siodło, a następnie umocować je
na grzbiecie pięknego kasztanka.
W mgnieniu oka znalazła się w siodle i wraz z markizem - dosiadającym
karego ogiera - ruszyła przez brukowany dziedziniec w stronę parku.
Bez słowa puścili konie kłusem, potem równocześnie przeszli w galop.
Neoma zapomniała o bożym świecie. Istniała dla niej wyłącznie
nieokiełznana, pierwotna radość z tego, że na grzbiecie niezrównanego
wierzchowca gna po pachnącej darni z prędkością zapierającą dech w piersiach.
Dopiero po kilku kilometrach zorientowała się, że markiz Rosyth zwalnia. Ona
także ściągnęła wodze.
- Dziękuję panu, markizie! Dziękuję z całego serca! - krzyknęła
spontanicznie. - Nigdy nie przeżyłam czegoś tak porywającego!
- Zwietnie pani radzi sobie w siodle, panno King. Ale z pewnością wie pani
o tym doskonale. Kto panią uczył jazdy? Zapewne nie jest pani uczennicą
Standisha!
- Peregrine jest dobrym jezdzcem - rzekła Neoma zapominając, że nie
powinna się zdradzać, iż zna go tak dobrze.
- Nie dziwi mnie to, ale pani zdaje się w tej dziedzinie wyjątkowo zręczna.
Neoma w milczeniu podziękowała uśmiechem:
- Skąd pani pochodzi? Muszę wyznać, że pani osoba bardzo mnie
zainteresowała.
- Nie marnujmy czasu na nudne opowieści o mnie - odparła Neoma. -
Chciałabym panu zadać tak wiele pytań...
- Jakich na przykład?
- Chciałabym wiele się dowiedzieć o pańskim domu i o skarbach kultury,
jakie mnie tam olśniły. Zapewne będzie mnie pan uważał za ignorantkę, łecz
prawdą jest, że po raz pierwszy usłyszałam o Syth dopiero dwa dni temu.
- Rozumiem, że łączyło się to z zaproszeniem, jakie otrzymała pani od
Standisha?
Neoma w odpowiedzi jedynie skinęła głową.
- Jestem zachwycony mogąc podejmować panią u siebie - rzekł markiz
Rosyth - ale mam uczucie, że wczorajszego wieczoru nie bawiła się pani zbyt
dobrze.
Słowa gospodarza znów przywiodły dziewczynie na myśl odrazę i
przerażenie na widok wczorajszych scen niespotykanego poniżenia ludzkiej
godności. O mały włos powiedziałaby prawdę. Na szczęście w ostatniej
sekundzie przypomniała sobie, że przez wzgląd na brata musi być uprzejma i
wystrzegać się najmniejszej możliwości uchybienia gospodarzowi.
Przynajmniej dopóki Peregrine i Charles nie odzyskają skryptu.
Ponieważ nie potrafiła wymyślić na poczekaniu właściwej odpowiedzi,
wbiła piętę mocno w bok kasztanka, a kiedy rączy koń skoczył naprzód,
markizowi nie pozostało nic innego, jak za nią podążyć.
Jakiś czas jechali obok siebie. Neoma nie ściągała cugli, lecz w końcu
wierzchowce same zwolniły, a wówczas markiz Rosyth zwrócił się do niej z
grymasem niezadowolenia na twarzy:
- Widzę, panno King, że nie ma pani ochoty odpowiadać na moje pytanie.
- Przepraszam, markizie... To prawda.
- Czy mogę zapytać dlaczego?
- Wolałabym... porozmawiać o czymś innym.
- Jaki temat rozmowy by pani odpowiadał?
- Tak jak mówiłam, chciałabym wiele się dowiedzieć na temat pana domu,
markizie.
- Zarządca pałacu udzieli pani wszelkich informacji.
- Tak, tak, wiem. Pokojowa powiedziała mi, że to pan Greystone.
- Pani jest naprawdÄ™ zainteresowana!
- Ależ oczywiście. Dlaczego pan wątpił?
- Bo większość kobiet myśli jedynie o sobie. O sukniach, klejnotach i
oczywiście... o kochankach.
Dziewczyna odniosła wrażenie, że markiz Rosyth celowo użył tak
dosadnego słowa. Wyraznie chciał ją speszyć. Była tego w pełni świadoma, a
jednak nieposłuszny rumieniec zaróżowił jej lica. Spuściła oczy, nie chcąc
napotkać wzroku gospodarza. Wiedziała, że na nią patrzy i obawiała się
dostrzec na jego twarzy ten sam grymas, który widziała poprzedniego
wieczoru, gdy śledził podczas wieczerzy zachowanie gości.
- Dlaczego pan jest taki... dziwny? - spytała impulsywnie.
- Co pani ma na myśli?
- Używa pan takich słów... Wydaje takie przyjęcia... - przerwała, ale
ponieważ markiz Rosyth był zbyt zaskoczony, by zdobyć się na ripostę, podjęła
lekkomyślnie, nie zważając na skutki. - Nigdy w życiu nie widziałam tak
pięknego domu, w którym by na dodatek zgromadzono tyle bezcennych dzieł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •