[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak Lucas i Willis zbliżają się do końca pasa startowego. Nie śmiała zrobić
ruchu, zanim Whitewater nie znajdzie się w jej polu widzenia. Wiedziała,
że może zaskoczyć Ollie ego tylko wtedy, gdy jego uwagę odwróci obecno-
ść Whitewatera.
Stała w cieniu słuchając bicia własnego serca. Ollie zrobił jeszcze jeden
krok do przodu oddalając się od niej. Zaklęła cicho. Stał zwrócony do niej
profilem. Jeśli zacznie się do niego skradać, natychmiast ją zauważy.
Wystarczy, że przekręci choć trochę głowę.
Księżycowa Róża wydała z siebie żałobny dzwięk i otarła się niespokoj-
nie o pręty klatki. Josie przełknęła ślinę próbując pozbyć się nieprzyjem-
nego ucisku w gardle. Zdawało się jej, że pod stopami poruszyła się ziemia.
Nie wiedziała, czy faktycznie nastąpił jakiś wstrząs czy też tak bardzo drżą
jej kolana. Raz jeszcze przełknęła ślinę. Patrzyła, jak dwaj mężczyzni
posuwajÄ… siÄ™ wolno w stronÄ™ zamaskowanego samolotu.
I nagle było ich już trzech. Przed Willisem i Lucasem wyrósł Whitewater
mierząc do nich ze sztucera. Pojawił się tam jakby za sprawą czarów, i z2-
t stąd, gdzie stała Josie, widać było dziwny, ponury grymas w kąciku jego
ust.
Ollie mówił coś do Bettiny, śmiejąc się nieprzyjemnie. Nie zauważył
pojawienia się Whitewatera. Josie mogła do niego podejść, ale stała
sparaliżowana, patrząc, czy nic nie grozi Whitewaterowi.
 Dzień dobry  usłyszała jego opanowany głos niosący się echem przez
polanę.  Ręce do góry. Nie ruszać się.
Lucas skamieniał. Mały człowieczek o imieniu Willis cofnął się odrucho-
wo do tyłu, po czym stanął jak wbity w ziemię. Podniósł ręce do góry.
 Słuchaj, stary, nigdy nie myślałem, że to posunie się tak daleko 
powiedział z rozpaczą w głosie.  Poddaję się. Widzisz, trzymam ręce w
górze. Cieszę się, że cię tu widzę. Ten facet oszalał. Chciał nas wszystkich
zabić. Razem z pandą.
 W porządku, synku  wymruczał Whitewater spoglądając na sztucer.
 Tylko spokojnie.
Teraz! rozkazał mózg Josie, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa.
Wiedziała, że bezpieczeństwo Whitewatera zależy od niej. Musiała z2-
akować, ale nie wiedziała, czy da radę. Poza tym jej uwagę przykuł Lucas.
Bała się ruszyć, dopóki nie zdobędzie pewności, że Whitewater ma go w
ręku. Lucas był bardziej podstępny niż stu mężczyzn pokroju Ollie ego.
 Kim jesteś?  zapytał rozwścieczony Lucas pół skowycząc pół skam-
ląc. Sięgał po broń.
 Nie zmuszaj mnie, bym zrobił ci krzywdę  ostrzegł go Whitewater.
Josie wstrzymała oddech. Ollie zauważył, co się dzieje. Odsunął Bettinę
tak brutalnie, że upadła na ziemię. Sięgnął po swój rewolwer.
Rusz się! raz jeszcze rozkazała sobie w myślach Josie. Ręka Ollie ego
chwyciła rękojeść rewolweru. Josie rzuciła się w stronę olbrzyma.
Mężczyzna odwrócił się i spojrzał na nią. Zamrugał tępo i Josie przez
sekundę się zawahała. Czas jakby się zatrzymał. Po drugiej stronie polany
Lucas powoli sięgał po broń lekceważąc ostrzeżenie Whitewatera. Ollie
błyskawicznie wyciągnął z kabury rewolwer i wymierzył go nagle w stronę
klatki z pandÄ….
 Stać!  wrzasnął trzęsącym się w panice głosem.  Stać, bo ją zabiję! z2-
ęgam, że ją zabiję!
Trzymał rewolwer w obu dłoniach i mierzył nim w Księżycową Różę.
Josie stała jak sparaliżowana w połowie drogi między Ollie em a kępą palm.
Spojrzała najpierw na pandę, która ciągle nieświadoma niebezpieczeństwa
dreptała po swojej klatce z charakterystycznym dla siebie smutnym
wyrazem na pięknym pyszczku. Następnie przeniosła wzrok na stojącego
bez ruchu ze sztucerem wymierzonym w Ollie ego Whitewatera.
Ollie zacisnął mocniej trzęsące się ręce na rękojeści rewolweru. Wycelo-
wał dokładniej w pandę. Zwierzę stało teraz nieruchomo z nienaturalnie
przechyloną głową. Lucas, korzystając z tego, że Whitewater spuścił go z
oczu, wolnymi ruchami wydobywał broń z kabury.
 Josie!  krzyknął Whitewater.  Teraz! Do diabła. Teraz!
Rozległ się strzał. Ollie wrzasnął, wypuszczając broń, która wyleciała w
powietrze i potoczyła się w czerwony kurz. Josie jak na skrzydłach z2-
egła dzielący ją od Ollie ego dystans kilku kroków. Usłyszała, jak wciąż
leżąca na ziemi Bettina woła ją po imieniu. Wskoczyła na plecy Ollie ego i
wczepiła się w niego niczym atakujący większe zwierzę terrier. Ollie ryknął
i próbował ją z siebie zrzucić. Josie przywarła do niego oplatając ramieniem
jego grubą szyję. Czuła, jak wierzga i ogania się od niej niczym wielki koń
pociągowy. Wbiła w niego igłę i nacisnęła tłoczek. Wydawało się jej, że igła
weszła w ciało, ale niczego już nie była pewna.
Strącił ją i upadła na ziemię koło bezradnie szlochającej Bettiny. Josie
była tak oszołomiona tym, co zaszło, że nie odczuwała bólu. Nie mogła zła-
pać tchu, ale nie miało to najmniejszego znaczenia.
 Uciekaj, Bettina!  zdążyła wykrztusić.
Ollie zrobił jeden olbrzymi krok i już był przy niej. Na jego otyłej, tępej
twarzy malowała się wciekłość. Bettina rzuciła się do ucieczki. Josie z2-
osła się na łokciu. Po drugiej stronie przesieki zobaczyła Lucasa kucającego
z rewolwerem wycelowanym w Whitewatera. Czuła, że Ollie wpatruje się
w nią, ale jedyne, co mogła usłyszeć, to wściekłe wrzaski Lucasa:
 Mogę umrzeć! Mogę zginąć! Ale przysięgam, że zabiorę cię ze sobą.
Obaj umrzemy! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •