[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kiedy jednak znalezli się na Rynku, Walczak nagle przestał się śpieszyć, jak gdyby
tknięty nagle jakąś nową myślą. Chwycił Downara za guzik.
- Słuchaj no, Stefan. Jak to właściwie było z tym Warysem? Słyszałem coś piąte przez
dziesiąte, ale dokładnie nie śledziłem tego procesu.
- Ano cóż, sprawa na pozór dość prosta. Warysowie mają willę z ogrodem w
Konstancinie. Otóż w tej willi znaleziono pewnego wieczora trupa znajomej czy też
przyjaciółki Warysa, niejakiej Danieli Parnowskiej. Zledztwo wykazało, że tego popołudnia w
willi byli tylko Warys i Parnowska. Zresztą Warys tego nie zaprzeczał. Zdecydowanie jednak
twierdził, że to nie on ją otruł.
- Więc to było otrucie?
- Tak. Analiza niedopitego wina w jednym z dwóch kieliszków wykryła ślady
arszeniku.
- Arszeniku? - powtórzył w zamyśleniu Walczak. - Przecież w tej rozbitej szklance u
Natorskiego także znaleziono arszenik. Co za ciekawy zbieg okoliczności.
- Zaczynasz mnie wyraznie sugerować - powiedział Downar. - Arszenikjest dość
pospolitÄ… truciznÄ… i to niczego nie dowodzi.
- Oczywiście, że to niczego nie dowodzi. Dlatego też powiedziałem tylko, że to jest
ciekawy zbieg okoliczności. Bo jasne, że może to być tylko zbieg okoliczności, ale może i nie
być. No, chodzmy, chodzmy. Muszę pędzić do Helenki i do prawa międzynarodowego. Ale
przyznam ci się, że piekielnie chce mi się spać. Chyba z tej nauki to już nic dzisiaj nie będzie.
Helena nie najlepiej ich przywitała.
- Czy żeście poszaleli? Gdzież wy się włóczycie tyle czasu? Wyszliście na mały
spacer, a już przeszło cztery godziny was nie ma. Bez przerwy dzwonią z komendy. Szukają
Stefana. Leśniewski się wścieka.
- Nie mówili, o co chodzi? - spytał Downar.
- Mówili, że się znalazł jakiś tam Brazylijczyk.
ROZDZIAA V
Omar Ribas Nogueira był rzeczywiście fantastycznie podobny do zamordowanego.
Figura, wzrost, rysy twarzy, bródka, okulary, a nawet bambusowa laseczka z gałką. Tylko że
gałka nie była na gwincie, a laska nie spełniała roli kopalni złota. Downar, patrząc na tego
człowieka, doznawał co chwilę niezbyt miłego wrażenia, że rozmawia z
nieboszczykiem.Brazylijczyk w kwiecistych słowach rozwodził się nad temperamentem i
przedsiębiorczością Polek. Z jego odpowiadania wynikało, że poznał w Grand Hotelu jakąś
panią mówiącą po portugalsku, która zaprosiła go do swej willi poza Warszawą. Ponieważ
miała atrakcyjną urodę, przeto zgodził się na tę romantyczną eskapadę, sądząc, iż wróci w
sobotę i w niedzielę będzie mógł odlecieć do Paryża, tak jak to sobie zaprojektował. Piękna
pani okazała się jednak tak gościnna, że przesiedział u niej cały tydzień. Nie żałował jednak
tego i nie przejmował się stratą biletu na samolot.
Rozmawiali po francusku. Downar spytał:
- Czy zna pan nazwisko tej pani?
- Nie, nie chciała mi podać swojego nazwiska ani adresu. Ekscentryczna kobieta.
- A czy pan się orientuje, gdzie mniej więcej znajduje się willa, w której pan
przebywał?
- Zupełnie się nie orientuję. Nie znam waszego kraju. Jestem tu po raz pierwszy w
życiu.
- I nie trafiłby pan tam?
- Nie. To wykluczone.
- A może mi pan chociaż powiedzieć, ile czasu, mniej więcej, jechał pan do tej willi?
Brazylijczyk pogładził się po szpakowatej bródce.
- Ile czasu? Hm. Mam wrażenie, że chyba około dwóch godzin, a może trochę krócej.
Dokładnie panu nie umiem powiedzieć.
Downar przyglądał mu się uważnie. Cała ta historia bardzo mu się nie podobała.
- Czy ma pan przy sobie paszport i bilet na samolot, z którego pan nie skorzystał?
- A wie pan, że nie. Musiałem zostawić paszport w pokoju hotelowym.
Downar otworzył szufladę biurka, wyjął paszport i podał go Brazylijczykowi.
- ProszÄ™.
- O, bardzo dziękuję. Gdzie go pan znalazł?
- W hotelu, w pańskim pokoju. Niestety byłem zmuszony przeprowadzić u pana
rewizję. Tak pan nagle zniknął, że kierownik recepcji zaalarmował milicję. Obawialiśmy się,
że przytrafiło się panu coś złego.
- Przytrafiło mi się coś bardzo miłego.
- Kiedy zamierza pan opuścić Warszawę? - Jak tylko dostanę miejsce w samolocie.
Downar znowu sięgnął do szuflady i wyjął aparat fotograficzny.
- Pragnę panu zwrócić pańską własność. Ten aparat jest bardzo kosztowny. Nie
chciałem go zostawiać w hotelu. Niestety przez nieostrożność prześwietliłem film, który był
w aparacie. Bardzo pana przepraszam.
W oczach Brazylijczyka pojawił się jakiś dziwny błysk, ale trwało to ułamek sekundy.
Powiedział uprzejmie:
- Ależ to drobiazg bez żadnego znaczenia. Było tam zapewne kilka zdjęć z Warszawy.
Już dobrze nawet nie pamiętam. Dziękuję panu, że się pan zaopiekował moim aparatem.
Bardzo pan uprzejmy. To rzeczywiście moja wina. Powinienem był poinformować recepcję o
tym, że wyjeżdżam na parę dni. Nie przypuszczałem jednak, że to tak długo potrwa. Miałem
przecież zamiar spędzić u tej uroczej pani tylko jeden dzień.
- Czy pan rozumie po polsku? - spytał Downar.
- Ani słowa.
Zadzwonił telefon. Downar podniósł słuchawkę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •