[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Kiedy możemy być w Mongolii? - zapytał szef.
- Jeśli jutro wieczorem wsiądziemy do samolotu do Moskwy, to przypuszczam, że
pojutrze wieczorem - wyjaśnił nasz przyjaciel.
- A wizy? - zainteresowałem się. - Przecież potrzebujemy mongolskich wiz.
- Mam dobre dojście w ambasadzie. Wystawią nam od ręki.
- Jutro nie damy rady wyruszyć - zaprotestował szef. - Musimy załatwić sobie
urlopy... To potrawa kilka dni.
- Kilka dni - powiedział w zadumie Michaił. - To może spotkamy się na miejscu? Nie
chcę zostawiać konkurentów bez  opieki .
- A fe, co za nieetyczne metody - uśmiechnął się szef. - No cóż, pozostaje ustalić,
gdzie i kiedy będziesz nas oczekiwał.
Michaił wyciągnął z torby kalendarz.
- ProponujÄ™...
Nasz przyjaciel odleciał wczesnym rankiem do Moskwy, my zaś poszliśmy do
mongolskiej ambasady załatwiać wizy. Urzędnicy byli bardzo mili, a gdy pokazaliśmy kopię
koncesji, wystawili nam wizy od ręki.
Potem spędziliśmy jeszcze kilka godzin racząc się herbatą i ciastem, bo jak się
okazało attache kulturalny był wielkim miłośnikiem Pana Samochodzika i koniecznie chciał
posłuchać relacji o naszych przygodach. Wreszcie zdołaliśmy się wyrwać.
- Coś by się zjadło - mruknął szef, gdy wsiadaliśmy do trabancika.
- Faktycznie - popatrzyłem za zegarek.
- To może wpadnijmy do mnie - zaproponował. - Zrobię jajecznicę na boczku.
- Z przyjemnością - uśmiechnąłem się.
Pół godziny pózniej siedziałem w kawalerce pana Tomasza. W powietrzu unosił się
niebiański zapach.
- A więc Michaił pojechał - mruknął szef.
- Zerwały nam się w rękach wszystkie nici - powiedziałem. - W Mongolii będziemy
musieli działać zupełnie na ślepo.. Strasznie tego nie lubię. Zawsze dotąd mieliśmy lepsze lub
gorsze wskazówki, a czasami pomagał szczęśliwy traf...
- Może nie będzie aż tak zle - uspokoił mnie Pan Samochodzik. Chyba mam znowu
nić do pochwycenia - szef klepnął stojącą na półce książkę. - Są tu wspomnienia z drugiej
wojny światowej. Głównie opowiadając losach różnych mniej i bardziej znanych artystów, w
tym także pisarzy. Jest też na temat Ossendowskiego. Pod koniec wojny przebywał w willi
swoich przyjaciół w %7łółwinie. Jego dom hitlerowcy zajęli na szpital polowy. Po wojnie
przejęło go państwo.
- Cóż, taki był los wielu przedwojennych rodzin. Wyrzuceni z domów... Ale przecież
Ossendowski zmarł na kilka dni przed wyzwoleniem?
- Właśnie, Pawle - szef zdjął książkę z półki. - A tu jest napisane, że u przyjaciół
przegrzebał ich bibliotekę i zaniósł do swojego pokoju wszystkie napisane przez siebie
książki. Coś w nich chciał posprawdzać. To znaczy, że jego biblioteka pozostała w domu
zajętym przez faszystów. I jeszcze jedna informacja. Ossendowski dostał polecenie
zwolnienia domu tydzień wcześniej. Tu piszą, że zamurował w piwnicach swoje archiwum.
- O rany! A po wojnie już tam nie wrócił...
- Nikt z jego rodziny nie mógł się dobrać do tych papierów... Sądzisz, Pawle, że
możemy w nich trafić na jakiś dodatkowy ślad?
- Trzeba ustalić, gdzie mieszkał, łomy w dłoń i do dzieła... Przecież tam może być
wszystko! Dzienniki z pobytu w Mongolii, fotografie piramidki podpisane po drugiej stronie,
rękopisy...
- Nie wiemy, kto obecnie tam mieszka... Wiem tylko tyle, że willa pisarza znajdowała
się w Otwocku i nazywała się  Ossendówka .
- Aadnie - pochwaliłem. - Jeśli jest obecnie w rękach prywatnych, to obawiam się, że
będzie nam trudno się do tego dostać... Nowi właściciele mogą nie zechcieć udostępnić nam
swoich piwnic...
- Chyba nie ma przepisów nakazujących im podporządkowanie się nam w tej sprawie
- mruknął szef. - Nawet gdybyśmy mieli pełnomocnictwa rodziny pisarza, a nie wiem, czy
żyją jacyś jego potomkowie, to i tak po tylu latach nowy właściciel domu stał się także
właścicielem papierów tak zwanym prawem zasiedzenia... Ale my sobie poradzimy.
- Przebierzemy się za hydraulików i wyciachamy dziurę piłą ultradzwiękową -
zaproponowałem.
Popatrzył na mnie zaskoczony.
- Albo zrobimy podkop. Mamy już doświadczenie.
- A Murzynów do drążenia wynajmiemy w akademikach - zażartował. - Pawle, nie
jesteśmy w Sudanie. Jakoś się to załatwi. Na razie trzeba ustalić adres. Ciekawe, czy
Ossendowski zbudował ten dom sam, czy też kupił gotowy od kogoś.
- A jeśli tak, to...
- Jeśli kupił przed wojną dom powiedzmy pięćdziesięcioletni, to istnieje
prawdopodobieństwo, że jest on obecnie zabytkowy i mamy informacje o nim w swoim
archiwum albo znajdziemy je u wojewódzkiego konserwatora zabytków.
- Ale jak ustalimy adres?
- Po pierwsze, możemy poszukać przedwojennej książki adresowej lub telefonicznej;
przecież pisarz musiał mieć telefon...
- Niekoniecznie - zaprotestowałem. - Mógł nie lubić, jak go rozpraszają dzwonkami.
Nawet jeśli to dzwonił Siemionow z Pekinu - zażartowałem.
- Tak, ale nasz pisarz był przez kilka lat wykładowcą na wojskowych uczelniach. Tacy
musieli być w każdej chwili uchwytni... Sądzę jednak, że pójdzie nam to łatwiej. W Muzeum
Literatury powinni mieć wszelkie dane dotyczące Ossendowskiego. Ostatecznie był przecież
znanym przed woj na pisarzem.
- A Muzeum Literatury jest... - popatrzyłem przez okno.
- Właśnie tam. O rzut kamieniem. Te czarne blaszane drzwi koło sklepu
filatelistycznego. DziÅ› czynne chyba do osiemnastej...
Dopiłem kawę i po chwili byliśmy na miejscu. Bez problemu dopuszczono nas do
gabinetu dyrektora. Starszy mężczyzna siedział za biurkiem. Na nasz widok wstał i uścisnął [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •