[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Jak siÄ™ masz, Clive?
Twarz! To nie ta sama twarz! I buty! Ten facet nosił lekkie,
płócienne buty!
 Witaj po latach! Nie poznajesz mnie?
René. René Sheridan, goryl Berta Flaherty ego, mój zna-
jomy sprzed dziesięciu, jedenastu lat.
 Masz ukłony od Berta  powiedział z uśmiechem. 
Bert chce się upewnić, czy pamiętasz o porannej rozmowie.
Dwadzieścia cztery godziny do namysłu, zgadza się?
Kwadrans pózniej byłem w domu. Policja już odjechała.
Straż pożarna także. Zwłoki Amadeusza Carra spoczywały w
kostnicy miejskiej na St. Cross.
Rozdział 7
PiÄ…tek, 16 lipca, godzina 13.30
Wyjąłem magazynek. Sprawdziłem, czy komora brownin-
ga jest pusta, odciągnąłem zamek i unieruchomiłem go.
Kim jest ten człowiek? Jednego mogę być pewien: nie ści-
gał mnie z polecenia Flaherty ego. Facet z granatowego mer-
cedesa nie należy do grupy Berta. Bert ma do mnie sprawę, dał
czas do namysłu. Nie jest idiotą i nie popełniłby takiego głup-
stwa, jak przeszkadzanie mi w myśleniu. Ma nadzieję, że się
zgodzę, że połknę haczyk wart sześćdziesiąt milionów funtów.
Poza tym nigdy nie zabijał bez powodu, ja mu powodu nie
dałem, przynajmniej na razie, a nawet jeśli odmówię, nic mi
nie może zrobić. Nie znam planów skoku, jestem czysty jak
łza, przeszłość minęła bezpowrotnie. Jeżeli więc nie Flaherty,
to kto? Człowiek, któremu diabelnie zależy na liście Kirkwor-
stera? Na liście, który miałem dostać i nie dostałem? Kim jest
ten zboczony maniak? Kto zamordował Amadeusza Carra?
Kto za mną gonił przez pół miasta?
Zwolniłem zamek z zaczepu, rozłożyłem pistolet i wyczy-
ściłem każdą część.
Przed czym chce mnie ostrzec Kirkworster? O jakÄ…, do
cholery, prawdÄ™ mu chodzi? Kirkworster w zmowie z Flaher-
tym? Czy to Flaherty jest tym  sukinsynem , który zrobił coś
jakiejś Alison? I główna niewiadoma: kim jest i gdzie przeby-
wa Kirkworster?
Złożyłem broń i sprawdziłem magazynek. Był pełny. Się-
gnąłem po telefon i wykręciłem numer Gorthlech House. Ode-
brała Jane. Powiedziałem jej, że mój przyjazd trochę się
Opózni. Posmutniała. Ale ja musiałem odnalezć człowieka,
który najwyrazniej chciał mi przekazać jakąś wiadomość.
Musiałem odszukać Kirkworstera, członka Królewskiego To-
warzystwa Geologicznego,
Heathrow powitało mnie rykiem startującego boeinga 747.
Na kadłubie miał wymalowany napis EGIPT AIR i pomyśla-
łem sobie, że leci zapewne do Los Angeles, miasta  Sztuki i
Piękna . Kazałem zatrzymać taksówkę przed terminalem Bri-
tish Airways, zapłaciłem i wszedłem do środka. Kwadrans
pózniej wyjechałem z garażu nowym fordem fiestą. W Car
Rental wydusili ze mnie siedemdziesiąt osiem funtów za każ-
dy tydzień jego używania. Panienka za ladą powiedziała, że to
tanio, dyskretnie przemilczajÄ…c cenÄ™ benzyny.
Chyba tego maniaka zgubiłem. Nie czekał przed domem na
Erskine Road, nie jechał za mną na Heathrow, nie zauważyłem
go i teraz. Gość w kapeluszu z dużym rondem najwidoczniej
naprawiał granatowego mercedesa. Kierowałem się do Kni-
ghtsbridge, do skrzyżowania Cromwell Road i Exhibition
Road.
Tam, naprzeciwko Muzeum Wiktorii i Alberta, mieści się
Muzeum Historii Naturalnej. W jego prawym skrzydle ma
swoją siedzibę Muzeum Geologiczne. Zaparkowałem na
Cromwell Road.
Muzeum pachniało politurą i jeszcze czymś, czego w żaden
sposób nie potrafiłem określić  jakby delikatnymi perfumami
wymieszanymi z formaliną lub innym środkiem konserwują-
cym. Miły zapach, miły chłód przestronnych wnętrz, cisza
natchnionej naukowości. W informacji, gdy przedstawiłem
swoją sprawę, poradzono mi, żebym udał się na czwarte pię-
tro, gdzie mieści się kartoteka i biuro Towarzystwa, zrzeszają-
cego najwybitniejszych geologów z całego świata.
Miałem pytać o niejakiego Connorsa, który udzieli mi dal-
szych informacji. Chociaż kiełkowało we mnie coś na kształt
delikatnej awersji do wszystkiego, co kojarzy się z zamkniętą
klatką o rozsuwanych drzwiach, ruszyłem do windy, bo jakoś
nie nęciła mnie wspinaczka po schodach.
Przed windą czekało dwóch mężczyzn. Rozprawiali o
czymś półgłosem i nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi.
Wsiedliśmy, oni nacisnęli guzik szóstego, ja czwartego piętra.
Jechaliśmy w milczeniu. Nie przepadam za takimi sytuacjami,
zawsze czuję się wtedy niezręcznie. Byłem dla nich obcy, nie
mogli swobodnie rozmawiać, więc obserwowali mnie tylko,
gdyż idiotyzmem byłoby wszczynać jakakolwiek, najbardziej
nawet zdawkową pogawędkę. Na dworze, to co innego. Zaw-
sze można rzucić coś w rodzaju:  Aadna dziś pogoda, praw-
da ? Ale tutaj? Mieli może ni z tego, ni z owego zagaić:  Aad-
ną dziś windą jedziemy, nieprawdaż ? Więc milczeliśmy 
oni w duecie, ja solo. Dopiero kiedy dzwig zatrzymał się na
czwartymi piętrze, przerwałem ciszę. Powiedziałem:  Dzięku-
ję panom i z ulgą wyszedłem na korytarz. Drzwi zasunęły się
za mną, lada moment zabrzmi dzwonek sygnalizujący, że
dzwig rusza, jeszcze sekunda i... Cisza. CoÅ› tu siÄ™ nie zgadza-
Å‚o.
 Namyśliłeś się, Clive? Ukłony od Berta.
Odwróciłem się na pięcie. Jeden z tych dwóch w, windzie
puszczał akurat drzwi, których obie połowy zwarły się na-
tychmiast z lekkim cmoknięciem gum, odezwał się dzwonek i
już ich nie było. Nie było te| sensu ich gonić. Nie wiedziałam
nawet, czy pojechali w górę, czy w dół, bo w muzeum nie
zainstalowano wskazników. Zresztą po co? Bert Flaherty nie
spuszczał mnie z oka i tylko tyle chciał mi dać do zrozumie-
nia. Dał. Klepnąłem dłonią ścianę i ruszyłem na poszukiwanie
pana Connorsa.
Pan Connors urzędował za stertą maszynopisów sięgającą
mu czubka nosa. Jak wokół każdego urzędnika angielskiego, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •