[ Pobierz całość w formacie PDF ]

padłem na fotel i zasnąłem wyczerpany samym sobą.
***
Zjawił się przynajmniej George, żeby posłuchać mojego grania. Usłyszał mnie z dołu i
wszedł na górę  chciał zobaczyć flet. Powiedział, że nigdy w życiu nie miał fletu w ręku.
Podziwiał zawiłość jego systemu dzwigni i klapek. Poprosił, żebym zagrał kilka nut i
pokazał mu, jak się trzyma instrument, a potem nauczył go grać. Przyglądał się nutom
rozłożonym na pulpicie i powiedział, że to genialne, jak muzycy potrafią zamienić taką
plątaninę kresek i kropek w dzwięki. Tego, że kompozytorzy tworzą całe symfonie na
dziesiątki instrumentów naraz, zupełnie jego wyobraznia nie ogarniała. Powiedziałem, że i
moja nie ogarnia.
 Muzyka  oświadczył George z szerokim gestem  to sztuka święta.  Zwykle
zostawiałem flet na wierzchu, narażony na zakurzenie, złożony i gotowy do grania. W tej
chwili złapałem się na tym, że rozkładam go na trzy części, każdą z nich wycieram
starannie i odkładam do wyłożonego filcem futerału jak ukochaną lalkę.
George mieszkał w Simi Valley, świeżo odzyskanym kawałku pustyni. O swoim domu
wyraził się, że jest  pusty i w dalszym ciągu śmierdzi świeżą farbą . %7łył w separacji z
żoną i dwa razy w miesiącu zabierał na weekendy swoich synów, siedmio- i
ośmioletniego. Niepostrzeżenie stał się moim opiekunem i przewodnikiem w Los Angeles.
Przyjechał tu z Nowego Jorku, bez grosza przy duszy, kiedy miał dwadzieścia dwa lata.
Obecnie zarabiał prawie czterdzieści tysięcy dolarów rocznie i czuł się odpowiedzialny za
miasto i za moje w nim doświadczenia.
Czasami po pracy brał mnie swoim nowym volvo na długie przejażdżki autostradą.
 Chcę, żebyś to poczuł, szaleństwo rozbuchania tego miasta.
 Co to za budynek?  pytałem, kiedy mijaliśmy kolosa w stylu Trzeciej Rzeszy
wznoszącego się na zielonym wymanikiurowanym wzgórzu. George wyglądał wtedy przez
okno.
 Nie wiem, bank, świątynia albo coś w tym rodzaju.  Chodziliśmy do barów dla
gwiazdek, dla  intelektualistów , gdzie popijali autorzy scenariuszy filmowych, do barów
lesbijskich, bywaliśmy w barze, gdzie kelnerzy, nieduzi chłopcy o gładkich buziach,
podawali przebrani za wiktoriańskie pokojówki. Jedliśmy w lokalu założonym w tysiąc
dziewięćset czterdziestym siódmym roku, gdzie podawano tylko hamburgery i placek z
jabłkami, w renomowanej i modnej restauracji, gdzie jedni czekali na miejsca drugich jak
głodne duchy.
Byliśmy w klubie, gdzie piosenkarze i komedianci produkowali się z tupetem w nadziei,
że zostaną odkryci. Chuda dziewczyna o płomiennie rudych włosach, w koszulce
naszywanej cekinami, dobrnęła do końca namiętnie wyszeptanej piosenki na piskliwej,
wprost niewiarygodnej nucie. Wszelkie rozmowy ucichły. Ktoś, najprawdopodobniej
złośliwie, upuścił szklankę.
Mniej więcej w połowie owa nuta przeszła w szczebiotliwe vibrato i piosenkarka padła
na scenę w żałosnym ukłonie, z rękami sztywno wyciągniętymi przed siebie, z zaciśniętymi
pięściami.
Następnie poderwała się na czubki palców i uniosła ramiona nad głową z rozpostartymi
dłońmi, jakby chciała powstrzymać skąpe i obojętne brawa.
 Każda z nich chce być Barbrą Streisand albo Lizą Minnelli  wyjaśnił George, ssąc
gigantyczny koktajl przez różową plastikową słomkę.
Ale dziś nikogo to już nie bawi.
Powłócząc nogami, wszedł na scenę jakiś mężczyzna; miał opuszczone ramiona i
zmierzwione kędzierzawe włosy. Wziął mikrofon z uchwytu i trzymając go tuż przy ustach,
nie powiedział nic. Jakby zabrakło mu słów. Występował w podartej utytłanej drelichowej
marynarce włożonej na gołą skórę. Miał tak podpuchnięte oczy, że prawie ich nie było
widać, a pod prawym biegło długie zadrapanie, które kończyło się w kąciku ust, nadając
mu wygląd częściowo umalowanego klowna. Trzęsła mu się dolna warga i pomyślałem
sobie, że zaraz zacznie płakać. Ręką, którą nie trzymał mikrofonu, miętosił monetę i kiedy
na nią spojrzałem, zobaczyłem plamy na jego dżinsach  tak, były to poprzylepiane świeże
wymioty. Rozchylił usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dzwięk. Publiczność czekała
cierpliwie. Gdzieś w końcu sali ktoś otworzył butelkę wina. Kiedy mężczyzna wreszcie
przemówił, zwrócił się ochrypłym szeptem do swoich paznokci:
 Jestem tak cholernie upaprany!
Ludzie zaczęli pokładać się ze śmiechu i wznosić okrzyki, które po chwili ustąpiły
tupaniu i rytmicznemu klaskaniu. George i ja, prawdopodobnie skrępowani swoim [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •