[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zimne, w stopach straciła czucie. Byle dotrwać do rana...
Wreszcie zobaczyła, że przez otwór w stropie sączy się do środka słabe
światło. Wstała, uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz. Nad lasem wstawał
szary świt. Zobaczyła jednego ze strażników, który kawałek dalej chodził w
tę i z powrotem. Wymknęła się z domku i podeszła do niego.
Kiedy usłyszał jej kroki, odwrócił się gwałtownie.
- Panienka nie śpi? - spytał zdziwiony. Potrząsnęła głową, zabijając przy
tym ręce dla rozgrzewki.
- Było za zimno. A jak noc? Spokojna? Kiwnął głową.
- Wczoraj wieczorem trochę się niepokoiliśmy. Z tymi ludzmi w
gospodzie nie ma żartów.
- Owszem, wyglądali podejrzanie. Patrzył na nią ciekawie.
- A jak tam panicz? Nie sądziliśmy, że zgodzi się na nocleg w kuchni.
- I tak było to lepsze, niż ta brudna gospoda, a do Dal przecież byśmy nie
dojechali. Nie przy takiej pogodzie!
Zachichotał.
- Chyba nie.
W jego głosie była wątpliwość, ale postanowiła jej nie zauważyć.
- Gdzie śpią pozostali?
- Zpimy na zmianę w tym sypialnym lamusie, o tam. Zaśmiał się i pokazał
jej swoje ramię, pokryte śladami pchlich ukąszeń.
W tej samej chwili od strony zabudowań dobiegł ich krzyk i rumor.
Strażnik odwrócił się i spojrzał w tamtym kierunku.
- Muszę iść i sprawdzić, co się tam dzieje - rzucił przez ramię i pognał ku
gospodzie.
Ingebjorg stała i patrzyła w tamtą stronę. Coś się musiało stać. Jak to
dobrze, że Ture nie chciał tam nocować!
Pachołek nie wracał i nie wracał. Nie widziała też innych strażników.
Rzuciła zaniepokojone spojrzenie ku koniom, przywiązanym do drzew
nieopodal, i na juki, dla ochrony przed deszczem przykryte płachtami. Ich
też nikt nie pilnował.
Zaczęła nerwowo spacerować w tę i z powrotem. Nie chciała wracać do
ciasnego, ciemnego kuchennego domku, ale też bała się zostać na zewnątrz
całkiem sama.
Rozdział dwunasty.
Robiło się coraz jaśniej, wkrótce zza lasu na wschodzie miało wychynąć
słońce.
Wreszcie zauważyła strażnika i już z daleka widziała, że coś jest nie w
porzÄ…dku.
Strażnik podbiegł do niej, ciężko dysząc:
- Tamci biją się nie na żarty. Niech panienka nie wychodzi z domku sama!
- Czy nasi ludzie też są w to wmieszani? Potrząsnął głową.
- Na razie nie, ale nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć, jak chłopy się
popiją. Widziałem, jak jeden wymachiwał siekierą, a drugi miał nóż w
ręku... Zanim się obejrzymy, ktoś kogoś zabije. Uważam, że panienka
powinna wrócić do domku.
Ingebjorg przebiegł zimny dreszcz. Odwróciła się, by iść do chaty.
W tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich Ture.
- Ingebjorg! - krzyknął. Podbiegła do niego.
- Tam się biją! Strażnik się boi, że to się skończy zabójstwem. Ci ludzie są
pijani, jeden już wyjął nóż, a drugi wymachuje siekierą!
Stał i patrzył na nią bez słowa.
- A co do tego ma panienka Ingebjorg? - spytał powoli. Nagle zrobiło jej
siÄ™ niedobrze.
- Nie mogłam spać, a kiedy zobaczyłam, że świta i zauważyłam strażnika,
odważyłam się wyjść. Stałam i rozmawiałam z nim, kiedy usłyszeliśmy
krzyki i hałasy.
- Spoufalasz siÄ™ z gminem, Ingebjorg?
- O co ci chodzi?
Nagle z jego twarzy zniknął wyraz napięcia i uśmiechnął się do niej.
- Masz rację. Jestem przyzwyczajony do innego życia i inaczej na
wszystko patrzę. Myślę, że możemy ruszać w drogę. Jest już wystarczająco
jasno.
Do Dal dojechali, kiedy słońce stało wysoko na niebie.
Ingebjorg czuła radosne podniecenie. Dopiero teraz naprawdę uwierzyła,
że wkrótce znów zobaczy Ssemundgard.
Kiedy dojechali do pierwszego gospodarstwa w jej rodzinnych stronach,
przez chwilę miała ochotę wsunąć głowę w drzwi i przywitać mieszkających
tam ludzi słowami  Niech będzie pochwalony", ale nie starczyło jej na to
cierpliwości.
W nozdrza uderzył ją cudowny zapach dojrzałego zboża i wywołał tak
mocne wspomnienia, że aż zaparło jej dech. Na większości poletek jęczmień
już zebrano, ale tu i ówdzie jeszcze stal. Gdzieniegdzie koszono już owies,
ale tam, gdzie pole było zacienione, nie całkiem jeszcze dojrzał. Ingebjorg
zupełnie zapomniała, jak malutkie są tutaj skrawki ziemi. Między poletkami
wił się potok, zewsząd wystawały pieńki i kamienie.
- Płaczesz? - zdziwił się Ture.
Pokręciła głową i, zawstydzona, otarła łzy rękawem sukni. Spotkanie z
rodzinnymi stronami wywołało w niej uczucia silniejsze, niż się
spodziewała. %7łeby odwrócić jego uwagę, wskazała mu na polu kilku
wieśniaków:
- Widzisz? Wiążą ostatni snopek.
- No i co z tego? - spytał, nie rozumiejąc.
- Nie wiesz? - zdziwiła się z kolei ona. - Kiedy kosi się zboże, jego moc
się przemieszcza, więc w ostatnim pokosie jest najwięcej życiowej energii.
Ten ostatni snopek trzeba zachować. Z jednej trzeciej robi się na Wigilię
wiecheć, który zostaje na stole aż do Trzech Króli, jedną trzecią miesza się z
wodą i daje bydłu jako lekarstwo, a ostatnia część idzie na wysiew.
Ture rozglądał się dokoła. Nie była pewna, czy ją słyszał. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •