[ Pobierz całość w formacie PDF ]

właściwie nic.
Nieoczekiwanie Emmanuelle przerwała potok jej słów. - Słuchaj, kto to jest, ta szałowa dziewczyna?
- Szałowa dziewczyna?
- No, ta, która właśnie weszła. - Weszła, dokąd?
- Ale\ tu, Marie-Anne! Coś nagle taka niepojętna! Ta, spójrz, tu\ przed tobą...
- Ach, masz na myśli Bi. - Jak ona się nazywa? - Bi! Co cię tak dziwi?
- NaprawdÄ™ nazywa siÄ™ Bi? Dziwne imiÄ™!
- Och, właściwie to nie imię. Po angielsku znaczy "pszczoła". Pisze się przez jedno "b" i dwa "e". Ale ja
opuszczam zawsze drugie "e", tak jest Å‚atwiej.
- A ona, jak ona pisze swoje imiÄ™? - Tak jak ja chcÄ™.
- Och, Marie-Anne, przestań ju\!
- Powinnaś się domyślić, \e to nie jest jej właściwe imię. Ja ją tak nazwałam, a jak nazywa się naprawdę,
wszyscy zdą\yli ju\ zapomnieć.
- Ale ja chciałabym to wiedzieć!
- Po co? I tak byś nie mogła go wymówić. To jedno z tych zwariowanych, pajacowatych angielskich imion.
- Przecie\ nie mogę zwracać się do niej: Bee! - W ogóle nie musisz do niej mówić.
Emmanuelle spojrzała na nią zdumiona. Zawahała się przez chwilę, wreszcie ograniczyła się do pytania: -
Ona jest AngielkÄ…?
- Nie, Amerykanką. Ale mo\esz być spokojna, mówi po francusku jak ty i ja. Ma nawet dobrą wymowę.
- Zdaje siÄ™, \e nie lubisz jej za bardzo.
- Bi? To moja najlepsza przyjaciółka!
- Coś podobnego! A dlaczego nic mi o niej nie mówiłaś?
- Przecie\ nie mogę opowiadać ci o wszystkich dziewczynach, jakie znam.
- Mimo wszystko dziwi mnie, \e nie wspomniałaś o niej ani jednym słowem, skoro kochasz ją tak bardzo.
- Skąd ci przyszło do głowy, \e ją kocham? Jest moją przyjaciółką, to wszystko. Przecie\ to wcale nie
znaczy, \e jÄ… kocham.
- Marie-Anne! ... Nic ju\ z tego nie rozumiem. Nigdy nie opowiadasz mi o sobie. I nie chcesz, \ebym
poznała twoje przyjaciółki. Czy\byś była zazdrosna? Boisz się, \e ci je odbiję?
- Dlaczego chcesz koniecznie marnować czas wśród dziewcząt? - No wiesz! Nie rozśmieszaj mnie! W
końcu mój czas nie jest wcale tak drogocenny. Gdyby ktoś cię teraz usłyszał, mógłby pomyśl , \e moje dni
sÄ… ju\ policzone!
- No właśnie.
Marie-Anne zrobiła przy tym minę tak powa\ną, \e Emmanuelle poczuła się znowu wytrącona z
równowagi. Pośpiesznie zaprotestowała: - Ja w ka\dym razie czuję się jeszcze bardzo daleka od starości.
- Och, wiesz, to nadchodzi bardzo szybko.
- A ta Bi, ta Bee* - wolę ju\ pisownię angielską, takie słowo przynajmniej coś znaczy - czy i ona stoi
według ciebie jedną nogą w grobie?
- Ma dwadzieścia dwa lata i osiem miesięcy. - To mę\atka?
- Nie.
- A więc jest rzeczywiście starą panną. Wyobra\am sobie, ile musi się od ciebie nasłuchać!
Marie-Anne milczała.
- 0 ile dobrze zrozumiałam, nie zamierzasz mi jej przedstawić? - nalegała Emmanuelle.
- Zamiast pleść tak głupio, mogłabyś po prostu podejść ze mną! Marie-Anne dała znak ręką i Bee podeszła
do nich.
- To jest Emmanuelle - powiedziała Marie-Anne takim tonem, jakby przedstawiała winowajczynię.
Z bliska te du\e, perłowoszare oczy uderzały wprost inteligencją i niezale\nością, sprawiały wra\enie, jakby
Bee nie zamierzała nikim zawładnąć, nie zezwalała te\ jednak na to, by owładnęli nią inni. Z pewnością
stanowiła dla Marie-Anne trudny orzech do zgryzienia. Emmanuelle poczuła satysfakcję: oto wreszcie ktoś
ją pomścił.
Wymieniły kilka zdawkowych słów. Głos Bee pasował do jej oczu. Wyra\ała się z rozwagą, chocia\ bez
wahania. Wewnętrzna pogoda ducha sprawiała, \e promieniała ciepłem.
Emmanuelle zainteresowała się, w jaki sposób Bee spędza tu czas. Czy\by spacerowała jedynie po mieście?
Czy mieszka w Bangkoku sama? Nie, przybyła tu przed rokiem, aby odwiedzić brata, a on jest attache
morskim w ambasadzie amerykańskiej. Początkowo zamierzała zostać w tym mieście przez miesiąc, ale jest
tu do tej pory. Wcale jej się nie śpieszy, by wyjechać. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •