[ Pobierz całość w formacie PDF ]

opadło i pozwoliło już sobą powodować. Ponieważ atoli chłopaczyna nigdy się nikomu nie
odcinał, a mimo to dawał często dowody znacznego sprytu, więc i kucharz, pan
Drożdżewicz, trzymał z panną Trukawską, mówiąc, że Bartck jest  z cicha pęk . Od tak
gruntownych podejrzeń do posądku o złodziejstwo na kuchni dworu małowieskiego było
niedaleko. Więc też panna Trukawska, chcąc poniekąd i z siebie zrzucić odpowiedzialność za
utratę kaczki, wsiadła z krzykiem na Bartka:
 Słuchaj no, ty mądralo  wołała  kaczka dworska zginęła. Wiesz ty, chamie, czym to
pachnie?
 A bo co?  bąknął Bartek uśmiechając się naiwnie.
 Widzicie go, uśmiecha się jeszcze; ukradł kaczkę, pewno w polu upiekł i pożarł. Jaki mi
piesek bonoński. Cóż to ja dla ciebie będę pański drób chowała?... Ty, ty huncwocie jeden!...
Poczekaj, powiem ja to panu ekonomowi.
Bartek podrapał się tylko w głowę. Aż tu dopiero jak na niego nie wsiądzie Jagna, za
Jagną pomywaczka, dziewka od krów, kucharka, co dla czeladzi strawę warzy, jej
pomocnica, cały kuchenny fraucymer.
 A ty taki, ty owaki! Ty maszkaro!... wołano zewsząd.
Bartek ledwie zdołał usta otworzyć, zakrztusił się, chciał powiedzieć:  Bójcie się Boga,
niesprawiedliwe kobiety! , kiedy mu zagrożono ożogiem, pogrzebaczem, warząchwią,
polanem drzewa i różnymi narzędziami kuchennymi. Wymknął się więc i poszedł rozmyślać
nad swym losem do obory. Ale i tam już rozniosła się wieść o jego niegodziwym uczynku, a
skotak, wolarze  każdy, kto koło niego przechodził, to splunął, to wyrzucił jakieś
przekleństwo lub obelgę.
Na drugi dzień zginęła znowu jedna kaczka. Tym razem oburzona wielce panna
Trukawska zaniosła już skargę do ekonoma. Ten zaś wezwał przed siebie zalękłego Bratka
Chłopak na widok strasznego majestatu władzy stracił najzupełniej przytomność i trząsł się
jak osika, kiedy ekonom groznie do niego przemawiał:
 Cóż to ty sobie myślisz, łajdaku? Jeszcze tego brakowało, żebyś szarpał pański majątek?
Ja ciebie tu zaraz nauczę!...  Przy czym ujął chłopca za ucho, tak że ten jęknął z cicha:
 Boli!
Ekonom ciÄ…gnÄ…Å‚ dalej:
 Od jutra nie masz służby we dworze! Ruszaj precz, gałganie! Biedny Bartek nie czuł
wcale swojej niewinności, owszem, zdawało mu się, że jest winnym. A gdzieżby on się śmiał
tłumaczyć wobec tak wysokiej instancji?
Chłopiec istotnie wyglądał jak gałgan. Nogi miał czerwone, pokaleczone od kamieni,
podrapane od rżyska, pokłute od cierniaków, pełne blizn, rysów, nawet krwi świeżo
przyschłej. Głowy jego nie tknął nigdy grzebień, spod włosów rzadkich widać było strupy;
mydło też, nie postało na rękach, karku i twarzy opalonej jak węgiel. Chociaż liczył blisko
osiemnaście lat życia, wyglądał jednak na dwunastoletniego dzieciaka; był niezmiernie wątły.
Nosił na sobie kawałek kitli, której brakowało jednej poły, a spod której dołem ukazywały się
zle przyodziane i chude uda, górą zaś pod dziurawą jak przetak koszulą widniały opieczone
przez słońce piersi. Głowę ubierał w kapelusz pozbawiony barwy oraz formy, z dziurą w
środku i obszarpany dokoła. Największą wagę przywiązywał do kozika, to jest nożyka
składanego, z żółtym drewnianym trzonkiem, a zawieszonego na rzemyku u pasa. Bartek
miał starą matkę komornicę, która regularnie zabierała całą jego pensję, nie troszcząc się o
16
przyodziewek syna. Wypędzony z dworu, wzgardzony, przybył na łono rodziny; ale tu też o
mało że nie odebrał basarunku.
 Wychowałam takiego drąga  wołała trzęsąc się ze złości komornica  i nigdzie,
nicponiu, miejsca zagrzać nie możesz! Tymczasem Buta znowu spożył kaczkę trzecią,
czwartą i byłby zapewne ciągnął dalej korzyści z tego samego zródła; ale Jagna poczęła teraz
na serio myśleć nad całością i bezpieczeństwem stada kaczek. Puściła się ona w łąkę i tutaj
poznajdowała rozrzucone pierze nieboszczyków; ponieważ zaś wilk wydeptał sobie był
własną ścieżkę do swego legowiska, przeto bez wielkiego natężenia władz myślenia, na
zasadzie powyższych przesłanek, łatwo już dał się wyprowadzić wniosek ostateczny. Jagna
pozbierała starannie różne pierze, poznane przez nią jako należące do rozmaitych,
nienaturalną śmiercią zgasłych kaczorów oraz kaczek i dzierżąc te dokumenty w ręku, stanęła
na progu kuchni.
 Widzita  mówiła  posądziliśta to świniarza, to fornali, a to ta psia jucha wilk narobił
tyle szkody i posÄ…dku.
 Ano  zawołała kucharka  czy to ja nie mówiłam, że wilk jeno kiedy szkody narobi i
koniec. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •