[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Tak - potwierdziła Marysia niedbale. - Jest miry i sympatyczny. Szkoda
tylko, że jest aż tak dziki!
- To nic, wyrobi się, przecież to jeszcze młody chłopiec.
- To prawda!
- A wiesz, Marysiu, że Jerzy przyjeżdża w tych dniach? Pisał do mnie.
Marysia nie okazała radości.
- A wiem - mruknęła w sposób niezbyt dla Rzęckiego przychylny.
- To miły człowiek, Marysiu!
- Widzę, że wszyscy są dziś mili dla tatusia. I Andrzej, i Jerzy.
- No - tłumaczył ojciec - przecież to zupełnie co innego. Jak możesz
nawet porównywać? Zresztą zdawało mi się, że i tobie Jerzy się bardzo
podoba.
- Jak kiedy - bąknęła Marysia, a następnie przerwała rozmowę,
oświadczając, że idzie na plażę. Plaża była jej ulubionym miejscem
odpoczynku.
Wpatrzona w uderzające o brzeg fale, podziwiając biel wygrzanego
słońcem piasku, Marysia leżała przez długie godziny nieruchomo. Marzyła.
Były to marzenia zaiste niezwykłe. Założywszy ręce pod głowę, ubrana
w kąpielowy trykot, leżała w gorących promieniach i najchętniej
wyobrażała sobie swoją przyszłość.
Nie myślała jakoś wcale o swoim powrocie na uniwersytet, na który
wstąpiła poprzedniego roku, by gorliwie studiować prawo. Były to bowiem
tematy już dawno przemyślane, należały jak gdyby do przeszłości.
Teraz Marysia marzyła o cichym szczęściu we dwoje.
Będą mieszkali w małej willi nad morzem. Nie w takim dużym
eleganckim domu, jakim był dom ojca z tarasem, wielkim ogrodem i własną
plażą, a w małym domku, z małym ogródkiem, gdzie ona, Marysia, w
kolorowej sukience będzie podlewać kwiaty po zachodzie słońca.
On, „ukochany" czekać będzie wtedy na nią cierpliwie, wyglądając z
okna swego pokoju, podziwiając jej zręczne ruchy, jakimi podnosić będzie
zieloną konewkę.
Gdy skończy, zawoła go i...
W tym miejscu urywały się marzenia Marysi.
Bo kto miał być tym ukochanym?
Jerzy Rzecki? Jakoś ta skromna sukienka, zielona koneweczka i mały
ogródek nie bardzo odpowiadały wyobrażeniu Jerzego.
Z imieniem Rzęckiego łączyły się raczej wielkie salony, błyszczące,
świeżo wyfroterowane posadzki, lokaje we frakach, świecące jaskrawym
światłem
żyrandole.
Uroczyste,
oficjalne
przyjęcia.
Ambasadorzy,
dyplomaci. Piękne toalety wytwornych pań i nudne rozmowy o polityce, o
rajdzie samochodowym, o ostatniej partii tenisa.
W takich warunkach Jerzy wyglądał reprezentacyjnie i zajmująco.
Marysia, która z racji stanowiska swego ojca miała z tym do czynienia na co
dzień, uważała jednak, że to jest zajmujące na bardzo krótko.
- Urządzić sobie z życia salon oficjalnych przyjęć to stanowczo przesada
- powiedziała kiedyś Jerzemu.
Uśmiechnął się wtedy, zapewne jednak nie podzielał wcale jej przekonań
na ten temat. Jerzy czuł się najlepiej w salonie i tego nie można było
zmienić w żaden sposób.
Zresztą może tak nie jest! Może Jerzy traktował to wszystko tylko jako
konieczny obowiązek związany z jego zawodem, najchętniej zaś oddałby się
„cichemu szczęściu we dwoje"?
Co powinna zrobić, gdy on przyjedzie?
Nie ulegało żadnej wątpliwości, że teraz, natychmiast po przyjeździe,
wyjawi głośno swe zamiary i powie układnie: „Panno Marysiu", a może
nawet: „Panno Mario, czy zechce pani zostać moją żoną?" Co odpowiedzieć
wówczas?
„Tak" czy „nie"?
Pozwolić objąć się ramieniem i pocałować gorąco czy oddalić się,
osłodziwszy odmowę propozycją przyjaźni? Marysia nie wiedziała. Nie
wiedziała wtedy w Sztokholmie, lecz teraz wydawało jej się, że wie jeszcze
mniej niż wówczas.
Nic się nie zmieniło, a jednak Marysia miała wrażenie, że od chwili
wyjazdu ze Sztokholmu przytrafiły się jakieś bardzo ważne wypadki.
Minęły zaledwie dwa tygodnie, a Marysi wydawało się, że upłynęło o wiele
więcej czasu od dnia, gdy widziała Jerzego stojącego w tłumie na nabrzeżu.
Rzecki miał przyjechać za kilka dni.
Pisał do ojca i zapewne wspominał znowu o swoich zamiarach względem
Marysi, bo ojciec był poważny i uroczysty i parokrotnie rozpoczynał
rozmowę o Jerzym.
Niekiedy wydawało się dziewczynie, że bezwzględnie odpowie Jerzemu
„nie!"
Przecież zupełnie inaczej wyobrażała sobie swego męża, człowieka,
którego miała kochać i z którym miała spędzić całe życie.
Czasem jednak, gdy przypominała sobie jego czułe spojrzenia, jego
gorące słowa, wyobrażała sobie, jakby to było, jak zmieniłoby się jej życie,
gdyby powiedziała: „Dobrze, zgadzam się!" Marysia nie wiedziała, jak
powinna postąpić.
I nie wiadomo dlaczego w takich chwilach wątpliwości i rozmyślań
stawały przed nią płomienne oczy Andrzeja. Jerzy jest młody - myślała
wtedy - a nie ma w sobie nic z młodości. Wreszcie postanowiła nie myśleć o
nim wcale. Jakoś to będzie, jakoś się samo wyjaśni!
Zamykała oczy i leżała nieruchomo, poddając się gorącym blaskom [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •