[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- To ta długa historia, którą miałem ci opowiedzieć, jak skończysz ze skrzynkami.
- Och, czyżby? Wobec tego postaram się bezzwłocznie rozwiązać problem skrzynek.
Jeśli już o to chodzi, wkrótce powinienem się czegoś na ten temat dowiedzieć. Dlatego tu
siedzę i waruję przy telefonie. Collins, to lord Peter Wimsey, który bardzo by chciał wiedzieć,
czy te rzeczy pisała ta sama osoba.
Specjalista wziął kartkę i czeki, i przyjrzał się im uważnie.
- Dla mnie to niewątpliwe, chyba że ktoś zdumiewająco dobrze umiał podrabiać.
Zwłaszcza niektóre cyfry są szalenie typowe. Na przykład piątki, trójki i czwórki, wszystkie
zrobione jednym, pociągnięciem, z dwoma małymi zawijasami. To bardzo staroświecki
charakter pisma, należący do człowieka w mocno podeszłym wieku i nie najlepszym stanie
zdrowia, zwłaszcza pismo na tej kartce. Czy pisał to stary Fentiman, zmarły przed kilku
dniami?
- Owszem, on, ale nie musi pan tego rozgłaszać. Sprawa jest ściśle prywatna.
- Jasne. No cóż, powiedziałbym, że ta kartka bez wątpienia jest autentyczna, jeśli o to
panu chodziło.
- Dzięki. To właśnie chciałem wiedzieć. Nie sądzę, żeby zachodziła jakakolwiek
możliwość fałszerstwa czy czegoś takiego. W rzeczy samej byłem tylko ciekaw, czy można
potraktować te pobieżne zapiski jako wskazówkę, czego sobie życzył. Nic więcej.
- O tak, jeśli wyklucza pan fałszerstwo, zawsze gotów będę ręczyć, że wszystkie czeki
wypisała ta sama osoba, która zrobiła notatki.
- Zwietnie. To potwierdza również wyniki badań odcisków. Nie będę przed tobą
ukrywał, Charles - dodał Wimsey po wyjściu Collinsa - że sprawa staje się piekielnie
interesujÄ…ca.
W tym momencie zadzwonił telefon i wysłuchawszy rozmówcy Parker zawołał:
- Brawo! - Po czym zwrócił się do Wimseya: - To on. Mają go. Wybacz, muszę
pędzić. Mówiąc między nami, wcale niezle to poszło. Może mieć dla mnie spore znaczenie.
Na pewno niczego już ci nie potrzeba? Bo muszę jechać do Sheffield. Zobaczymy się jutro
albo pojutrze.
Złapał płaszcz, kapelusz i już go nie było. Wimsey też wyszedł i długo rozmyślał w
domu nad fotografiami Buntera z klubu Bellona.
O szóstej stawił się w kancelarii pana Murblesa w Staple Inn. Dwaj taksówkarze już
tam byli i siedzieli na brzeżkach krzeseł, grzecznie popijając z doradcą prawnym starą sherry.
- O! - powiedział pan Murbles. - Oto dżentelmen zainteresowany naszym
dochodzeniem. Może zechcieliby panowie powtórzyć mu to, co już mówiliście. Dość
dokładnie się upewniłem - dodał zwracając się do Wimseya - że to właśnie ci kierowcy, o
których nam chodzi, ale niech pan sam zadaje pytania. Ten pan nazywa się Swain i chyba
jego opowieści trzeba wysłuchać najpierw.
- No więc, sir - zaczął pan Swain, tęgi mężczyzna w typie dawniejszego kierowcy -
chciał pan wiedzieć, czy ktoś zabrał starszego pana z Portman Square po południu w
przeddzień rocznicy zawieszenia broni. No więc, sir, jechałem wolno przez plac gdzieś o pół
do piątej, może za kwadrans piąta tego akurat dnia, a tu z domu wychodzi lokaj - nie powiem
na pewno, spod jakiego numeru, ale dom był po wschodniej stronie placu, mniej więcej w
środku - i macha na mnie, żebym stanął. Więc podjeżdżam i zaraz wychodzi bardzo stary pan.
Strasznie chudy i opatulony, ale widzę jego nogi, takie cieniutkie, a z twarzy to bym mu dał
ze sto dwa lata. Idzie o lasce i choć prosto się trzyma jak na takiego staruszka, posuwa się
powoli, widocznie słabiutki. Pomyślałem sobie, że mógł być kiedyś żołnierzem, bo w taki
sposób mówił, jeśli mnie pan rozumie. No i lokaj każe mi go zawiezć pod jakiś numer na
Harley Street.
- Pamięta pan ten numer?
Swain wymienił znany Wimseyowi numer domu Penberthy ego.
- Więc go podwiozłem. A on mnie prosi, żebym zadzwonił do drzwi i kiedy wyjdzie
ten młody człowiek, żebym zapytał, czy doktor zechce przyjąć generała Fentona czy
Fennimore a, czy kogoÅ› takiego, sir.
- Jak pan myśli, czy powiedział: Fentiman?
- Owszem, tak, mógł powiedzieć Fentiman. Chyba tak. Więc ten młody wraca i mówi,
że naturalnie, no to pomogłem starszemu panu wysiąść. Bardzo się zdawał słabiutki i blady,
sir, dychał ciężko, a koło ust to jakby posiniał. Biedny stary s... pomyślałem, za
przeproszeniem, sir, długo już nie pociągnie. Pomogliśmy mu we dwóch wejść po schodach,
zapłacił mi, ile się należało, i dołożył szylinga, no i tyle go widziałem, sir.
- To doskonale pasuje do relacji Penberthy ego - zgodził się Wimsey. - Generał,
wyczerpany spotkaniem z siostrą, udał się wprost do niego. Dobra. No a co dalej?
- Cóż - powiedział pan Murbles - chyba to ten dżentelmen nazwiskiem... zaraz
zobaczę... Hinkins... tak, chyba pan Hinkins odwiózł generała z Harley Street.
- Tak, sir - potwierdził drugi kierowca, bystrooki mężczyzna z ostrym profilem. -
Bardzo stary dżentelmen, pasujący do tego opisu, wsiadł do mojej taksówki pod tym samym
numerem na Harley Street o wpół do szóstej. Doskonale pamiętam ten dzień, sir; było to
dziesiątego listopada, a pamiętam dlatego, że kiedy odwiozłem pasażera tam, gdzie mówię,
zaczął mi nawalać iskrownik i nie mogłem używać wozu w dzień zawieszenia broni, co mnie
rąbnęło po kieszeni, bo to z reguły dobry dzień dla nas. No więc ten stary wojskowy wsiada, z
laską i całą resztą, dokładnie tak jak mówił Swain, tyle że nie spostrzegłem, żeby specjalnie
niezdrowo wyglądał, choć widziałem, że jest dość sędziwy. Może lekarz dał mu coś na
wzmocnienie.
- Bardzo prawdopodobne - przyznał pan Murbles.
- Tak, sir. No więc wsiada i mówi:  Proszę mnie zawiezć na Dover Street , powiada,
ale gdyby mnie pan spytał o numer, sir, to niestety dokładnie nie pamiętam, bo w końcu, wie
pan, wcale tam nie pojechaliśmy.
- Wcale tam nie pojechaliście?! - wykrzyknął Wimsey.
- Nie, sir. Właśnie wjeżdżaliśmy na Cavendish Square, kiedy starszy pan wystawił
głowę przez okno i powiada  Stop! Więc się zatrzymuję i widzę, jak macha ręką do
dżentelmena na chodniku. Na to ten drugi podchodzi, zamieniają kilka słów i stary...
- Chwileczkę. Jak wyglądał ten drugi?
- Ciemny i chudy, sir, na oko blisko czterdziestki. W szarym garniturze i w płaszczu, i
w miękkim kapeluszu, z ciemnym szalikiem na szyi. Ach, tak, i miał mały czarny wąsik.
Więc starszy pan mówi:  Kierowco, mówi, tak po prostu, kierowco, proszę zawrócić do
Regent s Park i jezdzić w kółko, póki nie każę się zatrzymać . No i ten drugi pan się dosiada,
a ja zawracam i jeżdżę dokoła parku, cichutko, bo rozumiem, że chcą porozmawiać.
Objechałem dwa razy dokoła i już mieliśmy robić trzecie okrążenie, kiedy ten młodszy
wystawił głowę i mówi:  Proszę mnie wysadzić przy Gloucester Gate . Więc go wysadziłem,
a starszy pan powiada:  Do widzenia, George, pamiętaj, co mówiłem . Tamten na to:  Będę
pamiętał, sir , i widzę, jak przechodzi przez jezdnię, jakby się wybierał na Park Street.
Pan Murbles i Wimsey wymienili spojrzenia.
- Gdzie pojechaliście potem?
- Potem, sir, pasażer mówi do mnie:  Znacie klub Bellona na Piccadilly? , powiada.
Więc ja na to:  Tak, sir .
- Klub Bellona?
- Tak, sir.
- Która to była godzina?
- Mogło dochodzić wpół do siódmej, sir. Jak mówię, sir, jechałem bardzo wolno. Więc
go wiozę do klubu, jak kazał, a on wchodzi do środka, i tylem go widział, sir.
- Bardzo dziękuję - rzekł Wimsey. - Czy w czasie rozmowy z tym mężczyzną, którego
nazwał George em, wydawał się jakiś zdenerwowany albo podniecony?
- Nie, sir. Tego bym nie powiedział. Ale myślałem, że mówi dość ostro. Tak jakby go
beształ, sir.
- Rozumiem. O której przyjechaliście do Bellony? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •