[ Pobierz całość w formacie PDF ]

historii napisanej we Francji przez ojca Anzelma de St. Marie.
To dzięki tej pracy odkryłem francuską linię rodu Swayne'ów.
- Czy ktoś z nich jeszcze żyje? - zapytała Rowena.
- Kilkoro - odrzekł.
Markiz pokazał oczarowanej dziewczynie jeszcze inne
manuskrypty, po czym pieczołowicie umieścił je w skrzyni, w
której zostały przywiezione.
- Teraz rozumiesz, dlaczego akurat to hobby uważam za
bardzo pasjonujące? - zapytał.
- Do pewnego stopnia - przyznała. - Przypuszczam, że to
właśnie dzięki temu stał się pan taki dumny.
- Oczywiście! - zawołał. - Moja rodzina ma aktualnie
dwadzieścia pięć pokoleń. Moja matka była z rodu O'Brien,
który w prostej linii spokrewniony był z królami Irlandii. Któż
nie byłby z tego dumny?
- Wyobrażam sobie, jak trudno będzie panu znalezć sobie
żonę, chyba że ma pan zamiar spokrewnić się z rodziną
królewską - z odrobiną sarkazmu zauważyła Rowena.
- Myślałem o tym. - W oczach markiza pokazały się
wesołe ogniki. - Ale księżniczki w pałacu Buckingham są
wyjątkowo szpetne, ich portrety zepsułyby kolekcję pięknych
kobiet, jakich nie brakowało wśród moich przodków.
- Zawsze przecież może pan zamknąć oczy, kiedy będzie
ją pan całował - drażniła się z nim Rowena. - Po czym,
wstrzymując oddech, wyrecytuje pan całe drzewo
genealogiczne jej rodziny.
- To bardzo praktyczna uwaga - odparł markiz. Przyglądał
się stojącej przy łóżku Rowenie. W jej włosach zdało się lśnić
słońce, a oczy były jak nigdy dotąd przejrzyste. - A skoro już
mówimy o małżeństwie - zauważył markiz - to kogo masz
zamiar poślubić?
- Ponieważ kandydatów jest aż tak wielu, trudno mi
będzie na to pytanie odpowiedzieć.
- Na Boga! Przecież musi tu być jakiś młody człowiek!
- Jest pułkownik Dangerfield - powiedziała Rowena. -
Usiłował mnie nawet pocałować, kiedy ostatnio przyniosłam
mu gazetę parafialną. Zbliża się chyba do osiemdziesiątki i
jest tak połamany przez artretyzm, że łatwo mi było ujść przed
jego amorami! - Zabawne dołeczki pojawiły się na jej
policzkach. Po chwili milczenia dodała: - Jest jeszcze pewien
bardzo zapalczywy młody człowiek ze stadniny w Aston
Ripley, który czasami tędy przejeżdża. Zaproponował mi
przejażdżkę, ale ja czuję, iż drogo by mi przyszło za tę
przyjemność zapłacić!
Markiz wyrzucił z siebie coś, czego Rowena nie
zrozumiała, i kiedy spojrzała na niego pytająco, powiedział:
- Chyba masz jakichś krewnych, którzy mogliby zabrać
cię do siebie i zapewnić inne warunki?
Ku jego zaskoczeniu te słowa jakby ją nagle zmroziły. Po
czym, najwyrazniej chcąc zmienić temat, oświadczyła:
- Na dole czeka na mnie wiele pracy, milordzie. Czy jest
coś, czego pan sobie jeszcze życzy?
- Tak. Mam ochotę na szampana. Proszę polecić
Johnsonowi, aby mi go przyniósł.
- Papa powiedział, że może pan pić alkohol, ale w bardzo
umiarkowanych ilościach, a dziś podczas lunchu pił pan już
przecież wino.
- Które oczywiście mam zamiar wypić również do obiadu
- wtrącił markiz. - A szklaneczka szampana z pewnością
zaostrzy mi tylko apetyt. - WidzÄ…c, jak usta Roweny zaciskajÄ…
się, dodał: - Czy to troska o moje zdrowie, czy też obawa, że
opózniając rekonwalescencję pozostanę tu dłużej?
- Jedno i drugie - odrzekła Rowena. - Już raz pogorszyło
się panu, milordzie, i nie chciałabym, aby spotkało to pana
ponownie.
- Proszę tu podejść - - rzekł markiz stanowczym tonem.
Kiedy nieco zdziwiona zbliżyła się do jego łóżka,
wyciągnął do niej rękę. Czując, iż tego właśnie od niej
oczekuje, dotknęła palcami jego dłoni.
- Nie chcę, abyś myślała, że jestem niewdzięcznikiem -
odezwał się markiz. - Sir George z wielkim uznaniem wyrażał
się o pani ojcu. Twierdził, że nie mogłem trafić w lepsze ręce.
Bardzo chwalił również znakomitą opiekę, jaką w tym domu
znalazłem. Dziękuję ci, Roweno.
Było coś w jego głosie, co kazało jej przypuszczać, że
mówi szczerze. Po chwili markiz uniósł jej dłoń do ust i
ucałował ją. Rowena zarumieniła się gwałtownie i spuściła
wzrok.
- Nie ma potrzeby... dziękować nam... milordzie -
wyszeptała. - Wypełniamy po prostu... nasz... obowiązek. -
Czując przyspieszone bicie swego serca i bolesną suchość w
gardle, szybko się odwróciła i nie oglądając się za siebie,
wyszła z pokoju.
Doktor Winsford jadł obiad z takim roztargnieniem, że
Rowena nie miała wątpliwości, iż przywożone z majątku
markiza specjały nie robiły na nim żadnego wrażenia. Wśród
całego mnóstwa dostarczonych dziś wspaniałości był świeżo
złowiony pstrąg; dorodne, mięsiste kurczęta w niczym nie
przypominające chudych kogutów, na które tylko od czasu do
czasu Winsfordowie mogli sobie pozwolić; świeżo zerwane
maliny, które podano na deser z bitą śmietaną; ogromne kiście
winogron i soczyste wiśnie.
- Masz jakieś kłopoty, tatusiu? - zapytała Rowena.
- Martwię się o panią Lacey - odrzekł doktor. - Jak wiesz,
tydzień temu urodziła bliznięta, ale ciągle nie dochodzi do
siebie. Natomiast maluchy z każdym dniem są coraz
silniejsze.
- To doskonale. Tylko ciekawa jestem, kto ich wszystkich
wyżywi. Sam Lacey przez cały rok nic nie robił, a ma przecież
jeszcze szóstkę dzieci do wykarmienia. Nie sądzisz, że
powinien rozejrzeć się za jakąś pracą?
Doktor westchnÄ…Å‚.
- Zgadzam się z tobą że to nicpoń - rzekł. - Ale jego żona
jest wzorową matką. Zastanawiam się, co mógłbym jej zanieść
idÄ…c do nich wieczorem?
- Znajdzie się trochę zupy - oświadczyła Rowena. - Chyba
nawet resztka kurczaka, chociaż muszę zostawić kawałek dla
pani Hansen.
- To już coś - ucieszył się doktor. Rowena spojrzała na
niego badawczo.
- Chyba nie dałeś Samowi Lacey pieniędzy, tatusiu?
Doktor Winsford sprawiał wrażenie zakłopotanego i
Rowena wiedziała, że strzał okazał się celny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •