[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wraz ze mną z piekła nie wyjrzeli...
 Zamilcz!  krzyknęła z rozpaczą.
Urwał i dyszał chrapliwie, a ona mówiła, siłując Nie z łkaniem:
 I ja wiedziałam... Rodzic mi rzekł i mnie wybór osławił... Z dobrej woli wybrałam, przeklnijże i mnie...
Chciała jeszcze mówić, ale zaniosła się suchym szlochem. Stał jak ugodzony w głowę, chwiejąc się na
nogach. Po chwili szepnął:
 Nie miłowałaś mnie.
Siliła się, by opanować łkanie, i zaległa cisza, którą nagle przerwał wrzask dochodzący z pola, wzmagający
się gwałtownie. Po chwili wmieszał się szczęk broni. Nie było wątpliwości, wrzała walka.
Hanna opanowała się już i, zerwawszy się, chwyciła Krzycha za rękę, potrząsając nim:
 Sam wszystko zrozumiesz... Uchodz!  krzyknęła.  I niech ci Bóg wybaczy!
Spojrzał na nią półprzytomnie i odparł bezbarwnym głosem:
 Niech tobie wybaczy moją śmierć.
Nie poruszył się, nawet gdy wrzaski rozległy się leni, drzwi rozwarły się z łoskotem i do izby Wpadła
gromada zbrojnych. Nie stawiał oporu, gdy mu wiązano ręce. Nie obejrzał się, gdy wywlekano go z izby. Zdał
się nie czuć, gdy go jak wór ciśnięto na wóz, na który ładowano pojmanych zbójów. Rozumiał tylko, że nie ma
po co ani jak żyć.
Wieść o napadzie na klasztor i porwaniu Hanny doszła kasztelana Jaśka tejże nocy w Nowym Sączu, gdzie
zatrzymał się ciągnąc ze zbrojnym pocztem, by uśmierzyć niepokoje na granicy i oczyścić ze zbójów gościniec.
Nie czekając, aż hufiec zbierze się, ruszył sam, gnany niepokojem. U przeprawy przez Poprad pod Sączem
dowiedział się, że pogoń już ruszyła, nie wstępując tedy do klasztoru, pognał dalej, ale zdrożony koń zaczynał
ustawać. Chcąc nie chcąc powściągnął go, nie mógł jednak powściągnąć myśli, które gnały za sprawcą
niesłychanej napaści. Nie miał wątpliwości, kto nim był. Niedawno, bez słowa wyjaśnienia, Krzych odesłał mu
całą sumę, jaką otrzymał z rzekomego spadku. Dowiedzieć się musiał, jak sprawy stały, i to wyjaśniało uczynek,
którym na zawsze odciął sobie drogę do powrotu, gdyby nawet udało mu się ujść sprawiedliwości. Ale ujść nie
może, Hannę trza odbić natychmiast, po to, by w klasztornej samotności do końca życia rozmyślała, że ten, dla
którego je poświęciła, zgubił duszę i ciało. %7łal i gniew wstawały w Jaśku. Przeklęta a nie pomszczona zbrodnia
Spytka wciąż wydawała gorzkie owoce, choć kości jej sprawcy dawno próchniały w ziemi. Gniew i żal Jaśka
zwracały się przeciw księciu, że kary nie domierzył Nałęczom za sierocą krzywdę. Od niej zaczęło się wszystko
zło. A zarazem kasztelan uświadamiał sobie, że książę nie mógł jej domierzyć. Nałęcze zbyt byli potężni, od
nich zależało panowanie w Wielkopolsce. W rozterce kasztelan rozpoczął poranne modlitwy, bo świtało już. Z
rzeki wstawał opar, sunąc z powiewem od wschodu, i widoczność malała, mimo że czyniło się coraz jaśniej.
Jednostajny szum rzeki wraz ze znużeniem nie spanej nocy niósł ulgę otępienia. Zmieszane myśli Jaśka urwały
się bezsilnie. Wiodły donikąd.
W szum rzeki wmieszał się gwar na gościńcu, który otrzezwił kasztelana. Pchnął konia i za pierwszym
zakrętem gościńca dostrzegł we mgle gromadę ludzi otaczających wozy. Odetchnął: na pierwszym z nich poznał
Hannę. Doskoczył i przez chwilę ściskał ją bez słowa.
 Krzych?  zapytał szeptem.
Ledwo dostrzegalnie skinęła głową i opuściła powieki, spod których popłynęły łzy. Umilkł. O czym tu
mówić? W milczeniu też, o jasnym już dniu wjeżdżali do Sącza.
W miasteczku panowało poruszenie, a wieść o pojmaniu zbójców rozeszła się lotem i gdy orszak skierował
się ku klasztorowi, tłum zgęstniał tak, że Jaśko z trudem torował drogę. Z ciżby tu i ówdzie zaczęły padać
grozne okrzyki i nagle tłok uczynił się koło wozów z więzniami, a straż ledwo już utrzymać mogła napór
rozjuszonego tłumu, który widocznie sam wymierzyć chciał dorazną sprawiedliwość.
Kasztelan spojrzał na Hannę i zagryzł wargi. Wparł konia w ciżbę i dotarł do wozu z więzniami. Na jego
widok wzniesione kije i pięści opadły, Jaśko zaś korzystając, że wrzask przycichł nieco, huknął:
 Każdemu będzie dane ujrzeć, że prawo karze takowe łotrostwo, ale sąd i kazń nie do was należy. Nad
zbójami  do kasztelańskiej jurysdykcji, nad rycerzem zaś  do książęcia. Odstąpcie tedy, bo kto by
przestępców sprawiedliwości odjąć usiłował, jako buntownik będzie karany.
Tłum cofnął się, a orszak szybko wjeżdżał w klasztorne obejście. Jaśko zeskoczył z konia i pomagał
wysiąść Hannie. Mimo woli wyrwały mu się słowa:
 Nie wiem, zali nie lżejsza byłaby takowa śmierć...
Urwał, bo Hanna podniosła na niego oczy. Było w nich rozpaczliwe błaganie, którego wypowiedzieć nie
miała odwagi. Jaśko odwrócił głowę, bo nie mógł znieść tego spojrzenia, zresztą już nadbiegły mniszki,
obejmując Hannę i witając. Zabrały ją między siebie, a do Jaśka podeszła przełożona, zapraszając na wypo-
czynek. Kasztelan jednak wymówił się pośpiechem. Nie chciał już widzieć córy, chciał zostać sam. Za chwilę,
wyprzedzając orszak z więzniem, ciągnął do Melsztyna. Kilkakroć z wahaniem podjeżdżał do wozu, na którym
leżał Krzych, jakby chciał z nim mówić. Ale więzień spał lub udawał, że śpi, bo spuchnięte i posiniałe od
więzów ręce musiały mu spławiać ból. Nie poruszył się nawet, gdy kasztelan kazał mu zluznić więzy. Gdy pod
wieczór dotarli do Melsztyna i zesadzono Krzycha z wozu, nie spojrzał nawet, gdzie jest, i otoczony przez straż
szedł pod górę.
Przy bramie zebrał się kto żył na wieść o powrocie kasztelana. Młody Spytek wybiegł witać ojca, pytając o
przebieg wyprawy. Urwał w pół słowa, gdy dostrzegł prowadzonego Krzycha i patrzył, jakby oczom nie wierzył.
Gdy więzień mijał go, Spytek wyciągnął ręce, ale Krzych przeszedł, jakby go nie zauważył. Spytek stał
osłupiały. Kasztelan rozdrażniony krzyknął na syna:
 Cóż stoisz, jakbyś upiora ujrzał! Pójdz za mną!
Ruszył do zamku, a Spytek za nim. Jaśko skierował się do małej narożnej komnaty, przepuścił syna przed
sobą i zamknąwszy drzwi, ciężko opuścił się na ławę. Spytek stał w milczeniu, nie ważąc się już zagadnąć. Tak
zgnębionego ojca jeszcze nie widział. Jaśko twarz miał zmiętą i postarzałą, przekrwionymi oczyma patrzył przed
siebie, jakby zapominając o obecności syna. Wreszcie odezwał się obcym głosem:
 Katu go wiozę.
 To być nie może!  krzyknął Spytek.  Wżdy to brataniec wasz.
 Nijaki brataniec. Nałęcz jest. To była owa przeklęta tajemnica.
 Mnie i wam żywot ocalił  szepnął Spytek.
Kasztelan zerwał się w rozdrażnieniu i uderzając pięścią w stół, krzyknął:
 Sam pomnę! Nie twoja rzecz mi przypominać! Bogdaj nie był ocalił!
Opanował się, ale nie uspokoił. W ciasnej przestrzeni kręcił się jak wilk w grodzach. Spytek domyślił się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl