[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tym mu bardzo zależało, ale akurat prowadzący mieli tu zupełnie inne plany. Od początku
niemiłosiernie go przeczołgali. Padł nawet ten dowcip o Japończykach. Gość był coraz
bardziej zdenerwowany. Wyjść jednak nie mógł. Atmosfera gęstniała. Pawlak odpowiadał już
zdawkowo, a redaktorzy bawili się coraz lepiej. Nadszedł czas na gwózdz programu.
- Czy słyszy pan czasem głosy? - pyta redaktor Morozowski.
- Jakie głosy?! - Jeszcze jedno takie pytanie i Pawlak zaraz wyjdzie. Z siebie.
- No głosy. Wewnętrzne. Bo mamy tu takie połączenie dla pana. Halo?!
- Halo! - odpowiada głos Waldemara Pawlaka, chociaż ten nic nie mówi. Były premier
jest już kompletnie zbity z tropu.
- Kto mówi? - pyta.
- Sumienie! - odpowiada przez telefon redaktor Płuska, który na podglądzie widzi, jak
gość w studiu przed chwilą był zielony, a teraz już zmienił kolor na purpurę. Co gorsza,
wyraznie rozbawieni prowadzący właśnie mu na antenie zdradzają, że głosem sumienia jest
kolega Paweł Płuska. Przez dłuższy czas Pawlak nie chciał z nim potem rozmawiać, ale
w końcu mu przeszło. Może sumienie go ruszyło?
STEFAN Z TAMTYCH LAT
Teraz cofniemy się jeszcze bardziej na osi czasu i opowiemy sobie o bohaterze, który
w III RP zmieniał partie i opcje, ale na szczęście nigdy nie zmienił swojego stylu. Stefan
Niesiołowski. Temat rzeka. Nic się nie dzieje? Zaproście Niesiołowskiego, wszyscy będą
mieli ubaw, a my - mnóstwo cytowań. To ostatnio najprostszy sposób zapewnienia sobie
oglądalności-słuchalności-klikalności, ale już nie poczytności. W druku profesor entomologii
tak dobrze nie wypada jak podczas audycji, gdy z prędkością wściekłej osy wyrzuca z siebie
retoryczne żądła. To jednak dygresja, a teraz do rzeczy.
Rok 1995, trwa kampania prezydencka. Wśród wielu ciekawych kandydatów startuje
Hanna Gronkiewicz-Waltz. Wymyśliło ją niechętne starającemu się o reelekcję Wałęsie
środowisko
Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, a konkretnie to Ryszard Czarnecki z Michałem
Kamińskim. Ten ostatni dopiero rozwija swój spin-doktorski talent, pełniąc funkcję rzecznika
prasowego komitetu wyborczego. Wśród polityków popierających ubiegającą się
o prezydenturę panią prezes Narodowego Banku Polskiego jest też Stefan Niesiołowski, na
prawo od którego wtedy była już tylko ściana. Początkowo pani prezes idzie świetnie,
sondaże szybują, wyborcy się garną. Słowem: ma potencjał. Zaczyna się kampania, a wraz
z nią w Radiu Zet startuje cykl audycji, w których Andrzej Morozowski z Krzysztofem
Skowrońskim przesłuchują kandydatów na prezydenta. Hannę Gronkiewicz-Waltz
zaplanowano jako jednego z ostatnich gości.
Niestety. Im dłużej trwa kampania, tym gorzej idzie pani prezes i na przekór faktom
tym większą ma ona wiarę w swoje zwycięstwo. Wiarę opiera na wierze. Wierze w boski
plan, w myśl którego z pewnością zostanie prezydentem. Sondaże tego planu nie biorą jednak
pod uwagÄ™ i pani prezes leci w nich na Å‚eb na szyjÄ™. Kolejni stronnicy opuszczajÄ… sztab
i przechodzą pod skrzydła Lecha Wałęsy, któremu coraz bardziej zagraża pląsający w rytmie
disco polo Aleksander Kwaśniewski. Gdy pod koniec kampanii sam Ryszard Czarnecki
próbuje przekonać kandydatkę do rezygnacji na rzecz Wałęsy, słyszy - co pózniej opowiadał
w wywiadach - że  Duch Zwięty zapewnił ją, że wygra te wybory . (Swoją drogą ta
wypowiedz przykleiła się do przyszłej prezydent Warszawy na lata). Hanna
Gronkiewicz-Waltz zostaje praktycznie sama, jeśli nie liczyć wspomnianego Ducha. Zbliża
się ustalony wcześniej termin wywiadu w Zetce. W zasadzie to redaktorzy nie za bardzo mają
ochotę go przeprowadzać. Pani prezes już nikogo (poza kabareciarzami) nie interesuje. Słowo
się jednak rzekło, zasady ustaliło, nadchodzi dzień audycji.
Większość kandydatów do radia przychodziła ze świtą współpracowników,
ochroniarzy, rzeczników, marketingowców i kogo tam jeszcze. Prowadzący program
wypatrują więc świty. Oto na dole jest i pani Hanna. A świta? Coś tam już świta. Z ciemnej,
ciasnej, starej windy w ówczesnej siedzibie Zetki wychodzi kandydatka, a w ramach
jednoosobowej świty... Kto? Stefan Niesiołowski!
- Panie pośle, wszyscy już zostawili panią prezes i popierają Wałęsę - przytomnie, acz
może niezbyt taktownie zauważa redaktor Morozowski. - A pan wciąż w sztabie? Jak na
wytrawnego polityka to dosyć dziwne - dodaje.
- Panie redaktorze - odpowiada Niesiołowski w swoim typowym stylu. - Najpierw się
jest mężczyzną, a potem politykiem. Mężczyzna w takiej sytuacji nie może zostawić kobiety
samej!
No i co? Gdzie są chłopcy z tamtych lat?
WC TV
Na koniec wypraw okołopolitycznych wizyta w toalecie. Wbrew pozorom będzie
bardzo poważnie, ale najpierw konieczna dygresja wprowadzająca. W telewizyjnym
rzemiośle reporterskim współpraca na linii dziennikarz - operator kamery to klucz do sukcesu.
Przez lata wspólnej pracy powstają teamy przypominające nieco stare dobre małżeństwa: nie
muszą już zbyt wiele ze sobą gadać, bo i tak rozumieją się bez słów. Kłócą się zresztą też bez
niepotrzebnych słów. Operator doskonale wie, jakich zdjęć potrzebuje pracujący z nim
dziennikarz, dziennikarz nie musi myśleć o każdym ujęciu, bo również doskonale wie, że
wszystko, co ważne, i tak będzie nagrane.
Zabawnie bywa, gdy z doświadczonym operatorem w teren rusza kompletnie zielony
stażysta. Dawno temu w krakowskim oddziale TVN stażystka znana jako Białe Frugo (bo
było też oczywiście Czarne Frugo) pojechała przygotowywać relację z kopalni w Wieliczce.
Zasada wówczas była taka, że operator miał co prawda kamerę, ale już za taśmę
odpowiedzialny był dziennikarz. Frugo o tym wiedziała, ale akurat tego dnia występowała
w wersji zakręconej, więc taśmy z firmy nie wzięła. Ekipa dojeżdża na miejsce, operator prosi
o kasetę, Frugo oczywiście jej nie ma - ma za to plan awaryjny:
- To ty zjedz pod ziemię, zrób parę obrazków, a ja wrócę do firmy po taśmę i pózniej
jÄ… wsadzimy do kamery, dobra?
Inna stara legenda telewizyjna opowiada o dziennikarzu, który na pytanie, czego sobie
życzy w warstwie zdjęciowej, odpowiedział:
- Panowie, zróbcie tak, aby było kolorowo i dobrze się montowało.
Jak sobie zażyczył, tak też dostał. Całą półgodzinną kasetę kolorowych pasków
kontrolnych. Czerwony, zielony, niebieski. Tak zwany Aowicz.
Równie ciekawie robi się, gdy za telewizję biorą się radiowcy, którym wydaje się, że
telewizja to nadal radio, tylko że z lufcikiem. W początkach TVN24 przez kilka dni wszyscy
reporterzy kadrowani byli bardzo szeroko, od kolan w górę. Wyglądało to dosyć oryginalnie
i znakomicie pokazywało letnią modę początków XXI wieku: szerokie, jasne garnitury,
pastelowe koszule i grubo wiązane krawaty. Operatorzy zgrzytali zębami, ale zarządzenie to
zarządzenie - filmowali więc dziennikarzy, kadrując trzy czwarte sylwetki z uciętymi
łydkami. W terminologii filmowej taki kadr zwany jest amerykańskim i stosuje się go czasem, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •