[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Spojrzała na niego wyczekująco.
- I jak zareagowali? Nie zadawali żadnych pytań?
- Nie śmieli wtrącać się w moje prywatne sprawy. Nie potrzebuję niczyjej
aprobaty. Ta kwestia dotyczy wyłącznie nas dwojga. - Pochylił się naprzód i po-
wiedział coś do szofera, gdy mijali położoną na półwyspie średniowieczną osadę
Trapani, a potem odwrócił się do żony. - Spójrz tam, Emmo. Widzisz wyspy
Egadi?
Zapomniała o wszystkich obawach i popatrzyła z podziwem na odległe wyspy
pośród szafirowego morza.
S
R
- Są przepiękne.
- Pamiętasz dzień, kiedy wypłynęliśmy jachtem? - wyrwało mu się.
- I dryfowaliśmy przez wiele godzin... - podjęła z entuzjazmem, lecz nagle
urwała, uświadomiwszy sobie, że ten temat zawiedzie ich, by tak rzec, na niebez-
pieczne wody.
Ich spojrzenia się spotkały. Czy Vincenzo wspominał teraz, jak zabrał ją do
jednej z kabin i kochali się tam, a gdy wyszli z powrotem na pokład, zachodzące
słońce rzucało na powierzchnię morza ognisty blask? Lecz wówczas łączyło ich coś
więcej niż tylko seksualny pociąg, który niewątpliwie nadal odczuwają. Darzyli się
nawzajem miłością - i chociaż pózniej to uczucie okazało się ułudą, która pękła ni-
czym mydlana bańka, to jednak na myśl o tamtym dniu Emma poczuła bolesny, tę-
skny żal.
- Opowiedz mi o swoim nowym domu - rzekła, starając się z wysiłkiem za-
panować nad głosem.
Na ustach Vincenza zaigrał zagadkowy uśmiech.
- Sama zobacz - powiedział. - Stoi tam.
Ta budowla nie była zwykłym domem, lecz prawdziwym starym zamkiem z
wieżyczkami i wielkimi bramami, górującymi nad okolicą. Gdy podjechali bliżej,
ujrzała wysokie kamienne mury, a kiedy znalezli się na przepięknym dziedzińcu
wysadzanym palmami, wykrzyknęła z niedowierzaniem:
- Jest nawet baszta!
- Właściwie są cztery - wyjaśnił Vincenzo.
- A także kaplica.
Gino coś zagulgotał. Oszołomiona pięknem zamku i wirem kłębiących się w
niej sprzecznych uczuć Emma wysiadła z samochodu, otworzyła tylne drzwi i wy-
jęła synka z fotelika. Objął ją za szyję i poczuła na policzku jego ciepły oddech.
- Widzisz, dokąd przyjechaliśmy, skarbie? - rzekła do niego drżącym głosem.
- Czyż tu nie jest czarująco?
S
R
- Chodz, zobacz jaki stąd widok - zachęcił ją Vincenzo.
Upewniając siebie, że to nie jest tylko cudowny sen, z którego zaraz się obu-
dzi, poszła za nim po zniszczonych kamiennych płytach dziedzińca i ujrzała łagod-
ne zielone wzgórza pokryte winnicami. Na odległym horyzoncie wciąż można było
dostrzec wyspy Egadi oraz uroczą plażę San Vito, gdzie niegdyś pływała i space-
rowała po miękkim złocistym piasku.
Uświadomiła sobie, że przeżyła tu wiele podobnych szczęśliwych dni. Czy
celowo zapomniała o nich, by nie cierpieć z nostalgii? Może właśnie na tym polega
selektywna pamięć? W każdym razie to znacznie bezpieczniejsze niż przywoływa-
nie radosnych chwil, które nie da jej nic oprócz cierpienia i goryczy.
Szybko przeszła na drugi koniec dziedzińca i spojrzała w dół na długi prosto-
kątny basen pośród gaju pomarańczowego, otoczony murkiem z szarych głazów. Z
zamkowej wieży dobiegł ją donośny dzwięk dzwonu.
Czar tego miejsca dosłownie zapierał jej dech w piersi. Z błyszczącymi ocza-
mi odwróciła się do męża.
- Och, Vincenzo, zapomniałam, jak tu może być pięknie!
Przyglądał się jej spod przymrużonych powiek. Uświadomił sobie, że on z
kolei zapomniał, jak piękna jest jego żona. Z długimi jasnymi włosami, czystymi
błękitnymi oczami i brzoskwiniową cerą wyglądała tak młodo, jak wtedy gdy ją
poznał.
Podejrzewał, że główną przyczyną entuzjazmu Emmy jest uderzający kontrast
pomiędzy jej ubogim poziomem życia w Anglii a panującym tutaj luksusem. Czy
dopiero teraz w pełni zdała sobie sprawę, jak wiele straciła, odchodząc od niego?
- Chodzmy, obejrzysz wnętrze - rzucił szorstko.
Podążyła za nim do środka i znalazła się w olbrzymim chłodnym holu o
marmurowej posadzce i wysokim ciemnym suficie. Przeszli przez szereg komnat, z
których każda kolejna była urządzona wytworniej od poprzedniej. W końcu dotarli
S
R
do mniej oficjalnego z dwóch przestronnych salonów. Zastali tam kobietę w śred-
nim wieku, ubraną na czarno. Jej twarz wydała się Emmie znajoma.
- Pamiętasz Carmelę? - zapytał.
Kobietę, która niegdyś pomagała wychowywać Vincenza jego babce i która
była zawsze bardzo miła dla Emmy, kiedy oboje po ślubie wrócili z Anglii.
- Tak, oczywiście, pamiętam - odrzekła. - Buongiorno, Carmela. Come sta?
Warto było wydobyć z zakamarków pamięci tych parę podstawowych wło-
skich zwrotów, by ujrzeć zaskoczenie w oczach Vincenza oraz rozpromienioną
minÄ™ kobiety w czerni.
- Bene, bene, signora Emma - odpowiedziała Carmela, a potem zaczęła
mówić coś szybko w dialekcie sycylijskim do Vincenza, który przyglądał się jej z
lekką rezerwą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •