[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z biurka.
- Gdzie jesteś, wuju? Szalenie się o ciebie martwiłam.
To wszystko jest...
- Nie mów nic, Saro, tylko mnie posÅ‚uchaj - powie­
dział szybko Lowell Kincaid. - Jak najprędzej przyjedz do
mojego domu, rozumiesz?
- Ależ wuju...
- Jak najprędzej. Nie mogę teraz niczego tłumaczyć.
Będę czekał.
Odłożył słuchawkę, nim dotarł do niej sens jego słów,
nim zdążyła o cokolwiek zapytać.
W pierwszym momencie Sara wpadła w panikę. Nie
miała możliwości skontaktowania się z Adrianem, żeby
mu powiedzieć, co się stało, żeby się go poradzić. Nie
wiedziała, czy wujowi nie jest potrzebna natychmiastowa
pomoc lekarska, nie miała pojęcia, co się dzieje. Mogła
jedynie zastosować się do polecenia wuja. Pocieszała się
słowami Adriana:  Lowell da sobie radę".
Dzięki losowi i za to, że wuj nie jest w południowo-
-wschodniej Azji. Gdyby tylko mogÅ‚a zawiadomić Adria­
na, że nie musi już go szukać! Sara starała się zebrać myśli.
PoczÄ…tkowa panika, wywoÅ‚ana niespodziewanym telefo­
nem, przerodziła się w chęć działania. Sara pobiegła do
sypialni po torebkÄ™, w której miaÅ‚a kluczyki do samo­
chodu.
Tuż przy drzwiach przypomniaÅ‚a sobie o skomplikowa­
nym systemie alarmowym. Powoli wróciÅ‚a do pokoju Ad­
riana i zaprogramowała wszystko tak, jak ją nauczył, aby
OCZEKIWANIE 145
mogÅ‚a wyjść z domu bez reaktywowania alarmu. Odru­
chowo wcisnęła guzik ponownie uruchamiający system,
tak żeby po jej wyjściu dom nadal był zabezpieczony
przed intruzami. Adrian na pewno by się zirytował, gdyby
zostawiła alarm całkowicie wyłączony. Z drugiej strony,
musiała mieć możliwość ponownego wejścia do domu, na
przykład razem z wujem, nawet gdyby Adrian jeszcze nie
wrócił. W rezultacie alarm nastawiła tak, że mogła wejść
bez problemu, jak wtedy, gdy Adrian zastał ją w swoim
gabinecie. Postanowiła zostawić dla niego wiadomość. Na
wszelki wypadek.
W gabinecie znalazÅ‚a pióro i kawaÅ‚ek papieru. Pospie­
sznie nabazgrała informacje o telefonie i o tym, że wuj
zażądał jej przyjazdu. Szukając czegoś, czym mogłaby
przytrzymać papier, zatrzymała wzrok na kryształowym
jabłku. Kiedy wzięła je do ręki, promień światła zaiskrzył
się wielobarwną tęczą. Wpatrując się w jabłko, Sara zdała
sobie sprawÄ™, iż od niego siÄ™ wszystko zaczęło. PotrzÄ…snÄ™­
ła głową i położyła jabłko na papierze. Nie miała czasu,
żeby się zastanawiać nad jakimś ewentualnym ukrytym
znaczeniem tego faktu.
Wybiegła z domu do samochodu zaparkowanego na
podjezdzie. Była zła na siebie, że się denerwuje, a złość
sprawiÅ‚a, że denerwowaÅ‚a siÄ™ jeszcze bardziej. Z trudem uda­
ło jej się włożyć kluczyk do stacyjki. Oczekiwanie na prom
przedÅ‚użaÅ‚o siÄ™ w nieskoÅ„czoność. Na autostradzie prowa­
dzącej przez Seattle i na moście do Mercer Island panował
tÅ‚ok i samochody posuwaÅ‚y siÄ™ w Å›limaczym tempie. Wszy­
stko jakby się sprzysięgło, żeby opóznić jej podróż.
Kiedy wreszcie wyjechała za miasto, musiała się bardzo
146 OCZEKIWANIE
pilnować, aby nie przekroczyć dozwolonej prędkości. Wuj
nalegał na pośpiech, choć teraz przyszło jej do głowy, iż
jego głos brzmiał dziwnie płasko i monotonnie. Całkiem
inaczej niż zwykle.
Z drugiej strony, nigdy z nim nie rozmawiała, kiedy
 pracowaÅ‚". W jej obecnoÅ›ci byÅ‚ zawsze dowcipnym, we­
soÅ‚ym kompanem, który rozumiaÅ‚ jÄ… lepiej niż reszta rodzi­
ny. Ich wzajemne porozumienie sięgało lat jej dzieciństwa.
Rodzice to dobrodusznie tolerowali, choć z upÅ‚ywem cza­
su coraz częściej ostrzegali ją, że życie nie polega na
zabawie, a Lowell może być niekiedy uroczym towarzy­
szem, ale nie przykładem dla młodej dziewczyny.
Z każdym przejechanym kilometrem Sara coraz bar­
dziej niepokoiła się o wuja.
Dwie godziny pózniej, gdy skrÄ™ciÅ‚a w wÄ…skÄ… drogÄ™ pro­
wadzącą do jego domu, przyszło jej nagle do głowy, że wuj
powinien zapytać o Adriana. Czy prosiÅ‚by, żeby przyje­
chała sama, gdyby naprawdę coś się stało?
Z niecierpliwą ostrożnością brała kolejne zakręty,
wściekła zarówno na wuja Lowella, jak i na Adriana.
Mężczyzni i ich gÅ‚upie gierki! Gdy siÄ™ to wreszcie skoÅ„­
czy, powie im obu, co o nich myśli. Nie zostawi na nich
suchej nitki, obiecaÅ‚a sobie w duchu, hamujÄ…c przed nastÄ™­
pnym ostrym zakrętem.
Za zakrętem drogę blokował jakiś samochód i Sara,
zaskoczona, gwałtownie zdjęła nogę z gazu i nacisnęła na
hamulec.
Niech to wszyscy diabli, zaklęła w duchu. StÄ…d przynaj­
mniej mogÅ‚a już przejść piechotÄ…. Zirytowana niespodzie­
wanÄ… przeszkodÄ… i coraz bardziej zdenerwowana niejasnÄ…
OCZEKIWANIE 147
sytuacją, zjechała na pobocze i wysiadła. W stojącym na
drodze samochodzie nie byÅ‚o nikogo. Co za idiota zosta­
wia auto na środku drogi?! Pewno jakiś pijak, któremu nie
udało się dojechać do domu.
Sara pochyliła się, złapała torebkę i wyciągnęła kluczyk
ze stacyjki. Do domu wuja nie miała więcej niż półtora
kilometra. Na szczęście wÅ‚ożyÅ‚a wygodne sandaÅ‚y. Wy­
prostowała się, zrobiła krok w tył, żeby zatrzasnąć
drzwi, odwróciła się i znalazła twarzą w twarz z Bradym
Vaughnem.
- Gratuluję. Wspaniały czas - powiedział. W prawej
ręce trzymał pistolet. - Zostawiłem samochód na środku
drogi dopiero piętnaście minut temu. Myślałem, że jazda
zajmie pani więcej czasu. Jeszcze raz gratuluję.
- Najwyrazniej niepotrzebnie się tak śpieszyłam -
rzekła cicho Sara. Nie mogła oderwać wzroku od pistoletu.
- Kim pan właściwie jest?
- Powiedzmy, że starym znajomym pani wuja - od­
parł, wskazując gestem na swój wóz. - Musimy zabrać
stąd samochody. Wprawdzie nie ma tu dużego ruchu, ale
wolałabym, żeby nie napatoczył się jakiś przypadkowy
gość i nie zaczął zadawać głupich pytań.
- Na przykÅ‚ad: dlaczego trzyma pan na muszce kobie­
tę? - dodała Sara, świadoma faktu, że strach paraliżuje jej
zdolności motoryczne. Jak wsiądzie do samochodu?
Vaughn uśmiechnął się krzywo.
- Proszę to przyjąć jako komplement. Dawno temu
przekonałem się, że kobiety bywają w równym stopniu
niebezpieczne jak mężczyzni. Nie zamierzam ryzykować.
Niech pani wsiada. Będzie pani prowadzić.
148 OCZEKIWANIE
Kiedy podszedł o krok bliżej, Sara przekonała się, że
jest w stanie siÄ™ poruszyć. Przesunęła siÄ™ bokiem w kierun­
ku nie wyróżniającego się niczym samochodu stojącego na
drodze.
- Dokąd mam jechać?
- Oczywiście do domu pani wuja. Tam możemy na
niego poczekać.
- Mówił pan, że jest w południowo-wschodniej Azji.
- Kłamałem. Niezle mi to wychodzi. Niech się pani
przyzwyczaja. Wielu mężczyzn kłamie. A teraz niech pani
jedzie i, dla własnego dobra, nie próbuje niczego głupiego.
Rozumiemy siÄ™?
Nawet gdyby Sarze przyszedł do głowy jakiś genialny
pomysł, nie miała najmniejszej szansy, żeby wprowadzić
go w życie. Pod grozbą pistoletu usiadła na miejscu dla
kierowcy i drżącymi rÄ™kami objęła kierownicÄ™. Na czer­
wonej bluzce pojawiły się pod pachami ciemne plamy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •