[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czatowaliśmy na odemana, który majątek zrobił na dostarczaniu robotnikom szkaplerzy z
rtęcią przeciw wszom. Robił wymianę - rtęć w maści za pierścionek, zegarek, złote rublówki.
Le\ąc tak, obmyślaliśmy, czym tego złodzieja unieszkodliwić, bo broni \adnej jeszcze nikt z
nas nie posiadał, prócz du\ego scyzoryka w blaszanej okładce z napisem "Magnitnaja
łoszad'". Nie zdą\yliśmy pomyśleć, kiedy Leit ju\ skoczył i stanął na metr od odemana. "Rzuć
to!" - krzyknął z całej siły po niemiecku i z wzniesionym nad głową kamieniem ruszył o krok.
Cios padł tylko raz. Z uszu odemana wyciekła krew. Leit nie zdą\ył ob-szukać le\ącego,
chwycił tylko pistolet. Warta zaczęła strzelać. Piętnastu ludzi z batalionu uciekło klucząc
między krzakami. Szerucki patrzył na niego ze zdumieniem, kiedy się o tym dowiedział.
Pierwszy raz ktoś postąpił w ten sposób. Twarz Leita zmieniła się odtąd do niepoznania, tylko
czasami błąkał się jeszcze ten sam cienki uśmiech na wargach. Częściej te\ nam powtarzał:
"Nie ma takiego prawa na ziemi, które zakazałoby bronić się przed śmiercią. Przy dobrej woli
i wysiłku zlikwidujemy niejednego." Tego samego dnia wieczorem wszyscy z naszej grupy
popili siÄ™ samogonkÄ… u Arbuzowskiej, tylko Leit i WÄ…skopyski nie 212
tknęli trunku. Wśród gwaru i uciechy powyłaziły takie rzeczy, z których sami nie zdawaliśmy
sobie sprawy, ile kto wart. Tote\ odeszli na wieki z naszej grupy Piegza i Bam-bucher,
zboczeńcy i prowokatorzy. O ósmej wróciła Ksawera. - Proszę zaświecić - powiedziała cicho.
- Nawet nie wiem, jak panu na imię. Ten Chaim ma głowę na karku, zmienił pismo na
recepcie. Był ktoś w aptece taki, \e mi się niedobrze zrobiło. Długo byłam? - Tak sobie, mo\e
godzinÄ™.
- Co pan robił? Zdrzemnął się pan?
- Ot tak, myśli się to o tym, to o owym. Słuchałem trochę, co za ścianą mówią. - I co pan
podsłuchał?
- Jakaś kłótnia tam była.
- Poznam pana z tym człowiekiem. On tresuje psy, stary dziwak. W śmiałym spojrzeniu
czarnych oczu Ksawery zjawił się wyraz badawczego zniecierpliwienia. - Ja wspomniałam o
nim w liście do Chaima.
- Tak, mówił mi o tym...
- Będzie pan mógł mówić z nim. Pójdzie pan ode mnie dopiero rano, bo dzisiaj \andarmska
noc. Kilku jeńców sowieckich uciekło z obozu, ulice obstawione. śadnych dokumentów pan
pewnie nie ma. - Pani \artuje chyba. Tam chory czeka.
- Myślałam o tym - Ksawera spojrzała mi prosto w oczy i pokręciła głową - nie przebije się
pan wcześniej z Szabasowej a\ nad ranem. Tu panu nic nie grozi, przesiedzimy w ciemności
te cztery, sześć godzin. Ksawera podała młodą, dobrze ugotowaną wędzonkę, jedliśmy i
rozmawiali. Słychać było krótkie seryjki z pistoletów, ktoś przebiegł pod naszymi oknami i
skręcił w roz-waliska. - Nienawidzę nawet samej myśli o tym, \e się mo\e coś
213
takiego dziać. Herbatę wypijemy po ciemku. Te lekarstwa niech pan od razu wło\y sobie do
kieszeni kurtki, wszystko jest, co trzeba. - Właśnie - powiedziałem, wziąłem z rąk Ksawery
pakiecik. Przyznać się trzeba, \e zaczęły mnie niepokoić strzały na ulicy, wolałbym być na
przestrzeni, a tu zestarzeć się mo\na było w oczekiwaniu na głupie wypadki, tote\ wzułem
buty i usiadłem blisko okna. Zapchawszy rękę pod koc, badałem zasuwki, \eby w razie czego
nie guzdrać się za długo. Zajrzałem przez szparkę - ciemna noc czy mróz tak zasłonił szyby? -
Jak się czuje Chaim? - spytała Ksawera.
- Jak się mo\na czuć? Tak jakoś... Zapaliłem papierosa, Ksawera usiadła, kanapa
zatrzeszczała pod jej pełnym ciałem. - Nie będzie pani spać przeze mnie. Ksawera nie
odpowiedziała od razu. - Głupstwo, niech pan nawet nie myśli o tym.
- Jutro pani musi stanąć do roboty, sił nie będzie.
- Niech pan odejdzie lepiej z tym tematem. To głupstwo wszystko. Co jest z Kalmą? - Mało o
niej wiem teraz. Prawdopodobnie u Czacz-kiesa, gdzieÅ› z jego ludzmi. Wyzlizguje siÄ™ od
śmierci. - A Ciria?
- Straciła rozum, błąka się po lesie.
- Ja Leita poznałam na weselu Cirli. Stary Buchsbaum zamówił nas, graliśmy do kolacji. Ciria
stała przed lustrem, rozczesywała swoje długie włosy, rude włosy. Dru\ki zało\yły jej nad
czoło metalową obręcz zachodzącą a\ na skronie, a za uszami były takie dwie klapy z
pozłacanej blachy, i na tę podkładkę zarzuciły wszystkie włosy do góry i zakarbowały. Czoło
się odsłoniło i głowa stała się wysoka. Potem ustroiła się w klejnoty rodzinne, kolczyki,
pierścienie, bardzo pięknie wyglądała. Wszystko się tam odbyło starozakonnie, tylko Chuny
był po świecku ubrany. Szedł 214
pod baldachimem wyprostowany, a przy jego wzroście bardzo to śmiesznie wyglądało. Potem
przycupnął w kącie i słuchał muzyki. On lubi muzykę. Myśmy po północy zagrali Erikonig.
Leit kochał Szuberta. Chuny podszedł do Leita: "Co to było?" "To? Szubert." Sama te\
wówczas dowiedziałam się od Leita, \e Szubert był brzydkim i biednym synem prostego
nauczyciela. Jak Cygan miał kręcone włosy, ciemną cerę i ogniste oczy. Miał jedenaście lat,
kiedy przyszedł do konserwatorium z prośbą o przyjęcie go. Zadrwili z niego, Cyganiątka w
podartej bluzie. Mając lat szesnaście wrócił do domu, do ojca, braci, którzy te\ byli dobrymi
muzykami, koncertowali sobie w domu. Jeszcze bardzo młodziutki był, bo miał dopiero
dziewiętnaście lat, i napisał Erikonig do ballady Goethego. Pana pewnie nudzi to moje
gadanie?
- Nie - powiadam - chętnie się słucha coś takiego. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •