[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Z trudem toleruję jego towarzystwo  żachnęła się Lilith, wiedząc, że grubo przesadza, ale nie mogła powstrzymać się od protestu.  Tym niemniej mam
wobec niego zobowiązania. Proszę, przekaż mu...
 Williamie!  ryknął ojciec z saloniku.  Zanim będziesz się próbował gdzieś wymknąć, bądz łaskaw pamiętać, że towarzyszysz mi dziś do Densona!
William wzniósł oczy w górę.
 Tak, ojcze!  Uścisnął Lilith za rękę.  Czy ta twoja wiadomość może zaczekać do wieczora?
 Nie, nie sądzę, żeby mogła.  Czuła się do tego stopnia odpowiedzialna za zaangażowanie Jacka w kompromitację Wenforda, że po prostu musiała
dopilnować, by ktoś zawiadomił go o rzucanych na niego pomówieniach. I im szybciej, tym lepiej.  No nic, zajmę się tym sama.
Weszła razem z Williamem do pokoju śniadaniowego, krzyknęła teatralnie i okręciła się, żeby popatrzeć ną stojący na kredensie zegar.
 Och, nie!  zawołała, zakrywając dłonią usta.
 Co znowu?  zrzędził wicehrabia.
 Ciotko Eugenio, miałyśmy dzisiaj zjeść drugie śniadanie u Sanfordów. Pen mówiła mi w zeszłym tygodniu, jak bardzo jej matka się na nie cieszy!  A
rezydencja Sanfordoty oddalona była tylko o trzy domy od rezydencji Dansbury`ego.
 Nie przypominam sobie takiego zaproszenia. Mamy z nimi zjeść jutro lunch...
 Nie, nie, zmieniłyśmy to całe wieki temu  odparła Lilith odsuwając krzesło ciotki od stołu i usiłując nie zwracać uwagi na rozbawienie, które
najwyrazniej ogarniało Williama na jej błazeństwa.  Proszę? Jeżeli się pospieszymy, uda nam się jeszcze dojechać na czas.
 Och, Lilith  westchnęła ciotka, spoglądając na stojący przed nią półmisek z szynką i biszkoptami.
 Proszę, ciotko Eugenio?  błagała Lilith.
 Dobrze już, dobrze  wymamrotała Eugenia i odsunęła się od stołu.  Daj mi tylko chwilkę, żebym się mogła odświeżyć.
 Oczywiście.
Lilith wykorzystała tę chwilę, żeby popędzić do swojej sypialni, nabazgrać liścik, w którym dokładnie opisała to, Co usłyszała poprzedniego wieczora,
zwinąć go i wepchnąć do torebki. Dom Pen stał tak blisko domu Dansbury'ego, że nie będzie miała żadnych trudności, by kazać Milgrewowi zatrzymać
się tam i podać służącym markiza liścik, kiedy ona i ciotka Eugenia będą spożywały posiłek z Sanfordami. Plan był na wagę złota, chociaż brzydko tak
samej się chwalić.
A właściwie byłby na wagę złota gdyby nie to, że ojciec zabrał Milgrewa na swoją własną wyprawę, a ona i ciotka musiały pojechać powozikiem z
młodym Walterem na kozle. Absolutnie nie mogła mieć pełnego zaufania, że ten młodzik doręczy wiadomość i nie opowie całej służbie w domu o tym, co
zrobił. Tak więc liścik pozostał w torebce, a ją nadal czekał obowiązek powiadomienia Dansbury'ego.
Lady Sanford podeszła do drzwi w chwili, kiedy lokaj je otwierał.
 Dzień dobry  powiedziała; uśmiechała się, ale była wyraznie zdziwiona na ich widok.
 Dzień dobry. Bardzo się już cieszymy na to drugie śniadanie  powiedziała Eugenia.
Za jej plecami Lilith skrzywiła się ze współczuciem i wzruszyła ramionami. Ciotka byłaby wściekła, gdyby kiedykolwiek uświadomiła sobie, że robią z
niej idiotkę, ale Lilith nie miała najmniejszego poczucia winy. O ile pamiętała, ciotce Eugenii nie zdarzyło się jednego dobrego słowa powiedzieć o niej
czy o Williamie. Lilith tolerowała z trudem nieugiętą surowość ciotki, ale ostatnio nawet tej odrobiny tolerancji zaczynało jej brakować.
 Ależ oczywiście  powiedziała natychmiast lady Sanford. Puściła do Lilith oko i wprowadziła je do środka.  My też się cieszymy.
Starsze panie zatrzymały się gawędząc na dole, a ze schodów zaczęła schodzić Pen również z zakłopotanym wyrazem twarzy.
 Dzień dobry.
 Lilith i Eugenia przyszły na drugie śniadanie  powiedziała jej matka, lekko pochylając głowę.  James, proszę poinformować kucharkę.
Lokaj skinął głową i oddalił się w kierunku kuchni. Uśmiech Pen stal się promienny.
 Ale oczywiście.
Dwie starsze panie przeszły do saloniku, ale Lilith chwyciła Pen za rękę.
 Pen, muszę ci coś opowiedzieć  wykrzyknęła, zmuszając się do śmiechu.
Lady Sanford uśmiechnęła się do nich pobłażliwie.
 No to biegnijcie razem.
Lilith wciągnęła Pen do biblioteki i zamknęła drzwi.
 Co się stało?  zapytała przyjaciółka, rumieniąc się.  Czy chodzi o Williama?
 Pen, musisz dotrzymać mojej wielkiej tajemnicy  szepnęła Lilith, bojąc się odezwać głośniej, chociaż drzwi były zamknięte.
 Oczywiście  odpowiedziała przyjaciółka z miejsca.  O co chodzi?
 Muszę przekazać wiadomość markizowi Dansbury'emu. Przez długą chwilę Pen tylko na nią patrzyła.
 Dansbury'emu?  powtórzyła słabo.  Chcesz powiedzieć, że Mary miała rację? Ze naprawdę się w nim zakochałaś?
 Ja...  Lilith nie potrafiła kłamać przyjaciółce i przełknęła nonszalancką odpowiedz, której właśnie miała udzielić.  Sama nie wiem. Ale to jest ważne.
Czy mi pomożesz?
 Oczywiście  wykrzyknęła Pen, klaszcząc w dłonie.  Co chcesz, żebym zrobiła?
Lilith uśmiechnęła się z ulgą.
 Muszę się wymknąć przez okno z waszej biblioteki. Nie będzie mnie tylko przez kilka chwil, a ty musisz obiecać, że zostaniesz tu, aż wrócę, tak
jakbyśmy przez ten cały czas razem gadały.
 Och, jakie to romantyczne  westchnęła Pen.  Dobrze, idz.
Serce Lilith roztańczyło się w zadziwiającym połączeniu radosnego oczekiwania i grozy. Objęła pospiesznie przyjaciółkę, a potem podniosła haczyk na
jednym z bibliotecznych okien.
 Zaraz wrócę  szepnęła jeszcze raz i podwinęła spódnicę, żeby przejść przez parapet do ogrodu.
Rezydencje Sanfordów i Faradayów oddzielały od siebie tylko dwa niskie murki i pomimo długich spódnic Lilith udało się wdrapać na pierwszy z nich
bez większych trudności. Gramoląc się na drugi zahaczyła bucikiem o jakieś pnącze i z przekleństwem, którego nauczyła się od Williama, spadla na plecy
do niewielkiego ogródka Faradaya. Na szczęście ogródka od ulicy nie było widać, więc żaden przechodzień nie mógł być świadkiem jej niezręczności.
Nigdy wcześniej na myśl by jej nie przyszło, żeby składać wizytę mężczyznie i przy drzwiach dla służby na tyłach domu zawahała się. Skoro jednak już
tutaj dotarła, wyprostowała się w ramionach i zapukała stanowczo.
Drzwi otworzyły się natychmiast, ale mężczyzna, który się za nimi ukazał, raczej nie dodał dziewczynie pewności siebie, która teraz gwałtownie w niej
zanikała. Ubrany był niczym lokaj w jakiejś wspaniałej rezydencji, ale policzek przecinała mu straszliwa blizna, a u lewej dłoni brakowało palca i przez to
bardziej przypominał rozbójnika niż służącego w dobrym domu. No, ale sam Jack Faraday kryteria bycia dżentelmenem również spełniał z pewną
trudnością. A przynajmniej tak jej wszyscy powtarzali.
 Tak, panienko?  zapytał ochryple.
 Czy pracujecie dla markiza Dansbury'ego?  zapytała niepewnym, łamiącym się głosem.
 Tak jest.
 Ja... ja muszę zostawić dla niego wiadomość  powiedziała, sięgając do torebki po liścik.  Czy możecie dopilnować, żeby doręczono mu go
natychmiast?
 Tak, panienko  odpowiedział lokaj i gestem zaprosił ją do domu.
 Och, nie  odparła, cofając się, jeszcze bardziej zgorszona na myśl, że mogłaby wejść do domu Dansbury'ego. Gdyby ktokolwiek ją zobaczył, reputację
miałaby doszczętnie zrujnowaną.  Muszę tylko zostawić tę wiadomość. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl