[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jest twoje. To mi wystarczy.
- Czego chcesz ode mnie? O. co ci chodzi?!
- Powiedziałem: płacisz, dyrektorze! I jeszcze długo będziesz płacił.
Znów delikatne szczęknięcie słuchawki i cisza. Czertwan siedział parę minut przy
telefonie, próbując opanować rozdygotane nerwy.  Muszę tutaj też... - pomyślał, nakręcił
numer domowy Wygodzkiego. Kiedy dyrektorski piesek odezwał się, Czertwan kazał mu z
samego rana kupić magnetofon i przywiezć do fabryki. Kosztami ma obciążyć dyrektorską
kieszeń.
Wygodzki, jak zwykle taktownie i życzliwie, wtrącił, że magnetofon przyda się z
pewnością na różnych konferencjach, a więc należałoby go zakupić ze służbowego konta, na
użytek głównego inżyniera fabryki. Dodał jakby nawiasem, że dyrektor Litwiński ma już
takowy i bynajmniej nie za prywatne pieniądze.
- Wszystko jedno - odparł Czertwan, zmęczony i otępiały. - Kup, Kaziu, za co chcesz,
bylebym miał na jutro.
- Postaram się, panie dyrektorze.
W domu połączył się ze Szczęsnym i zrelacjonował mu rozmowę z nieznajomym
głosem. Kapitan wysłuchał go uważnie, a potem powiedział, że przynajmniej jedno jest jasne:
napad na Basię nie był zwykłym wyczynem chuligańskim, lecz zaplanowaną napaścią,
dokonaną umyślnie na tę dziewczynkę. To w pewnym sensie ukierunkowuje linię śledztwa i
pozwala na wnioski, których jednak Szczęsny nie wyjaśnił bliżej.
Odłożywszy słuchawkę, rzekł do Aosia, siedzącego u niego w mieszkaniu:
- Wychodzi na to, że miałem rację...
Rozdział 6
We wtorek o osiemnastej w piwiarni  Jantar przy Zwiętokrzyskiej był komplet i
jeszcze trochę, co oznaczało pozajmowane wszystkie kąty, wnęki, przejścia, a także niektóre
stoły pod spodem. Na tym najniższym szczeblu hierarchii gastronomicznej lokowali się goście,
gotowi do Izby Wytrzezwień.
Jemioła wysiadł z autobusu, przystanął na rogu i kilka minut przyglądał się przez
zapocone szyby temu, co się działo w piwiarni. Po raz któryś tam z rzędu myślał, że nie jest to
najlepsze miejsce do spotkań.  Jantara często odwiedzała milicja, zwłaszcza ta najchytrzejsza,
po cywilnemu.
Postał, popatrzył, potem obszedł oszklony budynek z drugiej strony, zaszył się w
ciemne podwórko, znów trochę poczekał. Wreszcie wszedł od tyłu, mimo sprzeciwów kogoś z
personelu, wmieszał się W pijący rozgadany tłum mężczyzn z kuflami w rękach - kobiety
bywały tu rzadko - i stanął na końcu kolejki do bufetu.
Nie miał dziś na sobie żółtej koszuli i zwisającego na niej medalu. Tutaj za zbyt
widoczną przynależność do klanu hippiesów można było zdrowo oberwać. Tutaj takich nie
lubiono. Jemioła ubrał się więc w przyzwoitą, niemodną koszulę w paseczki i długi ciemny
sweter, jako że wieczór wrześniowy był chłodny.
Ktoś stanął za nim. Jemioła nie obejrzał się, ale wiedział, kto to jest. Umówili się w tym
miejscu i o tej godzinie.
- W podwórzu. Za parę minut - usłyszał nad uchem. Lekko skinął głową i przesuwał się
krok za krokiem w stronę kasjerki.
Wypił swój kufel, zapalił  Giewonta . Potem wyszedł. Po jasno oświetlonej piwiarni na
podwórzu uderzyła go ciemność, zatrzymał się, aby przyzwyczaić oczy i dojrzeć człowieka,
który czekał tu na niego. Z trudem rozróżnił parę metrów dalej przy murze przyklejoną szczupłą
sylwetkę.
- Co nowego? - mruknął tamten, kiedy Jemioła przysunął się bliżej.
- Niedobrze - westchnął. - Pudel w kiciu. Wpadł przez tego wszarza, Derkacza.
- Skąd wiesz?
Jemioła splunął z dystynkcją.
- Wrak, po co to pytanie? Ma się środki tajnego przekazu. Na własny użytek,
oczywiście.
Człowiek zwany Wrakiem uśmiechnął się mimo woli.
- Jak to było? - spytał, omiatając w7zrokiem podwórko.
- Derkacz trafił na cwaną magisterkę. Musiała być oblatana w lewych receptach, bo się
zmiarkowała, i gliny przyjechały, zanim chłopak zdążył zwiać. No, a za parę dni dostali Pudla.
Pewnie Derkacz pękł, jak go nacisnęli. Zaw7sze mówiłem, żeby nie brać do roboty gnojków.
- Pudel miał coś w chacie?
- Nie.
- Co z tym zrobił? - zaciekawił się Wrak.
- Nie wiem jeszcze - przyznał Jemioła. - Musiał gdzieś zamelinować. Może u Racucha.
Ale na nią nie mam sposobu. Za mało mnie zna. I... słuchaj... Wrak, ja bym wolał tam się nie
kręcić. Bo jak gliny dojdą do niej, to ona mnie przyślipi. Tak, na wsiaki słuczaj. A koło mnie już
i tak... - umilkł, obejrzał się ostrożnie..
- Musisz bardzo uważać. Ile chcesz dzisiaj?
- Sześć pudełek. I przydałoby się trochę locyny. Na to najwięcej chętnych.
- Mogę dać dziesięć fiolek, na razie. To będzie, razem z pudełkami, osiemset. Masz
pieniądze?
- Mam.
Jemioła wyjął zwitek banknotów, przesunął się bliżej okien piwiarni, poślinił i starannie
odliczył osiem setek. Potem wręczył je człowiekowi, którego nazywał Wrakiem, i otrzymał w
zamian sporą paczuszkę oraz plastykowy woreczek; podzwaniały w nim szklane fiolki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl