[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jest żonaty? A może zaręczony? - Carolyn zapytała z wy
raznym zaciekawieniem.
- Nie, nie wydaje mi się... Chociaż oczywiście nie pytałam
go o to - dodała po chwili, rozbawiona.
- Nie jesteś zbyt sprytna, skoro nie potrafiłaś się tego do
wiedzieć - rzekła Celia. - Ja takie rzeczy rozpoznaję od razu.
Można to wyczytać z twarzy: kawaler, żonaty, rozwiedziony,
wdowiec. Naprawdę bystra dziewczyna potrafi to stwierdzić.
- Ale po co to wszystko? - Eden uśmiechnęła się pod no
sem. - Jeśli cię to interesuje, to i tak w końcu się dowiesz,
a poza tym, mężczyzni to nie jest jedyny cel w życiu. Kim
chcecie zostać: artystkami, pisarkami, lekarkami, poetkami,
nauczycielkami, a może zajmiecie się interesami?
Dziewczyny jęknęły zgodnym chórem.
- Za kogo nas masz? - spytała Mary. - Chcemy po prostu
miło spędzić czas. Wojna była okropna, ale przynajmniej nie
było nudno i wciąż spotykało się nowych ludzi. Zostać
stateczną lekarką czy prawniczką? To mnie nie interesuje. Za
nudziłabym się na śmierć. A ty, Eden, kim chcesz zostać?
- Jeszcze się nie zdecydowałam - odparła Eden po krótkim
namyśle. - Poczekam, aż Bóg mi wskaże drogę, jaką dla mnie
zaplanował.
Zapadła nagła cisza i dziewczyny spojrzały po sobie zmieszane.
Pierwsza odezwała się Celia.
- Dziewczyny, zobaczcie, która godzina. Jeśli nie wyjdzie
my w tej chwili, spóznimy się na pociąg, którym mieli przyje
chać ci dwaj lotnicy. Eden, idziesz z nami?
Eden pokręciła głową.
- Nie, raczej nie. Obiecałam pomóc Janet i chciałabym po
siedzieć z Taborem, gdy się obudzi. Przyjdzcie jeszcze kiedyś.
Dziękuję za wszystkie ploteczki; miałam sporo zaległości, gdy
chodzi o orientację w tym, co się dzieje w świecie.
- Bardzo dziękujemy za gościnę. Było ogromnie miło
- uśmiechnęła się Mary Carter.
- Pewnie, że jeszcze cię odwiedzimy - powiedziała Caro-
lyn. - Wiesz... może urządziłabyś... nie teraz oczywiście,
trochę pózniej, przyjęcie i zaprosiłabyś tego Lorrimera?
Przyszłybyśmy wszystkie i przedstawiłabyś go nam. Bardzo
chciałabym go bliżej poznać.
- Przykro mi, Carolyn, ale nie - odmówiła Eden. - Nie
jestem jeszcze gotowa na tego rodzaju imprezy, musi minąć
sporo czasu, żebym doszła do siebie. Ale jeśli koniecznie
chcesz go poznać, mogę was sobie przedstawić bez okazji.
Spotykam się z nim w interesach.
- Moja słodka Eden, w interesach! I nie próbujesz go ocza
rować? Czy zawsze jesteś taka zimna?
Eden roześmiała się na głos.
- Nie jestem zimna. Ale przez ostatnie dwa lata musiałam
się zajmować poważniejszymi sprawami. A poza tym, myślę,
że dorośleję.
- Aha - zachichotała Celia. - Mam nadzieję, że to nic po
ważnego. Nie próbuj udawać starszej niż jesteś i korzystaj
z młodości, inaczej wcześnie się zestarzejesz. %7łycie nie jest aż
tak bogate w okazje do zabawy, żebyśmy mogli sobie pozwolić
na ich marnowanie.
Podeszła do lustra, poprawiła włosy, po czym na usta
nałożyła grubą warstwę szminki. Eden pomyślała, że wygląda
jeszcze bardziej wyzywająco niż poprzednio.
Gdy dziewczyny wreszcie wyszły, Eden odetchnęła głęboko.
Trochę się zmęczyła tą wizytą. Usiadła na chwilę na sofie, po
czym poszła zajrzeć do Tabora. Chociaż wciąż był bardzo
słaby, czuł się trochę lepiej i jego twarz nabierała już zdrowego
koloru. Stracił dużo krwi, zanim go odnalezli, ale dzięki trosk
liwości wszystkich powoli odzyskiwał siły. Gdy zobaczył
Eden, jego oczy aż się rozświetliły.
- Dziękuję... za wszystko - wyszeptał. - I przepraszam.
Sprawiam... tyle... kłopotu.
- Ależ Taborze, o nic się nie martw. - Eden delikatnie
uścisnęła jego ramię. - Przez tyle lat zajmowałeś się nami,
a teraz my mamy szansę się odwdzięczyć. Ja też pewnie spra
wiałam ci wiele kłopotu, gdy byłam mała, więc cieszę się, że
mogę coś dla ciebie zrobić. Byłeś dla nas niezastąpiony przez te
lata, byłeś taki wspaniały dla ojca. Tak się cieszę, że już ci lepiej.
Mam nadzieję, że niedługo będziesz zupełnie zdrowy. Tymcza
sem jednak masz być grzecznym pacjentem i słuchać lekarza.
Uśmiechnął się.
- Panienka zawsze była taką słodziutką dziewczynką. Nie
miałem z panienką żadnego kłopotu... Jeszcze raz dziękuję
- w jego spojrzeniu Eden dostrzegła szczere wzruszenie.
Następnego dnia jego stan polepszył się do tego stopnia, że
doktor pozwolił Trumpowi porozmawiać z nim przez chwilę.
Policja chciała jak najszybciej uzyskać jego zeznanie do
tyczące napadu.
- To był Eryk Fane, na pewno - Tabor nie musiał się za-
stanawiać nawet przez chwilę, żeby odpowiedzieć Trampowi.
- Co prawda tylko przez moment widziałem jego twarz. Potem
poczułem ból w plecach i straciłem przytomność, ale jestem
pewien, że to był on. Słyszałem, jak mówił, że chce mnie
zabić!
Doktor szepnął Trumpowi, żeby już kończył. Policjant poki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl