[ Pobierz całość w formacie PDF ]

prawdziwego znaczenia tych słów.
Sofia spuściła głowę i poczuła się brudna jak nigdy wcześniej. Zrobiło jej się wstyd, że prosi o
coś takiego. Chciała zmyć z siebie tę prośbę, wolałaby, żeby szczęście zesłał jej sam Bóg albo
śmierć. Tak, bo jeśli operacja się nie uda, ona będzie wolna. Nic nie mówiąc, nic nie wyjaśniając,
nie biorąc na siebie żadnej odpowiedzialności. A przede wszystkim bez konieczności wyboru.
Gdyby Andrea umarł, ona nie musiałaby czuć się winna za to, że jest szczęśliwa.
Zobaczyła siebie na sali sądowej, na ławie oskarżonych. Sędzia poprosił zebranych o ciszę.
 Ustaliliście werdykt?"
 Tak, Wysoki Sądzie". Przysięgły trzymał w ręku kartkę z wyrokiem, popatrzył na nią i
przeczytał:  Niewinna winna".
Sofia wsiadła do windy i wróciła do pokoju pięćset trzydzieści dziewięć. Usiadła na kanapie z
głową w dłoniach. Dookoła panowała cisza. Słyszała sekundy upływające na wielkim zegarze
wiszącym nad drzwiami. Z każdym uderzeniem wskazówki zbliżała się do jakiegoś rozwiązania.
Wiele pięter niżej, w zimnej sali operacyjnej, chirurg i jego asystenci uwijali się wokół pacjenta.
Wyglądało to jak rozgrywka przy stole do gry, z tą różnicą, że przegrany mógł być tylko jeden.
Minęło ponad dziesięć godzin. Sofia właśnie nalała sobie coś do picia i stała ze szklanką w ręku,
kiedy rozległo się pukanie do drzwi. Zatrzymała się w pół kroku i odstawiła szklankę na stolik.
- ProszÄ™.
Klamka powoli przesunęła się w dół i w drzwiach stanęła pielęgniarka. Sofia nie widziała jej
wcześniej, tkwiła w progu, jakby nie wiedziała, co powiedzieć, jakie słowa wybrać. Wyminął ją
profesor.
- Operacja się udała.
Kilka godzin pózniej pielęgniarki przywiozły śpiącego Andreę. Ułożyły go odpowiednio,
poprawiły kroplówki. Anestezjolog klepnął go w policzki, by sprawdzić, czy się już wybudził, i
Andrea zareagował.
Wszyscy opuścili pokój. Sofia podeszła do łóżka. Andrea otworzył pomału oczy i spojrzał na nią.
Przesunął dłoń po prześcieradle w stronę Sofii, potrzebował jej, chciał usłyszeć, że to prawda. Sofia
wzięła go za rękę i mocno uścisnęła. Andrea zamknął oczy, uśmiechnął się błogo i Sofia poczuła
wyrzuty sumienia na wspomnienie tego, o co ośmieliła się prosić.
48
Villa Ferri Mariani. Panująca wokół cisza, echo w pustych pomieszczeniach. Przestronny salon z
kominkiem na środku. Schody prowadzące na górę do ich pokoi.
Tancredi stał w holu na parterze. Wydawało mu się, że słyszy radosne odgłosy obchodzonych
świąt, stukot talerzy z serwowanymi daniami, odgłos nalewanego wina i szampana, czuje zapach
stawianych na stoliku słodkości. Ważne rocznice, osiemnaste urodziny jego brata Gianfilippa,
potem Claudine i jego. Wspomnienia szczęśliwej rodziny.
 Chodzcie, otworzymy prezenty, dochodzi północ"...
Tyle wspólnie spędzonych świąt Bożego Narodzenia.
 Pomalujmy jajka. Zróbmy je na wzór różnych postaci: strażaka, balet -nicy, kowboja,
Indianki"... Oni, jeszcze dzieci, wspólnie z rodzicami robią wycinanki z kolorowego papieru i
ozdabiają wielkanocne jaja, malują je na różne kolory farbami albo flamastrami.
 Kochani, tu jest szynka w plasterkach. A tu tarta serowa, którą kazałam przygotować specjalnie
dla was".
Mama Emma, zawsze troskliwa.
 Tato, to niesprawiedliwe! Gianfilippo wziął cały ser dla siebie!"
 Masz racjÄ™. Zostaw trochÄ™ dla siostry".
Ojciec Vittorio, zawsze starający się ich pogodzić.
 Tato, przecież ser tuczy, a ona już jest okrągła!"
Uśmiechnął się na wspomnienie tamtej rozmowy. To nie była prawda. Claudine była szczupła,
zawsze w dobrej formie, śliczna. Powiedział tak, bo sam też chciał zjeść kawałek. Był najmłodszy i
zawsze czuł się we wszystkim pomijany.
Claudine. Co się z tobą stało, Claudine? Dlaczego odeszłaś bez pożegnania? Tak się nie robi. To
nie fair. Wrócił myślami do tamtego
wieczoru, jak bolało go, że nie został, by jej wysłuchać. Pamiętał jej ostatni uśmiech, może już
wtedy zdecydowała. Co chciałaś mi powiedzieć, Claudine?
Wszedł po schodach. Dotarł na pierwsze piętro. Szedł długim korytarzem, który prowadził do ich
pokoi: Gianfilippa, jego i na samym końcu Claudine. Otworzył powoli drzwi. Tu i ówdzie
pajęczyny, trochę kurzu. Od dawna nikt nie mieszkał w tym domu. Jego rodzice przenieśli się do
rezydencji na Lazurowym Wybrzeżu. Osiedli tam na stałe ze względu na lepszy klimat i kłopoty
ojca z oddychaniem. Poczuł wyrzuty sumienia. Co najmniej od dwóch miesięcy z nimi nie
rozmawiał. W rzeczywistości minęło już sześć. Po śmierci Claudine relacje między nimi nie były
łatwe. Od czasu do czasu spotykał się z Gianfilippem.
Wszedł do pokoju Claudine. Był nietknięty. Wszystko na swoim miejscu. Pluszaki na łóżku,
kilka maskotek na biurku, zasłony w kolorze fuksji zebrane taśmą w jaśniejszym odcieniu
zawiązaną na kokardki. Sypialnia wyglądała jak zawsze. Nagle, patrząc z perspektywy tylu lat, zdał
sobie z czegoś sprawę. To był pokój małej dziewczynki. Wokół znajdowało się mnóstwo drobnych
przedmiotów: cukierki, lalki, maskotki, długopisy ze śmiesznymi skuwkami. Kiedy Claudine
popełniła samobójstwo, miała dwadzieścia lat. Dlaczego wcześniej nie zwrócił na to uwagi?
Claudine nigdy nie wydoroślała. Nie chciała wydorośleć. Czego się obawiała?
Otworzył szuflady, szperał w jej rzeczach, jakieś zdjęcia, buteleczki perfum, klucze, tandetne
pierścionki, kolorowe długopisy, gumki do ścierania, kilka pocztówek, parę listów. Wszystkie te
przedmioty obejrzał z każdej strony, wszystko sprawdził po kilka razy w ciągu dwóch lat po jej
śmierci. Niejednokrotnie czytał te pocztówki i listy, ale nie znalazł w nich nic, żadnej wskazówki,
żadnego śladu, który wyjaśniłby powód jej decyzji. Nagle to, co nie udało się przez tyle lat, stało się
teraz.
Tancredi wpatrywał się w przeszkloną biblioteczkę, na której stało mnóstwo zdjęć z utrwalonymi
fragmentami życia Claudine: osiemnaste urodziny, jej przyjaciółki i przyjaciele, wydarzenia
szkolne, nieliczne podróże, coroczne letnie wakacje. Jego uwagę przykuło jedno ze zdjęć. Claudine
była na nim jeszcze mała, miała jakieś jedenaście lat, i to Tancredi stał za obiektywem. Wyjął
fotografię z biblioteczki i przyjrzał się jej uważnie. Claudine uśmiechała się zza liści. Widać było
tylko jej buzię i dłonie rozchylające gałęzie drzewa. W jednej chwili wrócił wspomnieniami do
tamtego dnia.
- Przecież to jest banalne!
- Ale ja nie umiem!
Tancredi wpatrywał się w maleńki aparat fotograficzny, nie mając pojęcia, jak go użyć.
- Musisz wcisnąć przycisk na górze, po lewej stronie!
- Ten?
- Tak, ten.
Claudine wdrapała się na drzewo po drewnianych deskach niczym po drabinie. Sama przybiła je
do pnia. Dotarła na miejsce i wychyliła się zza gałęzi.
- Teraz spójrz przez to okienko i wykadruj mnie. - Odsunęła liście, które ją zasłaniały, i pojawiła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •