[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wydało mu się, że któryś ze szkopów wymienił nazwisko Vogle-
ra. Jak to możliwe? Przecież o nim nie wspominał. Poczuł dotkliwe
ściskanie w dole żołądka.
Feldfebel spojrzał na pozostały w samochodzie ładunek i dał znak
Feliksowi, by przestał, gdy nagle coś go zaniepokoiło.
 A to co?  Niepotrzebnie zadał to pytanie, zamiast natychmiast
zawołać swoich kolegów.
Rozdział XI
Dziewczyna otworzyła oczy i spojrzała prosto w szarość, która koń-
czyła się zaledwie parę metrów od niej. W tym samym momencie
obudziła się rozpacz. Sny bywały kolorowe, pełne życia  natomiast
rzeczywistość nie znała innych barw niż czerń i szarość. O życiu le-
piej było zapomnieć.
Po drugiej stronie ściany, za cienką zasłonką, której i tak nie wi-
działa ze swojej pryczy, jeszcze się nie obudzili. Słychać było miaro-
we oddechy, przerywane od czasu do czasu westchnieniem.
Ciekawe, która to godzina. Po raz pierwszy od tak dawna brak
wiedzy na temat czasu stanowił dla niej problem. Obróciła się
w stronę ściany i poczuła palenie wnętrzności. Pożar dochodził do
ust, zamieniając krtań w pustynię. Dłużej tego nie wytrzyma. Nie,
nie wytrzyma. To było ponad jej siły. Jeśli ta dwójka śpiąca obok li-
czyła na jakąkolwiek pomoc, to miała zdecydowanie więcej wiary
od niej samej. Ona od dziecka musiała polegać wyłącznie na sobie.
Doskonale pamiętała czas po śmierci matki, kiedy znajdowali się
na skraju bankructwa i nie stać ich było na służbę. Czy ojciec po-
myślał wtedy, że przygotowywania obiadów jest dla dziesięcioletniej
dziewczynki zadaniem przekraczającym jej możliwości? Nie, wca-
le się nad tym nie zastanawiał. Pewnie dlatego i ona sama nie zna-
ła żadnych granic w wymaganiach, które sobie stawiała. Chociaż to,
co postanowiła parę dni wcześniej, nie spotkałoby się zapewne z je-
go akceptacją. Ale może by zrozumiał. Mimo iż nie żył już od pra-
wie dwóch lat, nadal tak bardzo za nim tęskniła.
128
Unikając gwałtownych ruchów, podniosła się z pryczy. Nie była
wysoka, ale i tak musiała się schylić, żeby nie uderzyć głową w strop.
Doprowadzało ją to do furii. To dziwne, że w jej ciele wciąż było ty-
le wściekłości. Czym ona się żywiła? Skąd w tak mrozną zimę czer-
pała paliwo, by nie wygasnąć?
Wciągnęła na nogi walonki i chwyciła płaszcz, który służył jej
za kołdrę. Rzucając badawcze spojrzenie w stronę sąsiedniej pryczy,
odsunęła skobel i pchnęła drzwi do przodu.
 Słońce.  Jęknęła i przypłaciła jego widok przerazliwym bó-
lem oczu.
Blask promieni słońca w połączeniu z roziskrzoną bielą zamarz-
niętego śniegu był dla niej nie do zniesienia.
Upadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach. Bolesna czerwień
próbowała dobrać się do mózgu. Dopiero po paru minutach mogła
rozejrzeć się dokoła.
Znieg, śnieg i śnieg. Ale dalej na horyzoncie chałupa, z której komi-
na unosi się dym. I kolorowe koła nadal pojawiające się przed oczami.
Zerwała się z klęczek i przerażona przypatrywała się śladom, któ-
re zrobiła. Na szczęście w zamarzniętej ziemi odcisnęło się ich zale-
dwie kilka.  Dobry dzień na wyprawę  pomyślała. Nie pozostawi
zdradzieckich śladów, które mogłyby ujawnić kryjówkę.
Pochylona i zesztywniała ruszyła w stronę drogi, pod las. Dopiero
tam nabrała w dłonie zmrożonego śniegu i energiczne natarła nim
policzki. W ten sam sposób pobudziła do życia ręce, po czym szyb-
ko wsadziła je w prujące się rękawiczki.
Po chwili poczuła się lepiej. Mogła już nawet się wyprostować
i iść naprzód, bez powłóczenia nogami. Mrużyła jednak nadal oczy
przed słońcem, które coraz mocniej oświetlało śnieżną połać.
Zbliżając się do lasu, zwróciła uwagę na migoczący w słońcu so-
pel. Sięgnęła po niego i zaczęła go zachłannie ssać.
Bo przecież świeciło słońce, a ona szła i, przypuśćmy, jadła lo-
dy. I, przypuśćmy, szedł z nią tata.  Nie, nie mam ci niczego za
złe. Oczywiście, że musisz sobie radzić i pomagać tej reszcie. Tam-
ci pomrą, a niczego nie zrobią. Ktoś musi się wykazać charakte-
rem. A kto jest najdzielniejszą dziewczyną na świecie? No, kto...?
 zdawał się odpowiadać na jej wszystkie pytania.
129
 Tato  szepnęła, gdyż jego obecność stała się dla niej tak realna,
że była pewna, iż razem wędrują przez las.
Ojca jednak nie było przy niej. Rozżalona ocknęła się z zadumy.
Po półgodzinnym marszu była już bardzo blisko szosy.
Po raz kolejny żałowała, że nie nauczono jej się modlić.
Szosa. Wśród śniegu ledwie widoczne ciemne koleiny pozosta-
wione przez nielicznie przejeżdżające tędy pojazdy. Słońce skryło się
za ciemną chmurą. Prawdopodobnie będzie padać śnieg. Całe szczę-
ście. Znieg wypłoszy przypadkowych świadków i zakryje ślady. Rów-
nież krwi. Przełknął głośno ślinę i zacisnął ręce na kierownicy. Nie
mógł teraz o tym myśleć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •