[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jest dobre. Jeżeli właściciel tej twarzy podsłuchiwał, to przynajmniej nie
dowiedział się, że mademoiselle Nick żyje, bośmy o tym nie wspomnieli.
- Ale chyba przyznasz, że jak dotąd rezultaty tego twojego genialnego manewru
nie są zbyt rewelacyjne. Panna Nick nie żyje i nic wielkiego się nie stało.
- Wcale nie oczekiwałem, że coś od razu się stanie. Powiedziałem, że trzeba mi
dwudziestu czterech godzin. Mon ami, mam wrażenie, że jutro wiele rzeczy się
wyjaśni. Jeśli nic, to znaczy że się myliłem od początku do końca. Z
niecierpliwością czekam na jutrzejszą pocztę.
76
Nazajutrz rano obudziłem się osłabiony, ale już bez gorączki. Byłem głodny.
Kazaliśmy sobie podać śniadanie na górę.
- No, cóż? - powiedziałem złośliwie, gdy Poirot przeglądał pocztę. - Czyżby
listonosz zawiódł twoje oczekiwania?
Poirot, który przed chwilą otworzył dwie koperty wyraznie zawierające rachunki,
nie odpowiedział. Wydawało mi się, że jest przygnębiony, a nie jak zwykle pewny
siebie.
Zacząłem przeglądać swoją pocztę. Pierwszy list był zaproszeniem na zebranie
spirytystów.
- Jeżeli wszystko inne nas zawiedzie - zaśmiałem się - będziemy musieli zwrócić
się do spirytystów. Ciekawe, dlaczego oni nie zajmują się chwytaniem morderców?
Cóż prostszego? Wywołuje się ducha osoby zamordowanej, a on wskazuje mordercę.
- Nam niewiele by to pomogło - zamyślił się Poirot. - Bardzo wątpię, czy biedna
Madzia wie, czyja ręka nacisnęła spust. Nawet gdyby mogła mówić, nie
powiedziałaby nam nic ciekawego. Tiens! To dziwne!
- Co takiego?
- Wspomniałeś o duchach umarłych właśnie w chwili, gdy otwierałem ten list.
Rzucił go w moją stronę. List był od matki Madzi Buckley i brzmiał, jak
następuje:
Probostwo Langley
Drogi Panie Poirot!
Po powrocie do domu zastałam list od naszej biednej córki, pisany po przybyciu
do St. Loo. Nie wyobrażam sobie, żeby list ten mógł Pana szczególnie
zainteresować, ale przesyłam go na wszelki wypadek.
Dziękuję raz jeszcze za wszystko, co Pan dla nas uczynił, i pozostaję Pańska
oddana
Jean Buckley
Załączony list prawdziwie mnie wzruszył. Był taki bezpośredni, tak prosty,
niczym nie zapowiadający zbliżającej się tragedii:
Droga mamo!
Zajechałam szczęśliwie. Podróż była zupełnie wygodna. Do samego Exeter oprócz
mnie znajdowały się w przedziale jeszcze tylko dwie osoby.
Pogoda piękna. Nick jest zdrowa i wesoła, może trochę nerwowa, ale zupełnie nie
potrafię zrozumieć, dlaczego wezwała mnie telegraficznie. Gdybym przyjechała we
wtorek, też by się nic nie stało.
Kończę na dziś. Idziemy na podwieczorek do sąsiadów. Są to jacyś Australijczycy,
którzy wynajęli ten mały domek przy bramie. Nick mówi, że są szalenie mili.
Przyjeżdżają tu pani Rice i pan Lazarus. On jest synem tego antykwariusza.
Wrzucę ten list do skrzynki za bramą. Wyjmują listy za chwilę. Napiszę znów
jutro rano. Twoja kochająca córka
Madzia
PS Nick powiada, że wzywała mnie telegraficznie z ważnego powodu. Ma mi
powiedzieć po podwieczorku, o co chodzi. Jest jakaś dziwna i okropnie nerwowa.
- Głos umarłych - powiedział Poirot powoli. - I nic nam nie mówi.
- Skrzynka do listów za bramą. Croft mówił, że do niej wrzucił kopertę z
testamentem.
- Tak powiedział? No tak. Ciekaw jestem, rzeczywiście jestem ciekaw!
- Nic ciekawego nie ma poza tym w twojej poczcie?
- Nie, Hastings. Niestety, nic. To okropne! Znowu gubię się w ciemnościach.
Znowu nic nie wiem i nie rozumiem.
W tej samej chwili zadzwonił telefon. Poirot podniósł słuchawkę.
Od razu zauważyłem zmianę na jego twarzy. Mówił wprawdzie tonem niezwykłe
spokojnym, ale po oczach jego poznałem, że jest niezwykle podniecony.
Odpowiadał krótko, tak że zupełnie nie mogłem się domyślić, o co chodzi.
Wreszcie powiedział: "bardzo dobrze" i "dziękuję bardzo", i odłożył słuchawkę.
- Mon ami! - wykrzyknął. - Czy nie mówiłem ci? Zaczyna się już coś dziać!
- Co takiego?
77
- To był pan Vyse. Powiadomił mnie, że w dzisiejszej poczcie znalazł kopertę
zawierajÄ…cÄ… testament panny Buckley, z datÄ… dwudziestego piÄ…tego lutego.
- Co? Jej testament?
- Évidemment.
- A więc znalazł się?
- W samÄ… porÄ™, co?
- Czy myślisz, że Vyse mówi prawdę?
- Czy też uważam, że ma ten testament u siebie od dawna? To chciałeś powiedzieć?
Nie wiem. Raczej dziwna historia, ale jedno było pewne: kiedy rozejdzie się
wiadomość, że panna Nick nie żyje, zaczną się dziać różne rzeczy. I widzisz, już
siÄ™ zaczyna!
- To niebywałe! - wykrzyknąłem. - Miałeś zupełną rację. To zapewne ten
testament, w którym jako główny spadkobierca figuruje Fryderyka Rice?
- Vyse nic nie mówił o treści testamentu. Na to jest zbyt wielkim formalistą.
Ale przypuszczam, że to ten sam testament. Powiada, że jest podpisany przez
dwóch świadków, Ellen Wilson i jej męża.
- A więc jesteśmy znów tam, skąd wyszliśmy! - zawołałem. - Fryderyka Rice! - Ta
sama zagadka.
- Fryderyka - mamrotałem bez sensu. - To właściwie ładne imię.
- W każdym razie ładniejsze niż Freddie, a tak nazywają ją przyjaciele -
zauważył Poirot. - Ce n'est pas joli34 dla młodej kobiety.
- Niewiele jest zdrobnień od Fryderyka - powiedziałem. - To nie to co Magdalena.
Magda, Magdusia, Madzia!...
- Masz rację. No i co, już jesteś zadowolony? Widzisz, że się jednak coś zaczyna
dziać.
- Ależ naturalnie! Powiedz mi jednak, czy spodziewałeś się tego?
- Nie, niezupełnie. Nie obiecywałem sobie nic konkretnego. Powiedziałem tylko,
że oczekuję pewnych rezultatów. Zakładałem, że stwarzając pewne fakty,
przyczynię się do wyjścia na jaw przyczyn tych faktów.
- O tak! - powiedziałem z szacunkiem [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •