[ Pobierz całość w formacie PDF ]

traktaty i patrzyła na mnie, jakbym popełniła nie wiadomo
jakie straszne przestępstwo. Popadłam w niełaskę, mama od
syła mnie do rodziny, a jedyne, co mnie może jeszcze spotkać
w życiu, to umizgi tego odrażającego hrabiego i wiadomość,
że oficjalnie ogłoszono już termin ślubu Gilesa. A kiedy lord
Clifton wreszcie da mi spokój i Giles będzie już szczęśliwym
małżonkiem, nie pozostanie mi nic innego, jak tylko zestarzeć
się gdzieś w samotności.
- A co byś zyskała, zostając u mnie? Ominęłaby cię wspólna
podróż i pobyt u Hebe, ale cała reszta zostałaby bez zmiany.
- Pamiętam, że zamierzałaś namówić męża na wyjazd do
Europy. W taką podróż nie mogłabyś się przecież wybrać bez
damy do towarzystwa. Pomyślałam więc, że chętnie spełnię tę
rolę. Po powrocie mogłabym poszukać pracy u kolejnej, wy
bierającej się w podróż damy. Mogłabyś mnie komuś pole
cić, znam kilka języków obcych. Nauczyłam się ich dla Gilesa
- dodała z goryczą w głosie.
- Przykro mi, moja droga, ale nasza podróż do Europy
opózni się co najmniej o rok. Zamierzałam ci powiedzieć, że
nasza rodzina niedługo się powiększy, ale w tym całym zamie
szaniu zupełnie o tym zapomniałam.
Rozdział dwunasty
Giles marzył o gorącej kąpieli, grubym befsztyku i mięk
kim łóżku. Sztywnym krokiem podszedł do czekającego
przed domem czarnego ogiera, który stał ze zwieszoną gło
wą, i ujął wodze.
- Chodz, stary. Znajdziemy jakąś dobrą gospodę z ciepłą
stajnią, gdzie cię porządnie wyczyszczą i dadzą ci worek
owsa.
Był wykończony i pomyślał, że chyba naprawdę zaczyna
się starzeć. Przejechanie trzydziestu mil, nawet na oklep, nie
powinno go aż tak zmęczyć. Nagle uświadomił sobie, że zmę
czenie spadło na niego dopiero w chwili, kiedy dowiedział się,
iż Joanna jest bezpieczna.
- Niech to diabli. Nigdy wcześniej o nikogo tak się nie mar
twiłem - mruknął do konia, który zastrzygł uchem. - Myślisz,
że przesadzam? - Koń w odpowiedzi trącił go nosem. - Masz
rację. Ja też nie wierzę, żeby lady Brandon, nawet jeśli ma naj
lepsze intencje, była w stanie powstrzymać Joannę, kiedy ta
niepokorna panna przy czymś się uprze. Joanna uciekała już
dwa razy, kiedy próbowano ją do czegoś zmusić. Obawiam się,
że znowu może to zrobić.
156
Giles westchnął i zawrócił z drogi, która prowadziła do
miasteczka, i skręcił ku stajniom, których niski dach wysta
wał nad ceglanym murem otaczającym posiadłość. Wszedł na
dziedziniec, który wydał mu się trochę zaniedbany, ale kiedy
się rozejrzał, w głębi dostrzegł nowy, większy budynek stajen
ny z cegły i z kamienia. Wybiegł z niego chłopak, ale na widok
nieznajomego zatrzymał się zaciekawiony.
- Mogę panu jakoś pomóc? - zapytał.
- Możesz - odparł Giles i podszedł do stajni. Oparł się
o drzwi i zajrzał do środka. Zobaczył rząd pustych boksów.
Tylko w jednym stała siwa klacz. - Przyjechałem, aby się zo
baczyć z panną Fulgrave, moją... podopieczną, która przeby
wa z wizytą u lady Brandon. Widzę tu jej klacz.
- Chce ją pan obejrzeć?
- Nie ma takiej potrzeby. Jadąc tu, nie wiedziałem, że lord
Brandon wyjechał, a w sytuacji, kiedy w domu są same kobie
ty, nie wypada mi nocować z nimi pod jednym dachem. Mu
szę spędzić noc w miasteczku, więc może mógłbyś mi polecić
jakąś dobrą gospodę z przyzwoitą stajnią?
Chłopak rozwodził się nad licznymi miejscami, w których
można było doskonale zjeść i odpocząć, i dość zgrabnie za
kończył na gospodzie należącej do jego wuja.
- Wuj był kiedyś koniuszym, więc o konia umie zadbać jak
mało kto. A jeśli jest pan głodny, to ciotka przyrządza steki
jak marzenie.
Rozglądając się obojętnie po dziedzińcu, Giles powtórzył
nazwę gospody i sposób, w jaki można było do niej dojechać,
a potem wyjął z kieszeni monetę i wręczył ją chłopakowi, któ
ry aż rozpromienił się z radości.
- Widzę, że twój pan wybudował nowe stajnie. - Wskazał
głową nowy budynek z cegły i kamienia.
157
- Piękne stajnie - uśmiechnął się chłopak. - A w dodatku
na pięterku nad siodlarnią pan kazał urządzić mieszkanie dla
stajennych - poinformował z dumą, udzielając tym samym
informacji, którą Giles zamierzał z niego wyciągnąć.
Wsunął chłopakowi w rękę kolejną monetę i prowadząc za
sobą konia, skierował się w stronę drogi.
Ciekawe, dlaczego on go prowadzi, zamiast na nim jechać?
- pomyślał chłopak, patrząc za oddalającym się mężczyzną.
Lata spędzone w wojsku nauczyły Gilesa, że o konia trze
ba dbać nie tylko z poczucia obowiązku, ale także dlatego, że
silny i wypoczęty wierzchowiec może człowiekowi uratować
życie. Ruszył przed siebie marszowym krokiem i zaczął się za
stanawiać, jaką zastosować strategię. Nie miał wątpliwości, że
Joanna siedzi teraz i myśli, jak by go przechytrzyć. Gdyby jed
nak mogła zobaczyć ponury uśmiech, który wykrzywił mu
twarz, być może zrezygnowałaby ze swoich planów.
O piątej rano było bardzo zimno i dopiero zaczynało świ
tać. Joanna szybkim krokiem ruszyła w stronę starych stajni.
Jej głośne kroki było słychać na całym dziedzińcu, ale uzna
ła, że o tej porze nie będzie tu nikogo, kto mógłby ją usłyszeć.
Georgy, zgodnie z zaleceniami doktora i kochającego męża,
spała mocno i nie miała pojęcia, że jej niesforna przyjaciółka
znowu postanowiła uciec.
Stanęła przy wrotach i rozejrzała się po dziedzińcu, ale nie
zauważyła żadnego ruchu. Od strony nowych stajni nie do
chodził żaden dzwięk mogący świadczyć, że któryś z pracow
ników wstał już do pracy. Podwójne drzwi, za którymi stała jej
klacz, były zamknięte. Zauważyła jednak, że wejście na strych,
służące do wciągania na górę siana, stało otworem. Nie mogła
dostrzec wnętrza strychu, bo panowały tam ciemności, wi-
158
działa tylko wystającą belkę, z której zwisał łańcuch zakoń
czony hakiem. Nie wiadomo dlaczego, ale cała ta konstrukcja
skojarzyła się jej z szubienicą.
Nagle poczuła się zdenerwowana. Szybko otworzy
ła drzwi do stajni i już miała wejść, kiedy usłyszała jakiś
hałas. Stojąc w progu, nasłuchiwała, ale po chwili zoriento
wała się, że to tylko jej klacz nerwowo kręci się po boksie.
Widząc Moonstone, która ciekawie wysunęła głowę z bok
su, chcąc zobaczyć, kto przyszedł, poczuła ogromną ulgę
i nie zwróciła uwagi na spadające z góry siano. Dopiero
kiedy kolejne suche zdzbła połaskotały ją w nos, zadarła
głowę i spojrzała do góry.
To, co zobaczyła, odebrało jej zdolność ruchu.
W otwartych drzwiach strychu siedział Giles i patrzył na
nią z obojętnym wyrazem twarzy. Oparty plecami o framu
gę, z jedną nogą zwisającą w powietrzu, wydawał się zupeł
nie spokojny.
- Dzień dobry - przywitał ją pogodnie, ale Joanna nie dała
się zwieść. - Nie za wcześnie na przejażdżkę?
- Co ty tu robisz? - zapytała z gniewem.
- Czekam na ciebie. Byłem pewny, że przyjdziesz. - Pod
niósł się sprężystym ruchem. Patrząc na niego, trudno było
uwierzyć, że siedział w tym zimnie całkiem nieruchomo od
trzeciej rano.
Ujęła w dłonie suknię i zamierzała uciec do domu, ale Gi
les ją powstrzymał.
- Poczekaj! - rzucił ostro. - Nie chcę prowadzić tej rozmo
wy w obecności lady Brandon, lecz jeśli nalegasz, to trudno.
Zrozumiała, że tym razem nie uda się jej uciec i smutno
patrzyła, jak Giles chwyta łańcuch i spuszcza się po nim na
ziemię. Czuła się upokorzona, zrozpaczona i wściekła, a mi-
 159  [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl