[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się wyczytać, co się naprawdę stało. Nie wiedziała jednak, \e mimo
zimnych kompresów jej usta nadal są obrzmiałe, a lekkie otarcie na
policzku ewidentnie wskazuje na bliski kontakt z męską, nie ogoloną
twarzÄ….
Marguerite wyczuła napięcie w swojej towarzyszce i milczała.
- Na pewno chcesz mi pomóc? - zapytała, podsuwając jej kilka kopert i
listę gości.
- Z przyjemnością. - Amanda wzięła do ręki pióro i zabrała się do roboty.
- Czy Jace nie protestował przeciwko takiej pielęgniarce? - ciągnęła dalej
Marguerite.
- Z poczÄ…tku tak.
- Przyjdziesz, oczywiście, na przyjęcie. Robimy je u Sullevanów, bo mają
du\Ä… salÄ™ balowÄ….
Amanda pokręciła głową, przypominając sobie ogromną, gościnną
posiadłość Sullevanów.
- Niestety, nie będę mogła pójść - powiedziała cicho. Marguerite
spojrzała na nią z pełnym zrozumienia uśmiechem.
- KupiÄ™ ci jakÄ…Å› sukienkÄ™.
- Nie! - wykrzyknęła Amanda, z przera\eniem przypomniawszy sobie
grozbÄ™ Jace'a.
Ale Marguerite ju\ zajęła się zaproszeniami. Nieświadoma lekkiego
uśmiechu rozbawienia na twarzy swej towarzyszki, Amanda te\ skupiła
siÄ™ na pisaniu.
Kiedy po bezsennej nocy Amanda zeszła na śniadanie, przy stole
zastała tylko Duncana i Marguerite. Jace, jak jej powiedzieli, ju\ dawno
wyszedł do biura, i to wściekły.
- Ostatnio z ka\dym dniem coraz z nim gorzej - zauwa\ył Duncan
spoglÄ…dajÄ…c na Amande. - Nie wiesz przypadkiem dlaczego, Amando?
Amanda pochyliła się nad fili\anką, \eby ukryć rumieńce.
- Ja? A niby skÄ…d?
- Wczoraj wieczorem \adne z was nie pojawiło się na kolacji. Ciebie
bolała głowa, a Jace miał jakąś pilną pracę w biurze.
Marguerite szybko powiązała fakty. Uniosła brwi do góry tak, jak zwykł to
robić jej starszy syn.
- Czy pokłóciłaś się wczoraj z Jace'em, Amando? -zapytała.
- Ostatnio lepiej nie przebywać z nimi w tym samym pokoju - zauwa\ył
Duncan. - Jace zaczepia Amande, ona mu się odgryza. I tak w kółko.
- Ciekawe, gdzie jest Terry? - zmieniła temat Amanda, nakładając sobie
porcjÄ™ jajecznicy.
- Wczoraj do pózna omawialiśmy plan kampanii reklamowej - wyjaśnił
Duncan. - Pewnie zaspał. Muszę dziś polecieć w interesach do Nowego
Jorku.
- Pociągnął łyk kawy i spojrzał na Amande. - Jace obiecał, \e wieczorem
porozmawia z Terrym.
- Naprawdę? Cieszę się - mruknęła. Marguerite skończyła śniadanie i
odło\yła sztućce.
- Jak to miło zjeść chocia\ jeden nie przerywany posiłek - westchnęła. -
Duncanie, uwielbiam te spokojne śniadania z tobą.
- To nie ja mam kontrolne udziały w naszych interesach - przypomniał jej
Duncan. Oczy Marguerite rozbłysły.
- Najchętniej wszystko bym sprzedała - oznajmiła. - Wystarczyłby mi
tylko kawałek rancza. Kiedyś nie byliśmy mo\e tacy bogaci, ale nikt nie
musiał odchodzić od stołu w czasie posiłku. I Jace się tak nie męczył.
- Czy\by? - zapylał cicho Duncan. - Moim zdaniem zawsze tak robił. I
oboje wiemy, dlaczego.
- A jak, twoim zdaniem, mo\e się to skończyć?
- Wydaje mi się, \e jest du\a szansa na sukces - odparł tajemniczo
Duncan i, jak w toaście, uniósł do góry fili\ankę.
- Ale\ dziwne rozmowy prowadzicie - zauwa\yła między kęsami
Amanda.
- Przepraszam cię, kochanie - powiedziała z uśmiechem Marguerite. - To
tylko nasze domysły.
-Chcesz pojechać ze mną do Nowego Jorku? - zwrócił się
niespodziewanie do Amandy Duncan. - Jadę tylko na jeden dzień.
Popłyniemy promem do Staten Island i będziemy mogli ponarzekać na
straszliwy ruch.
Amanda rozpromieniła się. Cudownie będzie choć na jeden dzień
oderwać się od wszystkich kłopotów, a w dodatku uniknąć w ten sposób
kontaktów z Jace'em.
- Naprawdę mogę? No tak, ale Terry... - przypomniała sobie i
spochmurniała.
- Ja się nim zaopiekuję - zaproponowała wesoło Marguerite. - A
wieczorem i tak będzie zajęty pertraktacjami z Jace'em. Naprawdę
powinnaś pojechać, moja droga. Przyda ci się trochę rozrywki.
- Skoro tak...
- Idz i włó\ jakąś ładną sukienkę. Daję ci na to cafe pół godziny -
powiedział Duncan.
- Robi się! - krzyknęła podekscytowana Amanda i zerwała się od stołu.
Czuła się tak, jakby znowu była dzieckiem. Ju\ zapomniała, jak to
wspaniale jest być bogatym i w ka\dej chwili móc pojechać dokąd się
chce. Dla Whitchallów to rzecz zupełnie naturalna. Amandę te\ kiedyś
było na to stać, ale to było dawno temu. Teraz musiała liczyć się z
ka\dym groszem. Nie mogła sobie pozwolić na \adne wycieczki czy
wakacje.
Wło\yła cienką, białą sukienkę z \ółtymi stokrotkami na przedzie, którą
kupiła w zeszłym roku na wyprzeda\y. Na ramiona narzuciła brązowy
sweter, sprawdziła makija\ i poprawiła szpilki we włosach, upiętych w
skromny kok. Zapomniała wziąć torebkę i musiała po nią wrócić. Było
tam, co prawda, tylko kilka dolarów, ale Amanda czuła się z nimi pewniej.
Zeszła na dół i zastała tam Terry'ego. Był zaspany i lekko skacowany, ale
uśmiechnął się do niej na powitanie.
- Cześć - powiedziała Amanda. - Co ty na to, \e opuszczę cię na jeden
dzień i wybiorę się do Nowego Jorku?
- W porzÄ…dku. Baw siÄ™ dobrze. A ja posiedzÄ™ nad basenem i przejrzÄ™
papiery.
- Tylko nie wpadnij do wody. Terry nie umie pływać - wyjaśniła
pozostałym.
- Jeśli jesteś gotowa, to mo\emy ruszać - powiedział Duncan wkładając [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •