[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wypadek zdarzył się kilka dni przed odejściem Page.
116 NE UCIEKAJ PRZEDE MN
Opowiedział jej o tym, wstrząśnięty, lecz cały i zdrowy,
uznał bowiem, że prędzej czy pózniej i tak ktoś to zrobi.
Przypomniał sobie, jak bardzo ją tym zaniepokoił.
Popłakała się, powtarzając, że omal go nie straciła.
A potem dÅ‚ugo kochaÅ‚a siÄ™ z nim jak szalona, żeby prze­
konać się, że ma go dla siebie i że nic mu się nie stało.
Od tamtego wieczoru już nie rozmawiali o wypadku.
Gabe uznał, że Page usunęła ten incydent z pamięci.
Nigdy nie przyszÅ‚o mu do gÅ‚owy, żeby poÅ‚Ä…czyć w jed­
no wypadek na budowie i jej odejście.
- Pamiętam - powiedział wolno. -Ale...
- To nie był wypadek, lecz ostrzeżenie. Dla mnie.
- Od kogo?
- Nie wiem - powiedziała z westchnieniem.
Gabe pomyślał nagle o spekulacjach Blake'a, że Page
może być umysÅ‚owo chora. Wtedy obaj stanowczo od­
rzucili tÄ™ hipotezÄ™, teraz jednak Gabe zaczynaÅ‚ siÄ™ po­
ważnie nad nią zastanawiać. Może Page ma urojenia?
A może jest paranoiczkÄ…? Czy jej dziwaczne zachowa­
nie nie wskazuje przypadkiem na caÅ‚kowitÄ… utratÄ™ kon­
taktu z rzeczywistością?
Page przyjrzała mu się ze smutkiem w oczach.
- Nie wierzysz mi.
Pomyślał o zagadkowej śmierci detektywa Pratta.
O fotografiach w torebce Page. Tej ostatniej na pewno
nie zrobiła sama. Miał dowód, że w tym dniu była
w Des Moines. Któż więc zrobił to zdjęcie? I dlaczego
Page ukryła je za podszewką torebki?
NIE UCIEKAJ PRZEDE MN 117
Ogarnęła go irytacja. Był zmęczony, głodny i nie
wiedziaÅ‚, co o tym wszystkim myÅ›leć. Nie jadÅ‚ nic, od­
kÄ…d przyrzÄ…dziÅ‚ omlet, czyli od dziewiÄ™ciu godzin. Tym­
czasem zaczęło się ściemniać. Drzewa, między które
wpeÅ‚zÅ‚ mrok, rzucaÅ‚y zÅ‚owieszcze cienie. Page nerwo­
wo drgnęła i rozejrzaÅ‚a siÄ™ dookoÅ‚a, bo w pobliżu prze­
leciał nocny ptak. Sprawiała takie wrażenie, jakby
w każdej chwili spodziewała się napaści.
- Lepiej wróćmy do chaty - powiedziaÅ‚ Gabe znu­
żonym gÅ‚osem. - ChcÄ™, żebyÅ› opowiedziaÅ‚a mi wszyst­
ko od poczÄ…tku.
Page skinęła gÅ‚owÄ…. WyglÄ…daÅ‚a tak, jakby wolaÅ‚a po­
pełnić samobójstwo, niż wyznać mu prawdę.
- Aha... - wtrÄ…ciÅ‚ Gabe mimochodem. - JeÅ›li jesz­
cze raz spróbujesz uciec, przywiążę cię do fotela. Jasne?
W odpowiedzi spojrzała na niego z urazą.
Zadowolony, że grozba wypadła tak przekonująco,
Gabe wrócił z Page do chaty.
Poprosił, żeby usiadła na kanapie, po czym podniósł
zdjęcia, które upuścił, gdy usłyszał trzask w sypialni.
Rzucił je na stolik.
- Rozumiem, że ten pakiecik ma coś wspólnego
z tym, co mi opowiedziałaś.
Page szybko odwróciła wzrok, jakby nie mogła
znieść widoku zdjęć.
- Tak.
Skrzyżował ramiona na piersi.
118 NIE UCIEKAJ PRZEDE MN
- No, to zacznij od poczÄ…tku.
Zmarszczyła czoło.
- Musisz tak nade mną sterczeć? Siadaj.
Miał ochotę przypomnieć jej, kto tu rządzi, ale tylko
przysunÄ…Å‚ fotel do kanapy i zajÄ…Å‚ na nim miejsce.
- Siedzę. Mów.
PrzeczesaÅ‚a palcami kasztanowe wÅ‚osy i gÅ‚Ä™boko za­
czerpnęła tchu. Gabe wciąż był pod wrażeniem błękitu
jej oczu. Dopóki nosiła brązowe szkła kontaktowe, był
bliski wmówienia sobie, że to nie jest jego Page, lecz
jakaś prawie obca kobieta. Ktoś, kto nie mógłby go
zranić tak głęboko jak jego żona.
Ale teraz, jeśli nie liczyć koloru włosów, wyglądała
bardzo podobnie jak w dniach, gdy się w niej zakochał.
Sprawiało mu to niewysłowiony ból.
- Dwa dni przed wypadkiem z belką - powiedziała
cicho Page - ktoś do nas zadzwonił. Akurat wróciłam ze
szkoły, a ty byłeś jeszcze w pracy. Mężczyzna się nie
przedstawił, a po głosie go nie poznałam. Ale zwracał
siÄ™ do mnie po imieniu.
- Co powiedział?
Przełknęła ślinę.
- %7łe nie powinnam była wziąć z tobą ślubu - odparła
niepewnie. - %7łe popełniłam wielki błąd. A potem dodał,
że postara się, żebym tak samo jak on poznała, czym jest
samotność, bo nie zasługuję na posiadanie rodziny.
- Nigdy mi o tym nie wspomniałaś. - Wciąż bolało
go, że Page tyle spraw przed nim ukryła.
NIE UCIEKAJ PRZEDE MN 119
Pokręciła głową.
- Uznałam to po prostu za głupi dowcip. Odłożyłam
sÅ‚uchawkÄ™, a ponieważ rozmowa siÄ™ nie powtórzyÅ‚a, do­
szÅ‚am do wniosku, że nic siÄ™ nie staÅ‚o. MiaÅ‚am ci powie­
dzieć, ale... no wiesz, przyszedÅ‚eÅ› do domu w takim wy­
śmienitym humorze. Przyniosłeś mi cukierki kupione
z okazji upÅ‚ywu pierwszych dwóch tygodni naszego maÅ‚­
żeństwa. Wciąż miałeś wyrzuty sumienia, bo przecież nie
było ani czasu, ani pieniędzy na podróż poślubną. Zresztą
mnie to w ogóle nie przeszkadzaÅ‚o. ByliÅ›my tacy szczęśli­
wi. Nie chciałam psuć tak wspaniałego wieczoru.
Każde słowo Page było jak okruch szkła, który dostał
mu się do serca. Przypomniał sobie tamten wieczór. Był
wtedy taki młody i szaleńczo zakochany. I taki dumny,
że ożenił się z kobietą, którą uwielbia.
- A odeszÅ‚aÅ› ode mnie w dniu, gdy mijaÅ‚y trzy tygo­
dnie od dnia naszego ślubu - powiedział, choć nawet
nie zdawał sobie sprawy z tego, że cokolwiek mówi.
- Przyniosłem ci kwiaty.
Page skuliła się.
- Ja nie...
ZamilkÅ‚a i odkaszlnęła, potem niepewnie zaczerpnÄ™­
Å‚a powietrza.
- Po powrocie z pracy tego dnia, gdy... gdy ode­
szÅ‚am, jak zwykle wyjęłam ze skrzynki pocztÄ™. Znala­
zÅ‚am list adresowany do Page Shelby Conroy, bez adre­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •