[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wciąga ją szybko w przejście między boksami, gdzie koń kwiczy.
- Prędko - mówię. - Konie.
Jeszcze chwilę świdruje mnie wzrokiem, potem patrzy na dach nad głową i skacze w
stronę boksu, w którym kwiczy ten koń. Koń się wspina i wierzga, łomot
mia\d\ących uderzeń
-170-
wsysa się w huk płomieni. Huczą jak pociąg bez końca przeje\d\ający przez nie
kończący się wiadukt. Mijają mnie Gillespie i Mack w nocnych koszulach po
kolana, krzyczą, głosy mają wysokie, cienkie, nikłe, a jednocześnie zupełnie
dzikie i smutne:
- ... krowa... boks...
Nocna koszula Gillespie podrywa siÄ™ na przeciÄ…gu i wyprzedza go, i wydyma siÄ™
nad owłosionymi udami.
Furtka boksu się zatrzasnęła, Klejnot odpycha ją siedzeniem, plecy ma wygięte w
łuk, mięśnie wyrzynają mu się przez ubranie, za łeb wyciąga konia. W blasku łuny
oczy konia łyskają aksamitnym, płynnym, opalizującym ogniem, mięśnie mu się
wybrzuszają i grają, kiedy podrzuca głową i unosi Klejnota w powietrze. Klejnot
go dalej ciągnie, powoli, w strasznym wysiłku. Znowu rzuca mi przez ramię jedno
wściekłe, krótkie spojrzenie. Ju\ są na zewnątrz, a koń wcią\ się szarpie i
wyrywa z powrotem we wrota, ale mija mnie Gillespie, nagi jak go Pan Bóg
stworzył - koszulą okręcił łeb muła - i wali konia, a\ ten odsuwa
się od wrót.
Klejnot biegnie z powrotem; znów spogląda na trumnę. Ale
nie zatrzymuje siÄ™.
- Gdzie krowa?! - krzyczy, kiedy mnie mija. LecÄ™ za nim. W boksie Mack zmaga siÄ™
z drugim mułem. Kiedy muł odwraca głowę w świetle łuny, widzę, jak i on dziko
przewraca oczami, ale nie wydaje \adnego głosu. Stoi, zerka bokiem na Macka i
wierzga w niego zadem, ilekroć się zbli\y. Mack ogląda się na nas, oczy i usta
ma jak trzy okrągłe dziury na twarzy, a piegi wielkie jak groch. Głos ma cienki,
wysoki, daleki.
- Nic nie poradzę... - Głos mu jakby zmiotło z ust i uniosło, poniosło, jakby
odzywał się do nas z niezmiernego oddalenia, wyczerpany. Klejnot przemyka koło
nas, muł się okręca i tnie kopytami, ale on ju\ jest przy łbie. Nachylam się
Maćkowi do
ucha:
- KoszulÄ™. Na Å‚eb mu.
Mack wytrzeszcza na mnie oczy. Zrywa z siebie koszulę i zarzuca ją mułowi na
łeb, muł od razu potulnieje. Klejnot wrzeszczy do Macka:
-171-
- Krowa? Krowa?!
- W głębi! - krzyczy Mack. - Ostatni boks!
Krowa się nam przygląda, kiedy wchodzimy. Cofnęła się w kąt, łeb opuściła, wcią\
\uje, tyle \e prędko. Ale się nie rusza. Klejnot zatrzymał się, spogląda w górę
i nagle widzimy, jak rozpada się cały strop pod strychem. Cały staje w ogniu,
Strona 64
Faulkner William - Kiedy umieram(txt)
leci w dół drobny pył iskier. Klejnot się rozgląda. W głębi pod \łobem stoi
trójnóg do dojenia. Klejnot łapie go, wali nim w szalowanie ściany od tyłu. Leci
w drzazgi jedna deska, druga, trzecia. Resztki wydzieramy. Jeszcze pracujemy
nachyleni przy dziurze, jak coś wali na nas od tyłu. To krowa. Tylko świsnęła
oddechem i runęła między nas, przez tę dziurę i w łunę na zewnątrz ze sztywno w
górę sterczącym ogonem niby ze szczotką przybitą do zadu.
Klejnot zawraca w głąb stodoły.
- Ty - mówię. - Klejnot! - Aapię go, odtrąca moją rękę. -Głupi - mówię. - Nie
widzisz, tędy nie przejdzie. - Przejście między boksami wygląda jak reflektor
puszczony na deszcz. -Tędy - mówię. - Naokoło.
Przełazimy przez dziurę w ścianie i on rzuca się biegiem.
- Klejnot - mówię biegnąc. Klejnot śmiga naokoło. Dolatuję do rogu, a on jest
ju\ prawie przy drugim i leci na tle łuny jak figurka wycięta z blachy. Tata,
Gillespie i Mack stoją trochę dalej i patrzą na stodołę, ró\owi na tle nocy, w
której na chwilę księ\yc został pokonany. - Aapcie go! - krzyczę. - Trzymajcie
go!
Kiedy wybiegam przed stodołę, Klejnot szarpie się z Gillespie'em, jeden chudy w
bieliznie, drugi goły, jak go Pan Bóg stworzył. Jak dwie postacie z greckiego
fryzu, wyłączone tą czerwoną łuną z wszelkiej rzeczywistości. Zanim zdą\am do
nich dopaść, on rzuca Gillespie'ego o ziemię, zawraca i leci z powrotem do
stodoły.
Ju\ ten huk dosyć się uspokoił, jak wtedy huk rzeki. Przez rozpadające się
proscenium wrót widzimy, jak Klejnot chyłkiem podbiega z tyłu do trumny i schyla
siÄ™ nad niÄ…. ChwilÄ™ patrzy
-172-
do góry i na zewnątrz na nas przez deszcz płonącego siana jak przez portierę
ognistych paciorków i widzę, jak mu się usta układają w moje imię.
- Klejnot! - krzyczy Dewey Dell. - Klejnot! - Zdaje mi się, \e teraz słyszę, jak
jej głos wzbierał przez ostatnie pięć minut, i słyszę, jak ona się szamocze i
szarpie w rękach taty i Macka, i wrzeszczy. - Klejnot! Klejnot! - Ale on ju\ na
nas nie patrzy. Widzimy, jak mu siÄ™ naprÄ™\ajÄ… ramiona, kiedy unosi koniec trumny
i sam jeden zsuwa ją z kozłów. Trumna wstaje niewiarygodnie wysoka i zasłania go
- nie uwierzyłbym, \e Addie Bun-dren potrzebowała a\ tyle miejsca, \eby wygodnie
się uło\yć. Jeszcze chwilę trumna stoi na sztorc, chlusta na nią deszcz iskier,
które się rozpryskują, jakby dotknąwszy trumny rodziły nowe iskry. Potem się
przechyla do przodu, rozhuśtuje, odsłania Klej-nota całego te\ pod deszczem
iskier, jakby w przejrzystym nimbie ognia. Trumna w locie robi młynka, znowu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •