[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przegrywać.
Wzięli ropę, wodę, lód i żywność. Wymienili zepsuty silnik windy trałowej. Lekarz
uzupełnił w kapitanacie portu zapas morfiny, całkowicie zużyty przez ostatnich sześć
miesięcy, oraz jodyny i aspiryny. Morfina, aspiryna, jodyna. Kanadyjski lekarz portowy
tylko kiwał głową.
Zaspany przedstawiciel polskiego armatora przyszedł tuż po północy z przedstawicielem
Lloyda, ubezpieczyciela statku, aby oficjalnie odebrać od lekarza odciętą przez windę
lewą nogę Jacka. Lekarz czekał przy trapie i gdy pojawił się ten z Lloyda, kazał
bosmanowi wysłać praktykanta do chłodni. Chłopak w charakterystycznej czarnej pilotce
zbiegł schodami i po kilku minutach wyszedł z zarzuconą na ramię zamarzniętą i pokrytą
lodem kończyną. W czarnym, dziurawym nad piętą kaloszu, z odbijającymi się w świetle
latarni na kei napisanymi koślawo srebrnym mazakiem inicjałami JBL, w poplamionej
krwią jasnogranatowej nogawce drelichowych spodni. U góry, tak mniej więcej w połowie
uda, tuż przy miejscu, gdzie stalowa lina windy odcięła nogę od korpusu Jacka, bosman
skręcił postrzępione resztki drelichu stalowym drutem, zamykając ciało, jak zamyka się
kawę w torebce, żeby nie uleciał aromat. Ubezpieczyciel wepchnął zamrożoną nogę do
długiego foliowego worka, podpisał papier podsunięty przez lekarza i zszedł.
Przedstawiciel polskiego armatora poszedł za nim. Idąc betonowym nabrzeżem wzdłuż
ich trawlera, znalezli się na wysokości mostka kapitańskiego, na którym stał i
obserwował całe zdarzenie. Ubezpieczyciel zatrzymał się, podał foliowy worek drugiemu
mężczyznie, wyjął papierosy i zapalił. W tym momencie ten drugi powiedział coś i obaj
roześmiali się głośno. Patrzył na to z mostku i chciało mu się wymiotować.
Pamięta dokładnie, jak to się stało. To było trzy tygodnie temu. W niedzielę. Tuż przed
północą. Od rana wiało z północnego zachodu, ale nie na tyle mocno, aby nie łowić i
mieć wolną niedzielę. Czwarty raz tego dnia wyciągali sieci. Hamulec windy nagle
przestał działać. Szef trzeciej zmiany, który obsługiwał windę, krzyknął coś, ale zagłuszył
go wiatr. Musieli zahaczyć o coś na dnie. Jacek stał najbliżej. Przez nieuwagę w rozkroku
nad stalowÄ… linÄ… prowadzÄ…cÄ… od sieci poprzez slip do prowadnic i dalej do windy. Gdy
sieci pociągnęły przeszkodę lub po prostu się na niej rozdarły, napięcie lin nagle
83
gwałtownie spadło, opór stawiany windzie zniknął. Hamulec zaskoczył, gdy odcięta noga
Jacka odleciała pod lewą burtę jak wycięta dorszowi wątroba. Pamięta, że bosman rzucił
się w kierunku windy i wyciągnął Jacka tuż przed nakręceniem na bęben. Dopiero wtedy
winda stanęła. Nie zapomni nigdy histerycznych wrzasków bosmana:
- Kurwa, Jacek! Coś ty zrobił?! Jacuś, co ty, Jacuś, nie uważałeś... Kurwa, Jacuś, nie
uważałeś, Jacuś!!!
Z postrzępionej nogawki spodni Jacka wypływała pulsacyjnie krew, oblewając gumowy,
oklejony łuskami fartuch bosmana. Bosman niósł Jacka na rękach, idąc tyłem w kierunku
schodów prowadzących do mesy na rufie. Jacek obejmował jego szyję jak dziecko
niesione na rękach po tym, jak przewróciło się i stłukło kolano, ucząc się jezdzić na
rowerze. W pewnym momencie bosman, nie mogąc utrzymać Jacka, podszedł do burty i
oparł się o nią plecami.
- Jacuś, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, kurwa, Jacuś, wszystko będzie dobrze -
mówił, patrząc na twarz Jacka. - Jacek, nie zamykaj oczu, proszę cię. Jacuś, nie rób mi
tego i nie znikaj!
Podniósł głowę, spojrzał na zszokowanego i oniemiałego szefa trzeciej zmiany, stojącego
cały czas przy drążkach windy trałowej, i wrzasnął:
- Do kurwy nędzy, rusz wreszcie dupę i przywlecz tu lekarza!!!
Szef schylił się, przeczołgał pod opuszczonymi dzwigniami i popędził na dziób, gdzie
znajdowała się kabina lekarza okrętowego. Bosman dotknął ustami czoła Jacka i zaczął
go delikatnie całować. Tuż przy nasadzie włosów. Delikatnie przesuwał wargi po czole
Jacka i od czasu do czasu przyciskał je, zamykając oczy.
Bosman całował Jacka! Ten bosman, który nie tak dawno nie potrafił podzielić się z nimi
w Wigilię opłatkiem, wstydząc się wzruszenia, i milczał, nie wiedząc, jak odpowiadać na
życzenia i co zrobić z rękami, gdy inni go obejmowali, składając życzenia. Bosman, o
którym nikt nie wiedział nic poza tym, że ma tatuaż z imieniem  Maria na prawym
przedramieniu, że spędził kilka lat w więzieniu w Iławie i że urodził się w Kartuzach. Tylko
jedna osoba na statku mówiła do niego po imieniu. Reszta zawsze mówiła po prostu
 Bos . Po imieniu mówił kapitan. Mimo to on zawsze odpowiadał mu:  Panie kapitanie .
Bosman należał do tego statku jak kotwica lub ta nieszczęsna winda trałowa. Był tutaj
zawsze. Tak samo funkcjonalny jak kotwica. Wiedziało się o niej, że jest podwieszona
pod burtą na dziobie i myślało się o niej tylko, gdy była potrzebna. O bosmanie myślało
się jeszcze rzadziej. Był bardziej samotny niż samotna może być kotwica i czasami
wydawało się, że nawet ona ma w sobie więcej emocji niż bosman. I dlatego teraz, gdy z
taką czułością całował czoło Jacka, wszyscy patrzyli na to jak na coś, co ich zdumiewało,
84
peszyło lub wprawiało w zakłopotanie. To tak, jak gdyby kotwica miała nagle wargi. Sam
był zdumiony.
- Jacuś, kurwa, nie rób mi tego. Nie znikaj - krzyczał bosman, patrząc w twarz Jacka.
Raz tylko podniósł oczy i spojrzał na wszystkich, którzy zgromadzili się przy nim, i
powiedział spokojnym głosem, nieomal szeptem:
- Jeśli lekarz nie będzie tutaj za minutę, to przepuszczę go przez tę windę. Zmielę
skurwysyna na mączkę rybną i spłuczę do morza. - Gdzie on jest?!
W tym momencie pojawił się lekarz, a zaraz po nim kapitan. Lekarz boso, w białych
kalesonach i szarym podziurawionym podkoszulku, wypchniętym przez brzuch. Miał w
dłoni strzykawkę. Bez słów podniósł resztkę nogawki tuż nad miejscem, gdzie lina
oderwała nogę, i wbił igłę. Bosman przytulił Jacka z całych sił do siebie. Tak jak przytula
się dziecko przy szczepieniu. %7łeby mniej bolało. Po chwili przyniesiono nosze i bosman
zaczął delikatnie układać Jacka na szarym brezencie. Jacek nie chciał puścić go z objęć.
- Jacuś, puszczaj. Jacuś, musisz przemyć to jodyną. Jacuś, naprawdę musisz. Jacuś
puść, kurwa. Musisz to przemyć - powtarzał bosman.
- Bos... - Jacek obudził się nagle - ona mnie zostawi. Teraz już na pewno.
Kapitan stanął za plecami bosmana i rozwarł ściśnięte na jego szyi dłonie Jacka; we [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •