[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaczep, Rosjanie włączyli do akcji ciężką artylerię. Major wskoczył do czołgu z
taką prędkością, że nie sądziłem, iż jest to możliwe u ludzi z jego tuszą.
Zamknęliśmy boczne luki i czołg drżał nieprzyjemnie pod ostrzałem. Rosjanie
rzucali przeciw nam wszystko, co mieli. Nic dziwnego, że adoptowany syn Małego
krzyczał ze strachu i sami ledwo się powstrzymywaliśmy, by nie dołączyć do niego
w szaleńczym chórze. W radiu zabrzmiał głos Barcelony:
- Staruszku! Widzisz coÅ›?
- Cholernie głupie pytanie - mruknął Porta.
- Totalnie cholernie nic - odparł Stary wesoło.
- Skąd oni, do diabła, atakują. Załatwili już całą czwartą kompanię.
Zapadła nagła i denerwująca cisza. W panice zaczęliśmy strzelać na oślep w
ciemność. Nasza własna piechota była cicho, niewątpliwie czekając na rozwój
wypadków. Teraz Rosjanie mieli inicjatywę. Znowu się zaczęło ze zdwojoną siłą.
Jakby wybuchł wulkan, nie plując jednak ogniem i skałami, lecz pociskami,
bombami i granatami. Powietrze pełne było dzwięków śmierci. Słychać to było z
każdej strony, a my siedzieliśmy milczący i przerażeni w samym tego środku,
uwięzieni w stalowym pudle, które w każdym momencie mogło eksplodować i rozerwać
nas na strzępy. Nikt nie próbował rozmawiać. Prawdopodobnie nikt nie był do tego
zdolny. Trzymaliśmy się tylko mocno, podczas gdy czołg trząsł się i uginał pod
naporem nieprzyjacielskiego ognia. Oczy mieliśmy szeroko otwarte, nasze gardła
były suche i obolałe. Czuliśmy, że jesteśmy sami w piekle, odcięci od reszty
świata. Wydawało się, że to tylko kwestia czasu; minut albo nawet sekund, zanim
pocisk znajdzie swój cel i 1500 litrów paliwa wybuchnie potężnym płomieniem.
Wiedzieliśmy jak to będzie. Widzieliśmy, naszych przyjaciół i towarzyszy i nie
mieliśmy żadnych złudzeń co do sposobu naszej śmierci. To było typowe, że załoga
czołgu kończyła jako spalone szkielety. Tylko dziesięć procent z nas miało
przetrwać
wojnÄ™.
Wszędzie dookoła spadały pociski i wielkie grudy ziemi były wyrzucane w
powietrze. Wydawało się, że śmierć trzyma nas już za szyję, chcąc postawić swe
lodowate stopy na naszych kręgosłupach. Moglibyśmy się wycofać, ale ta myśl do
nas nie docierała. Nie byliśmy bohaterami, nie potrzebowaliśmy heroizmu. Wpojono
nam żelazną dyscyplinę, która przez lata stała się integralną częścią nas i
tylko to trzymało nas na naszym posterunku w środku piekła. To i strach o nasze
własne skóry. Nie walczyliśmy dla Hitlera czy Rzeszy, tylko zwyczajnie po to, by
przeżyć. Był to wybór pomiędzy prawdopodobną śmiercią z ręki Rosjan i pewną
śmiercią Przed plutonem egzekucyjnym - gdybyśmy się odważyli wycofać. Także i
takie historie były znane. Znaliśmy inne załogi, w innych czołgach, które się
załamały pod presją ekstremalnego przerażenia. Nie winiliśmy ich, ale umierali
błyskawicznie, o świcie następnego dnia.  Dezercja w obliczu wroga". Zawsze
dostawaliśmy sprawozdania ze szczegółami. To była najlepsza metoda, by
zniechęcić innych do pójścia za ich przykładem. Nowe uderzenie wstrząsnęło
czołgiem. Chłopiec nagle zaczął krzyczeć. Rzucił się na podłogę, kopiąc, gryząc
i plując. Zanim zdołaliśmy go przytrzymać, uderzył głową w zamek karabinu
maszynowego. Mały porwał dziecko na ręce, kiedy my patrzyliśmy przerażeni na ten
nowy horror pośród nas. Heide sięgnął nerwowo po pistolet. Chłopiec wygiął się w
łuk, odrzucił do tyłu głowę wyszarpując się z objęć Małego i padł na podłogę.
- Zróbcie coś! - krzyczał Mały w panice. -Nie stójcie tak, kurwa! Zróbcie coś!
Stary pochylił się nad dzieckiem i pokiwał wolno głową.
- Nic nie możemy zrobić. On nie żyje.
Poobijane i krwawiące, małe ciało leżało w bezruchu na oleistej podłodze czołgu.
Wyglądało tylko jak kupa szmat. Mały patrzył, jakby nie mogąc uwierzyć własnym
oczom. Nagle uderzył się z całej siły pięścią w czoło, krzycząc z rozpaczy.
Zanim ktokolwiek z nas się ruszył, wziął ciało chłopca w ramiona i wyskoczył z
czołgu, wymachując pistoletem i strzelając dziko we wszystkich kierunkach.
- Chodzcie tu po mnie, wy skurwysyńskie, pierdolone świnie!
Przyglądaliśmy mu się jak zahipnotyzowani. Nigdy nie był to przystojny facet,
ale teraz z zakrwawionym bandażem trzepoczącym na czole i martwym dzieckiem przy
piersi był po prostu przerażający.
- Zwariował - mruknął Porta. - Nie wytrzyma tam nawet dwóch sekund.
Legionista, szybki, cichy i zwinny wyskoczył za Małym z czołgu. Jednym dobrze
wycelowanym ciosem pozbawił go świadomości, a Heide i Porta wciągnęli jego ciało
do środka. Dziecko wypadło z jego objęć i leżało na poboczu. Legionista zostawił [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •