[ Pobierz całość w formacie PDF ]

brwi mistrza unoszą się w górę ze zdumienia. Akompaniament był dostatecznie
skomplikowany, gdy chodziło o melodię podstawową, ale wykonanie pełnego
utworu znacznie podnosiło stopień trudności. Niesprawna lewa ręka
uniemożliwiła jej parę razy dostosowanie się do szybkich zmian harmonii, ale
utrzymała właściwy rytm, a palce prawej dłoni wygrywały melodię głośno i bez
fałszu.
Spodziewała się, że zatrzyma ją po pierwszej zwrotce i partii chóru. Nie
poruszył się jednak. Grała dalej, urozmaicając harmonię i starając się zastąpić
palcami prawej dłoni nieposłuszną jej woli lewą. Przeszła do trzeciej części, gdy
mistrz pochylił się do przodu i chwycił ją za prawy nadgarstek.
- Dość gitary - rzekł z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Pstryknął
palcami w kierunku jej lewej dłoni. Rozłożyła ją niespiesznie stosując się do
polecenia. Zabolało. Odwrócił jej dłoń wierzchem do góry przesuwając
opuszkami palców wzdłuż grubej blizny. Uczucie mrowienia spowodowało, że
zadrżała, choć starała się usilnie siedzieć nieruchomo. Chrząknął ujrzawszy, że na
skutek wysiłku rana otworzyła się w jednym miejscu.
- Czy Oldive już to oglądał?
- Tak, panie.
- I bez wątpienia zalecił jedną z tych swoich lepkich, cuchnących maści.
Jeśli podziała, będziesz w stanie zagrać pierwszą część w pełni poprawnie.
- Mam nadziejÄ™.
- Ja także. Nie powinnaś poczynać sobie wedle własnych zachcianek z
Balladami i Sagami Instruktażowymi.
- Tego uczył mnie Petiron - odparła równie beznamiętnie - ale w Warowni
Morskiego Półkola uważa się wykonywanie tej melodii w sposób, w jaki ja to
uczyniłam, za dopuszczalne.
- Stara wariacja.
Menolly milczała, ale cierpkość w jego głosie wskazywała, że grała
dobrze pomimo chorej ręki i że Domick nie ma zamiaru prawić jej
komplementów.
- No, na jakich jeszcze instrumentach nauczył cię grać Petiron?
- Na bębnie, oczywiście.
- A, tak, na bębnie. Z tyłu, za tobą jest małe tamburyno.
Zademonstrowała podstawowe rytmy i na żądanie Domicka wykonała
także skomplikowaną melodię tańca bardzo popularnego w morskich siedzibach,
charakterystycznego dla tamtejszego folkloru. Mimo że twarz mistrza ani drgnęła,
zauważyła z satysfakcją, że poruszał palcami do rytmu. Pózniej zagrała prostą
kołysankę na małej harfie. Melodia znakomicie pasowała do cichego, słodkiego
brzmienia instrumentu. Mistrz nie żądał już, żeby zagrała na dużej harfie, gdyż
wykonywanie oktaw mogłoby nadwerężyć jej lewą dłoń, przyjął jednak, że
potrafiłaby to zrobić. Wręczył jej altówkę, a sam ujął flet tenorowy. Kazał jej grać
wedle wskazanej przez niego linii melodycznej. Bawiło ją to, mogłaby tak
ciągnąć w nieskończoność. Gra w duecie była niezwykle stymulująca.
- Czy w Morskiej Warowni grałaś na instrumentach dętych?
- Tylko na prostym rogu, ale Petiron wyjaśnił mi teorię używania
ustników i powiedział, że w miarę ćwiczeń będę mogła wykształcić odpowiednio
oddech.
- Cieszę się, że nie zaniedbał instrumentów dętych. - Domick podniósł się.
- W porządku, teraz jestem w stanie ocenić twój poziom, jeśli chodzi o grę na
instrumentach. Dziękuję, Menolly. Jesteś wolna. Możesz iść na obiad.
Menolly sięgnęła z lekkim żalem po gitarę.
- Czy muszę ją teraz oddać mistrzowi Jerintowi?
- Ależ skąd. - Wyraz twarzy Domicka pozostał chłodny, prawie
odpychający. - Pamiętaj, że musisz ćwiczyć. Pomimo tego wszystkiego, czego się
nauczyłaś, potrzebujesz dalszej praktyki.
- Mistrzu Domicku, do kogo należała ta gitara? - zapytała pospiesznie,
gdyż przyszło jej do głowy, że mogła należeć do niego, co mogłoby w pewnym
stopniu tłumaczyć jego dziwaczną niechęć.
- Gitara? Należała do Robintona, gdy był czeladnikiem. - Uśmiechając się
szeroko na widok jej zdumienia, mistrz Domick wyszedł z pokoju.
Menolly nie poruszyła się, nadal zdumiona i zmieszana własną śmiałością.
Przyciskała do piersi podwójnie teraz cenny instrument. Czy Mistrz Robinton nie
rozgniewa się, tak jak wydawał się gniewać mistrz Domick, że wybrała jego
gitarę? Zdrowy rozsądek przywrócił jej pewność siebie. Mistrz Robinton miał
teraz do dyspozycji dużo wspanialsze instrumenty, bo dlaczegóż by inaczej owoc
jego trudu, z czasów gdy był czeladnikiem, ukrywano w magazynie Jerinta?
Uderzyła ją niezwykłość tego przypadku: spośród wielu gitar wybrała właśnie tę;
porzucony instrument Mistrza Harfiarzy. Nic dziwnego, że został Harfiarzem,
skoro już w młodości potrafił robić tak świetne gitary. Poruszyła lekko struny
pochyliwszy głowę, aby nacieszyć się łagodnym, miękkim tonem. Słuchała,
uśmiechając się do siebie, jak powoli zamierają czyste dzwięki wydobywające się
spod jej palców. Piękna skrzeknęła aprobująco ze swego miejsca na półce.
Odpowiedziały jej echem podobne głosy, co uświadomiło Menolly, że do pokoju
wślizgnęły się pozostałe jaszczurki.
Wszystkie zerwały się z piskiem do lotu, gdy nad ich głowami rozległ się
hałaśliwy dzwięk dzwonu. Głośne uderzenia wyzwoliły pandemonium na
dziedzińcu i w pokojach na parterze. Uczniowie i czeladnicy skończywszy
poranne zajęcia wysypali się na podwórzec. Wszyscy gnali ile sił w nogach w
kierunku sali jadalnej. Popychali siÄ™, szturchali, pokrzykiwali z takÄ… radosnÄ…
energią, że Menolly aż oniemiała z wrażenia. Przecież niektórzy z nich muszą
mieć ponad dwadzieścia Obrotów. %7ładen mieszkaniec morskiego wybrzeża nie
zachowywałby się w ten sposób! Chłopcy w jej wieku, mający piętnaście
Obrotów, służyli już na łodziach w Morskiej Warowni. Rzecz jasna, dzień
spędzony na manewrowaniu żaglami i zarzucaniu sieci wyczerpywał ich siły, tak
że niewiele chęci pozostawało im na bieganie czy głośne śmiechy. Może dlatego
rodzice nie cenili jej muzyki; nie uważali jej za ciężką pracę. Menolly potrząsnęła
dłońmi. Bolały ją w nadgarstkach i drżały po godzinie intensywnej gry. Nie, jej
rodzice nigdy nie zrozumieją, że gra na instrumentach muzycznych może być
równie ciężką pracą, jak żeglowanie czy łowienie ryb.
Była tak głodna, jakby pracowała przy sieciach. Zawahała się, trzymając
w ręce gitarę. Nie zdąży zanieść jej do swego pokoju w domu Dunki. Na
podwórzu nikt nie niósł instrumentu. Położyła zatem gitarę ostrożnie na górnej
półce i rozkazała jaszczurkom, aby nie opuszczały pokoju. Ledwie mogła sobie
wyobrazić, co by się działo, gdyby zabrała swoich przyjaciół do jadalni. Już teraz
dobiegający stamtąd hałas był nieznośny...
Podwórze nagle opustoszało. Pomknęła po schodach tak szybko, jak tylko
nogi mogły ją unieść, ale dziedziniec przebyła już krokiem zbliżonym do
normalnego. Miała nadzieję wkroczyć do sali jadalnej bez przeszkód. Zatrzymała
się w szerokich drzwiach. Sala wyglądała na przepełnioną. Wszyscy stali sztywno
wyprostowani przy długich stołach. Ci, którzy zwróceni byli ku oknom, stali w
pełnym oczekiwania napięciu, odwróceni do ściany zaś wpatrywali się
uporczywie w kąt po prawej stronie. Uwagę jej zwróciło syczenie po lewej. Był to
Camo. Gestykulując i krzywiąc się dziwacznie dawał jej do zrozumienia, aby
zajęła jedno z trzech wolnych miejsc pod oknem. Wślizgnęła się tam najszybciej
jak mogła.
- Hej - odezwał się mały chłopiec obok niej, nie odwracając do niej głowy
- nie powinnaś tutaj siadać. Powinnaś być tam, z nimi! - wyciągnął palec w
kierunku długiego stołu najbliżej kominka.
Stając na palcach, by zerknąć ponad zasłaniającymi jej widok ludzmi,
Menolly ujrzała szereg zachowujących pełen godności spokój dziewcząt
zwróconych tyłem do kominka. Z jednej strony było wolne miejsce.
- Nie! - Chłopiec chwycił ją za rękę. - Nie teraz! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •