[ Pobierz całość w formacie PDF ]

kiedyÅ› trafiÅ‚y do nas. W ostatniÄ… noc przed wyjazdem dysponuje­
my tylko łóżeczkiem Mii, naszym materacem, gdzie śpimy razem
z Day, oraz poduszką, na której kładziemy Willsa. Także i to
wszystko nazajutrz zmieni właściciela.
W ciemnościach Bert obraca się do mnie.
 Wiesz, Kate, kiedyś myślałem, że nigdy nie polubię tej
naszej starej Fryclandii. A teraz, gdyby nie to, że moja matka
została zupełnie sama, że Wills będzie mieszkał z Dannym, i że
nie mamy już żadnych mebli, najchętniej poszedłbym do Stana
63
i powiedział, że jednak zostajemy. Ci wszyscy ludzie, których
poznaliśmy w szkole, są nawet milsi niż Oregończycy, a to coś
znaczy.
Podróżowanie z dziećmi nigdy nie należy do przyjemności, ale
nasza wyprawa od razu zaczyna siÄ™ fatalnie. W Monachium mu­
simy czekać sześć godzin, aż samolot dostanie pozwolenie na start.
Podczas lotu do Paryża wiry powietrzne miotają samolotem na
wszystkie strony. Przelot z Paryża do Nowego Jorku jest jeszcze
gorszy. Dostaję napadu mdłości. Ostatni raz zdarzyło mi się to
w samolocie, kiedy miałam dwanaście lat. Teraz wpycham się do
malutkiej toalety i wymiotuję tak długo i gwałtownie, że jestem
przekonana, że za chwilę umrę. Któraś ze stewardes słyszy, co się
dzieje, a może przysyła ją Bert, puka, a ja resztką sił odblokowuję
drzwi i wpuszczam ją do środka.
Jest miÅ‚a i uprzejma, sadza mnie na jednym z foteli zarezer­
wowanych dla załogi, opuszcza oparcie i daje jakąś pastylkę. Pyta,
czy jestem w ciąży. Pokazuję palcem na Berta, Mię, Day i Willsa.
 To moja rodzina.
Stewardesa z pewnoÅ›ciÄ… myÅ›li, że jestem kimÅ› w rodzaju chÅ‚op­
ki z Arkansas albo fanatycznÄ… katoliczkÄ…. Jest jednak bardzo ży­
czliwa. Irma stewardesa przez cały lot pomaga Bertowi i Willsowi
przy dziewczynkach.
Kiedy w koÅ„cu lÄ…dujemy w Nowym Jorku, mamy blisko sze­
ściogodzinne opóznienie.
Mama czeka na lotnisku, od sześciu godzin to jej główne za-
jęcie. Przyjechała prosto z New Jersey, gdzie rodzice mają dom
na plaży, w którym od siedmiu lat spędzają każde wakacje. To
piękny, stary dom, w pięknym, starym miasteczku o nazwie Ocean
Grove. Pamiętam, że byłam nim zachwycona, kiedy wybrałam się
tam pięć lat temu. Teraz jednak taka przerwa w podróży koszto­
waÅ‚aby nas dodatkowo siedemset dolarów, na co nie możemy so­
bie pozwolić.
Wychodzę z samolotu biała jak ściana. Mię trzymam na rękach,
Bert dzwiga Dayiel i nasz ręczny bagaż. Wills taszczy kolejną
64
torbÄ™. Jestem naprawdÄ™ u kresu. I wtedy widzÄ™ mamÄ™, jak zawsze
roześmianą, i z taką miną, jakbyśmy się właśnie przypadkiem
spotkały gdzieś na ulicy. Ryczę jak bóbr. Wcale nie czuję się
dorosÅ‚a, lecz jak maÅ‚a dziewczynka, która siÄ™ zgubiÅ‚a i teraz wÅ‚aÅ›­
nie znalazła swoją mamusię.
Kiedy pierwsze emocje opadajÄ…, Bert zaglÄ…da do naszych bi­
letów.
 SpózniliÅ›my siÄ™ na poÅ‚Ä…czenie do Oregonu. MogÄ™ ci zosta­
wić na chwilę Dayiel? Muszę się zorientować, co robić.
Tylko kiwam gÅ‚owÄ…. KarmiÄ™ MiÄ™. ZaÅ‚ożę siÄ™, że przez to wszy­
stko moje mleko skwaśniało, ale dzięki temu mam chwilę spokoju.
Kiedy Mia przysypia, oddaję ją mamie. Mama pilnuje też Willsa,
który pilnuje Dayiel, a mnie nagle urywa siÄ™ film, spadam w czar­
ną otchłań.
Kiedy się budzę, jest przy mnie Bert. Uśmiecha się wyraznie
zadowolony.
 Chcieli nam dać pokój w  Hiltonie" do jutra, ale powiedzia­
łem, że mamy gdzie się zatrzymać, za to chcielibyśmy przesunąć
rezerwację na przyszły tydzień. Długo to trwało, ale w końcu się
zgodzili. Jeżeli wiÄ™c Rosemary nie ma nic przeciw temu, to paku­
jemy siÄ™ do samochodu i jedziemy do Ocean Grove. Co wy na to?
Kiedy docieramy do Ocean Grove, jest już po północy. Tato
śpi. Wyskakuje z łóżka, tak jak on to potrafi, zupełnie goły. Mówi,
że trzymał stolik na bankiecie, na który byli zaproszeni razem
z mamą, dopóki nie sprzątnięto całego jedzenia. Wtedy wrócił do
domu, zadzwoniÅ‚ na lotnisko, a kiedy dowiedziaÅ‚ siÄ™, że lot z Mo­
nachium jest opózniony, postanowił się przespać i martwić dopiero
nazajutrz. W naszej rodzinie nikt nigdy nie braÅ‚ pod uwagÄ™ mo­
żliwości, że wydarzyła się jakaś katastrofa. %7łyliśmy w rodzaju
Nibylandii, gdzie wszystko złe przytrafiało się tylko innym.
Przez dwadzieścia lat, kiedy tato zarabiał jedynie na swoich
obrazach, żyliÅ›my bez ubezpieczenia na życie, a nawet bez ubez­
pieczenia na samochód: w ogóle nie mieliÅ›my żadnego ubezpie­
czenia, poza rentą taty z czasów, kiedy został ranny na wojnie.
65
Moi rodzice byli szaleni, głupi albo mieli szczęście. Możliwe, że
było to szalone, głupie szczęście, ponieważ rzadko chorowaliśmy.
Wydaje mi się, że żadne z naszej czwórki w ciągu tych dwudziestu
lat nie było u lekarza więcej niż sześć, siedem razy, a i to głównie
na szczepienie.
Mama jest trochę czarownicą, oczywiście dobrą czarownicą.
Całe górne piętro tego wielkiego domu w New Jersey urządziła
specjalnie dla nas. Znajdujemy tu łóżeczko dla Dayiel, kołyskę
dla Mii, osobne łóżka (i pokoje) dla Willsa i dla nas. SkÄ…d wie­
działa, że tu przyjedziemy? Może zaczarowała ten samolot? Kiedy
byłam nastolatką, byłam pewna, że mama ma na usługach jakieś
magiczne moce, dziÄ™ki którym zawsze wszystko wie. Teraz rozu­
miem, że to nie ma nic wspólnego z czarami. Ona po prostu ma
silne przeczucia, ufa im i postÄ™puje zgodnie z tym, co jej podpo­
wiadają. Nigdy jednak nie zdoła przewidzieć tego, co się nam
przydarzyło. Jest taką bardziej praktyczną czarownicą.
Zpimy jak zabici. Jest już dobrze po dziesiątej, kiedy słyszę,
że Bert wygrzebuje się z łóżka, żeby przynieść mi Mię. Po raz
pierwszy przespała całą noc, a jeśli nawet się budziła, to my tego
nie słyszeliśmy. Bert kładzie ją przy mnie, a ona natychmiast
przysysa się do mojej piersi. Bert schodzi na dół. Wills ciągle śpi.
Jestem pewna, że rodzice, chociaż położyli się bardzo pózno,
zdążyli już rozegrać partię tenisa, popływać w oceanie, odbyć
przejażdżkę rowerową i może nawet trochę pobiegać.
Tato wygląda jak podstarzały atleta, ale mama nigdy nie zdra-
dzała w tym kierunku żadnego zainteresowania. A teraz, proszę,
wali trzymaną oburącz rakietą w piłkę, i robi to naprawdę nie
najgorzej. Codziennie rano przebiega swoje trzy kilometry, może
niezbyt szybko, ale zawsze. Zastanawiam siÄ™, czy kiedy moje dzie-
ci trochę podrosną, uda mi się wrócić do dawnej formy. Pod tym
względem jestem podobna do mamy. %7ładen ze mnie sportowiec,
ale ceniÄ™ sobie dobre samopoczucie.
Spędzamy cudowny tydzień. Dayiel nawet przez chwilę nie,
może usiedzieć w jednym miejscu: to się kąpie w oceanie, to znów
66
bawi w piasku ze swoim dziadkiem, budujÄ…c zamki i pochylnie,
to znowu biega po plaży, która wydaje się nie mieć granic.
Bert okazuje się iście wodnym zwierzęciem, tak samo Wills.
Kąpią się razem z tatą około dwudziestu razy dziennie. Wills ma
tu mnóstwo kolegów i często znika gdzieś na dłużej. Bert i tato
nie przejmują się tym tak jak ja i mam wrażenie, że w ogóle nie
pilnują dzieci. Bert idzie pod prysznic z Mią; kiedy już ją przebrał,
podchodzÄ™ do nich.
 W ogóle nie interesujesz się, co robi Wills? Pływa teraz
po tych wysokich falach na desce, może się utopić albo zniesie
go gdzieÅ› daleko. JesteÅ› taki sam jak tato. Nigdy nie bierzesz pod
uwagę, że może zdarzyć się coś złego.
Bert podnosi głowę i mruży oczy, ponieważ razi go słońce.
 PosÅ‚uchaj, Kate. Widzisz facetów w czerwonych kamizel­
kach, którzy siedzą na tych białych stanowiskach? To ratownicy.
Oni tu sÄ… od pilnowania, zwÅ‚aszcza maÅ‚ych dzieci, i znajÄ… to wy­
brzeże jak własną kieszeń. Rozmawiałem z jednym z nich, okazało
siÄ™ zresztÄ…, że to kapitan straży przybrzeżnej, i wiesz, co powie­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •