[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Niektórzy mówią, że ryby są bystre. Zwłaszcza ci, którzy nie mogą ich złapać.
ParsknÄ…Å‚.
- Dobra. No to idz już! - Objął ją jeszcze raz. Zawahała się przez chwilę.
- PrzejrzÄ™ jeszcze rachunki z tego tygodnia, zobaczÄ™ jak to wyglÄ…da. Ale to ostatni raz.
Rozjaśnił się, jakby ktoś zapalił w nim światełko.
- Grazie. Dzięki.
Jenny tylko pokręciła głową. Do kuchni beztrosko wmaszerowała Ca-rolyn i na widok
przyjaciółki wydała okrzyk zachwytu.
- Jak było w Puerto Vallarta?
Jenny pomyślała o uścisku mocnych ramion Huntera.
- Nie pytaj - odpowiedziała zirytowana, czując, że się rumieni.
- Aż tak dobrze?
Jenny prychnęła, chciała skłamać, ale zrezygnowała.
- Aha.
Carolyn klasnęła w dłonie i uśmiechnęła się chytrze.
- No, najwyższy czas!
W małym pokoiku Jenny starała się powstrzymać drżący uśmiech. Rozpamiętywanie
krótkich chwil spędzonych z Hunterem nie było zbyt rozsądne. Nawet całkiem nierozsądne.
Ale nie mogła się powstrzymać.
Może mnie znajdzie?
Tłumaczyła sobie, że musi przez to przejść i pracowała sumiennie, przygnębiona bałaga-
nem, jaki po upływie zaledwie tygodnia zastała w papierach. Bez względu na to, kim był za-
trudniony przez Alberta księgowy, nie stanął na wysokości zadania. Miejmy nadzieję, że na-
stępny okaże się lepszy.
W końcu, z księgami pod pachą, ruszyła do drzwi. Praca domowa, szepnęła bezgłośnie
do Carolyn, w drodze do tylnego wyjścia.
- Czy ten facet znalazł cię w Puerto Vallarta? Może to ten, którego spotkałaś? - Carolyn
żartowała, szeroko uśmiechnięta.
- Co za facet?
- Ciemne włosy, niebieskie oczy. Pytał o ciebie, ale nie wiedziałam, co mogę powiedzieć.
Wspomniałam tylko, że pojechałaś tam z przyjaciółmi na urlop. - Zawahała się. - Zrobiłam
coÅ› nie tak?
- Nie... nie... nikogo takiego nie było. - Opis Carolyn mógł pasować do Huntera, ale rów-
nie dobrze odpowiadał tłumom mężczyzn, łącznie z jej byłym mężem. Ostrzegała sama siebie,
żeby nie liczyć na zbyt wiele. - A wybierał się tam?
- Szukał cię. Powiedziałam mu, że się przeprowadzasz.
- Mówiłaś, dokąd?
- Jenny, przerażasz mnie!
- Nie, tylko się zastanawiam. - Serce biło jej coraz szybciej. - Na wszelki wypadek, gdyby
mnie znalazł. Pewnie się nie przedstawił.
- Eee, owszem. Nazywa się... Bill... jakoś tam. - Carolyn kręciła głową, patrząc w stronę
sali restauracyjnej. - Przypomnę sobie. Muszę przyjąć zamówienia.
- Idz. - Jenny pokiwała do niej ręką, po czym osunęła ją na klamkę. Zrobiła krok do
przodu i omal nie wpadła na jakąś potężną postać. Krzyknęła ze zdumienia. Naprzeciw niej
stał Hunter Calgary.
- Boże - szepnęła wzruszona.
- Cześć.
- Cześć. - Obejrzała się, ale Carolyn zniknęła już w głębi sali.
- Jak na kogoś, kto zatrudnił ochroniarza, nie zostawiłaś, wyjeżdżając, zbyt wielu wiado-
mości.
Jenny miała ochotę rzucić mu się w ramiona. Aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy,
jak bardzo się za nim stęskniła. Była zachwycona. Po prostu w siódmym niebie.
- Nadal chcesz tej pracy? - spytała tak cicho, że ledwo ją usłyszał.
- Nadal.
Próbowała ukryć wrażenie, jakie na niej zrobił. Miękka, skórzana kurtka, długie nogi w
dżinsach, wysokie buty i dżinsowa koszula rozpięta pod szyją. Uosobienie seksu. Tak dobrze
to pamiętała.
- Skąd wiedziałeś, gdzie mnie szukać?
- Hipoteza oparta na rzetelnej wiedzy. - Wzruszył ramionami. - Mówiłaś przecież, że
pracujesz U Riccarda.
- Tak się... cieszę, że jesteś.
To były przeprosiny. Chciała powiedzieć więcej, ale nie potrafiła. Wybaczenie odczytała
w lekkim uśmiechu, który sprawił, że jej serce zaczęło bić wolnym, równym rytmem.
- Dlaczego wszedłeś od tyłu? - spytała, gdy szli do samochodu. Obok czarnego dżipa,
bardzo podobnego do tego, który wynajmował w Meksyku, stało tylko jedno auto - jej volvo.
Znów wzruszenie ramion.
- Pracownicy chyba zawsze tędy chodzą pomyślałem więc, że właśnie tu mogę cię zna-
lezć.
- SÅ‚usznie.
Stanęli na parkingu, zakłopotani. Przyglądała się odblaskom ulicznych lamp na twarzy
Huntera. W gęstniejącym mroku coraz wyrazniej uświadamiała sobie, jak nieprawdopodob-
nie uwodzicielsko wygląda. Był przystojny, to oczywiste, ale jeszcze większe wrażenie robiła
jego męskość i surowość.
- Pójdziemy gdzieś? - zaproponował.
Czy powinna zaprosić go do siebie? Po Rawleya jedzie dopiero jutro.
- Mieszkam niedaleko...
- PojadÄ™ za tobÄ….
Tłumaczyła sobie, że nie powinna zapominać o złych przeczuciach, ale jedyne, co stawa-
ło jej przed oczami, to przelotne obrazy mocnych ramion, gładkiej skóry, twardych palców i [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •