[ Pobierz całość w formacie PDF ]

setki, każda wielkości dłoni Valasa. Poruszały się razem, kurcząc macki, a potem pulsując unisono, za
każdym razem zmieniając kolor z zielonożółtego na żółty albo na odwrót.
Rozczarowany miał się już odwrócić, kiedy zauważył jakąś sylwetkę płynącą między nim a
meduzami. Zwiadowca zastygł, nie chcąc zdradzić swojej obecności. Unosząc się z prądem, zawisł w
wodzie, przyglÄ…dajÄ…c siÄ™ jej.
Postać była wielkości drowa i miała dwie ręce i dwie nogi, z których każda kończyła się
płetwiastą dłonią lub stopą. Miała też rybi ogon, ale żadnych macek. Nie był to zdecydowanie aboleth -
ale co to za rasa?
44
Istota płynęła obok meduz, poganiając je trzymaną w ręku laską. Głowica laski emitowała
trzeszczące rozbłyski, których częstotliwość odpowiadała pulsowaniu meduz. Valas ledwo słyszał
wydawany przez nią dzwięk, niskie dum, dum, dum, brzmiące jak przytłumiony odgłos bębna.
Pochłonięta doglądaniem swojej trzódki istota nie zauważyła jeszcze Valasa, więc zwiadowca
musiał podjąć decyzję. Mógł się do niej zbliżyć i spróbować nawiązać z nią kontakt w nadziei, że powie
mu, gdzie jest Zanhoriloch, albo zachować ostrożność i odpłynąć.
Dotknął talizmanu w kształcie gwiazdki, upewniając się, że jest wciąż przypięty do koszuli. W
razie potrzeby zawsze mógł uciec dzięki jego magii.
Popłynął w stronę istoty.
Zbliżając się, zauważył, że jej skóra była równie ciemna jak u drowa. Miała łysą głowę, a jej ciało
lśniło w świetle meduz. Skórę nieznajomego pokrywała warstwa zielonego śluzu. Gdy Valasa dzieliło od
niego może dziesięć kroków, stwór musiał wyczuć jego obecność. Machnąwszy ogonem, odwrócił się.
Na widok jego twarzy Valas westchnął. Wysokie kości policzkowe i wyraznie zarysowana szczęka
nadawały stworowi wygląd drowa. Miał nawet czerwone oczy, ale nie miał uszu - a przynajmniej tylko
pomarszczone wałki wokół otworów w głowie, wyglądające jak stopione pozostałości małżowin. Dłonie
stwora - jedna mącąca wodę, żeby utrzymać go w miejscu, druga trzymająca laskę - miały kciuki, ale
tylko dwa palce połączone szeroką błoną.
Valas otworzył usta, ale zaraz przypomniał sobie, że oddycha wodą i nie może mówić. Ni z tego,
ni z owego przeszedł na język migowy drowów. Wybrał zupełnie neutralną wiadomość. Nadal nie
wiedział czy stwór jest przyjacielem czy wrogiem drowów albo abolethów.
- To jezioro abolethów, prawda? - zapytał. - Czy ich miasto znajduje się gdzieś w pobliżu?
Nie spodziewał się odpowiedzi. Zwiadowca, który opowiedział mu o jeziorze Thoroot, mówił, że
tylko garstka drowów zapuszczała się w te okolice.
Był zatem w szoku, kiedy stwór odpowiedział w języku migowym, choć jego gesty były niezdarne
z powodu niezgrabnych, zrośniętych błoną palców.
- Szukasz abolethów? Oszalałeś? Wracaj, zanim...
Przypominający drowa stwór targnął się, jak gdyby dosięgnął go cios. Wypuszczając laskę, zwinął
się w pozycję embrionalną, przyciskając błoniaste dłonie do głowy z ustami rozwartymi w niemym
krzyku. Valas obrócił się, sięgając po sztylety i rozglądając za niebezpieczeństwem, ale zanim ich dobył,
w jego czaszkę wdarł się przerazliwie wysoki krzyk.
Głośniejszy niż jakikolwiek dzwięk, jaki kiedykolwiek słyszał, wrzask nie pozwalał mu myśleć i
wprawiał jego ciało w spastyczne drgawki. Zwinął się sam w pozycję embrionalną, zaciskając oczy w
zbolałym grymasie i przyciskając dłonie do uszu.
Nie pomogło. Wrzask trwał nadal, odbijając się echem od ścian jego czaszki, aż w końcu miał
pewność, że kość pęknie jak strzaskany kryształ. Potem ogarnęły go miłosiernie cisza i mrok.
45
ROZDZIAA 11
Halisstra siedziała ze skrzyżowanymi nogami na mokrej kamiennej podłodze jaskini, której
jedyny wylot znajdował się nad jej głową. Zciany pieczary były pokryte malunkami - farbę nałożono
bezpośrednio na kamień, linie biegły wzdłuż zarysów skały. Postacie drowów wielkości naturalnej
wyciągały ręce ku sklepieniu z oczyma płonącymi ekstazą. Wszystkie przedstawiały dorosłych, ale każda
miała pępowinę, która wijąc się, opadała na dno jaskini niczym korzeń.
Nie miała już skrępowanych nadgarstków, ale szanse ucieczki miała równie wielkie jak
namalowane postacie na zejście ze skały. Zciany, przynajmniej trzy razy wyższe od niej i pochylone do
środka, kończyły się otworem w stropie, więc wspięcie się na górę bez pomocy magii było niewykonalne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •