[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gdy następnego wieczoru zasiedli w jego prywat-
nej loży na teatralnej widowni, by obejrzeć znakomi-
cie wystawioną  Opowieść wigilijną" Dickensa,
obejmował ramieniem Sylwię, która daremnie próbo-
wała śledzić akcję sztuki. Bliskość Markusa, ciepło i
siła jego ciała wprawiały ją w roztargnienie. Kciu-
kiem delikatnie głaskał ciepłą skórę na skraju łódko-
watego dekoltu jej wieczorowej sukni.
Sylwia miała do siebie pretensje i wstydziła się
swojej słabości. Powinna być twarda, zwalczyć po-
kusę i nie angażować się pod żadnym pozorem. Ale
było za pózno, bo już się przywiązała do Markusa.
Szczerze mówiąc, cieszyła się z tego, i to bardzo. W
jej dwudziestosiedmioletnim życiu niewiele było ran-
dek. Jako licealistka, a potem studentka przestała się
buntować, ponieważ miała życiowy ceł, więc skon-
centrowała się na nauce. Gdy po dyplomie zaczęła
pracować w firmie Colette, całkiem zaabsorbowana
karierą zawodową nie traciła czasu na spotkania z
facetami. Zresztą nie miała adoratorów z prawdzi-
S
R
wego zdarzenia, więc doszła do wniosku, że jest
zbyt... No właśnie. Czego miała w nadmiarze? Rozu-
mu? Poczucia niezależności? Silnej woli? Zapewne
wszystkiego po trochu. Jej niedoszli ukochani po
pierwszej randce więcej nie dzwonili. Zamiast rozcza-
rowania odczuwała jedynie ulgę, co z pewnością było
symptomatyczne.
Gdyby Markus się nie odezwał, byłaby przygnę-
biona. Kiedy go poznała, wszystko się zmieniło. Nie
znała dotąd takich odczuć. Pomyślała o bursztynowej
broszce, przypiętej dziś do sukni, i pochyliła głowę,
żeby na nią popatrzeć. Może naprawdę jest talizma-
nem, który sprawił, że zwrócili na siebie uwagę?
Idiotyzm, skarciła się w duchu Sylwia. Bezsen-
sowny zabobon... Z drugiej strony jednak Markus
rzeczywiście był jakby dla niej stworzony. Nie znała
dotąd takiego mężczyzny. W głębi ducha miała pew-
ność, że jest dobrym człowiekiem, chociaż niektóre
fakty z pozoru temu przeczyły. Dlatego spodziewała
się, że zdoła w końcu pokonać wszelkie uprzedzenia i
namówi go, żeby nie likwidował Colette.
Gdy sztuka dobiegła końca, Markus pomógł Sylwii
włożyć ciepły płaszcz. Wraz z tłumem widzów wyszli
przed budynek teatru.
Mogę zaprosić cię na drinka? - szepnął jej do ucha.
Tak - odparła i zadrżała, czując jego oddech na
rozgrzanej skórze. Cieszyła się, że to jeszcze nie ko-
niec wspólnego wieczoru.
Ujął jej dłoń, utorował im drogę w gęstym tłumie
S
R
i ruszył do jasno oświetlonego małego pubu. We-
wnątrz były głębokie nisze ze stołami i ławami. Gdy
zamówił napoje, Sylwia poszła na moment do toalety,
a kiedy wróciła, zastała go pogrążonego w rozmowie
z wysokim mężczyzną o pięknej siwej czuprynie.
- Sylwio, to jest Kenneth Vance, dyrektor teatru.
Ken, przedstawiam ci pannÄ™ SylwiÄ™ Bennett.
- Miło mi panią poznać.
- Ojej! - Uradowana podała mu rękę. - Ogromnie
się cieszę. Byliśmy na  Opowieści wigilijnej". Zna-
komity spektakl.
Dzięki. - Kenneth Yance uśmiechnął się i skłonił
głowę. - Podziękowania należą się również Mar-
kusowi, ponieważ bez jego pieniędzy mielibyśmy
spore problemy z wystawieniem tej sztuki wedle naj-
wyższych teatralnych standardów, więc...
- Zamknij się natychmiast, bo na przyszłość nie
dam ci ani centa - przerwał Markus. Ze zdziwieniem
stwierdziła, że wydaje się zakłopotany.
- Już milczę- odparł pobłażliwie aktor i dyrektor w
jednej osobie.
Porozmawiali kilkanaście minut, potem wyszli. Ze
względu na zimową pogodę jechali dziś dużym, tere-
nowym autem.
- No proszę - mruknęła Sylwia, gdy Markus po-
magał jej wsiąść. - Pan Grey jest społecznikiem! Co
cię skłoniło do finansowego wspierania teatru?
Wzruszył ramionami i zamknął drzwi. Obszedł au-
to, żeby usiąść za kierownicą, i dopiero wtedy odpo-
wiedział na pytanie.
S
R
- Wiesz, jak to jest. Są potrzeby, należy trochę po-
móc.
- Trochę? - powtórzyła z uśmiechem. - Podej-
rzewam, że tu różnimy się w ocenie.
Znowu obojętnie wzruszył ramionami.
- Moim zdaniem, nie tak bardzo. Ja mam dużo for-
sy, a ty wielkie serce.
- Skąd ci to przyszło do głowy? - zapytała, trochę
zakłopotana.
- Tylko osoba naprawdÄ™ wielkoduszna martwi siÄ™,
co będzie z jej współpracownikami - odparł. - Po-
dziwiam ciÄ™ za to.
Miała doskonałą sposobność, żeby wymóc na nim
konkretną obietnicę, ale coś ją powstrzymało. Zamiast
poruszyć drażliwy temat, zaczęła z innej beczki.
- Kenneth Vance to uroczy człowiek. Długo się
znacie?
- Dziesięć lat - odparł z uśmiechem. - Zwiata nie
widzi poza swoim ukochanym teatrem. Moim zda-
niem gotów jest na wszystko, żeby go utrzymać.
Ja też, dla dobra Colette, pomyślała Sylwia, ale nie
powiedziała tego na głos.
- Jest chyba bardzo oddany swojej sztuce.
- Racja. Moja matka nas sobie przedstawiła. Wiele
lat zasiadała w radzie teatralnej, ale potem zaczęła
podróżować, więc zaproponowała, żebym zajął jej
miejsce.
- Twoja matka mieszka na stałe w Youngsville? 
wypytywała, zainteresowana wszystkim, co dotyczy
jego życia.
S
R
- Chcesz mi wmówić, że nie znalazłaś jej danych w
Internecie? - spytał kpiąco, więc zamiast odpowie-
dzieć pokazała mu język. Sprawdziła oczywiście, że
pani Grey, z domu Cobham, pochodzi z bogatej ro-
dziny od wielu dziesięcioleci zamieszkałej w Chicago.
Kilka dni temu Sylwia zadowoliła się tymi infor-
macjami, ale teraz miała nadzieję, że od Markusa
usłyszy coś więcej, i nie zawiodła się.
- Urodziłem się w Youngsville - wyjaśnił. - Ro-
dzina matki dawno temu osiadła w Chicago. Rodzice
poznali się, gdy w dosłownym znaczeniu tego wyrazu
wpadli na siebie, zwiedzając wystawę. Po ślubie za-
mieszkali tutaj.
- I założyli firmę jubilerską.
- Owszem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •