[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tchórzostwo, nie chciał tłumaczyć sobie jego postępowania inaczej niż jakąś nową tajemnicą.
Obecność w obozie człowieka cennego pod każdym względem jako towarzysza podróży, lecz
którego postępowanie oparte było na niezrozumiałych pobudkach  drażniło trochę Stan-
leya. Ukrył wszakże niezadowolenie i postanowił wieczorem rozmówić się z Gentem. Teraz
należało zjeść solidny obiad, który właśnie zaanonsował Arab, zjawiając się z ukłonem w
drzwiach.
 Niech łaska Allacha spłynie na was, biali szeikowie! Nasz pan, Chamis-ben-Abdulla,
przysyła wam ten nędzny posiłek i prosi o zaszczycenie go zjedzeniem wszystkiego.
W ślad za nim ukazało się dwóch kuchcików niosących srebrny półmisek spowity w
obłoki pary. Wznosiła się na nim góra ryżu oblanego baranim tłuszczem, zmieszanego z
migdałami, rodzynkami i winogronami, całość zaś przybrano plastrami cytryny. Następnie
wniesiono pieczone kurczęta, pierogi z baraniną, słodki, pachnący chleb, brzoskwinie, śliwki,
morele, lody, gałki muszkatołowe w cukrze, rodzynki i daktyle.
Europejczycy zjedli obiad w milczeniu, po czym Stanley poszedł obejrzeć Taborę, Gent
zaś rozłożył mapy i pogrążył się w rozważaniach nad sytuacją.
Doszedł do wniosku, że choćby miał się poróżnić ze Stanleyem, nie wezmie udziału w
wojnie. Miał przed sobą prostą drogę. Wzgardzić nią, licząc na wątpliwy wynik wojennej
awantury, byłoby nonsensem. Oczywiście ryzykował wiele, ale za to nie przerywał podróży
na nie wiadomo jak długo, co było niemniej, a może i bardziej ryzykowne, jeśli wplącze się w
działania wojenne. Mogło to stworzyć sytuację nie odpowiadającą ani jego charakterowi, ani
sposobom postępowania. Niezależnie od tego wszystkiego na wieść o wojnie owładnęła
Gentem dawna, przemożna przekora. Motorem jego działania był zawsze bezpośredni poryw
serca i osobiste zainteresowanie. Przy takim nastawieniu nie odpowiadało mu zupełnie stano-
wisko przywódcy dzikich walczących z innymi dzikimi dla osiągnięcia jakichś własnych ce-
lów. Co prawda celem wojny było dla Stanleya otwarcie tej samej prostej drogi, którą chciał
podążyć Gent, lecz istniało tu pewne odchylenie od czystości pierwotnego planu, jakim było
odnalezienie Livingstone'a  odchylenie rażące uczucia Genta. Ostatecznie zdecydował się
wyruszyć samotnie z Cauperem i swoim sztucerem.
Rozmyślając nad tym wszystkim, tak dużo palił, że Stanley, który zapukał i wszedł do
pokoju, wykrzyknÄ…Å‚:
 Mam nadzieję, że chmury tytoniowego dymu zasłonią powstałe między nami sprze-
czności, jeżeli one rzeczywiście istnieją!
 Nie  zaprzeczył Gent.  Ale siądzmy przy tym oknie. Jakie olbrzymie gwiazdy!
Ma się wrażenie, że grzeją z wysoka.
Okno było otwarte. Moskity, zwabione światłem, brzęczały monotonnie. Noc tropika-
lna, pełna baśniowej ciszy i łagodnego aromatu kwitnących drzew, budziła uczucia uśpione za
dnia. Jej majestat, słodycz i mrok działały jak muzyka.
 Mister Stanley  przemówił Gent.  Udam się sam, tylko z Cauperem, przez
Mfutę do rzeki Malagarasi, skąd najkrótszą drogą w kierunku północno-zachodnim będę miał
już do przejścia jedynie sześćdziesiąt mil. Znajdę pirogę i popłynę w dół rzeki, około trzystu
mil, prosto do Udżidżi. Tak ułożyłem sobie to wszystko.
 Doskonale  rzekł wolno Stanley.  A więc drogi nasze się rozchodzą. Sądziłem,
że pozostaniemy razem do końca podróży.
 Pana cierpki ton nie jest niczym usprawiedliwiony, Stanley! Nie mam absolutnie nic
przeciw dalszym stosunkom towarzyskim, lecz nie wszystko, co jest powszechnie przyjęte w
dodatnim znaczeniu tego słowa, pasuje do takich ludzi, jak pan i ja. Mówiąc szczerze, mój
udział w wojnie nie miałby oczywiście decydującego znaczenia. Siły arabskie liczą trzy tysią-
ce ludzi, a pan w pięciu karawanach posiada najwyżej stu. Natomiast, przy sprzyjających oko-
licznościach, od razu przedostanę się do Udżidżi, najdalej w ciągu dwóch tygodni. Przyzna
pan, że nie tchórzostwo zmusza mnie do udania się w okolice zajęte przez nieprzyjaciela.
 Nie. Cóż zatem? Niech mi pan powie!
 Co?
Gent, zdenerwowany, wstał. Zdawał sobie sprawę, że będzie musiał odkryć przed Stan-
leyem swe prawdziwe zamiary, lecz przykro mu było zaskoczyć tego odważnego człowieka
planem, którego rozmach przekraczał pod względem znaczenia najśmielsze tego rodzaju
przedsięwzięcia. Gent nie przypuszczał, że wzbudzi w ten sposób nienawiść Stanleya, ale
sądził, że odczuje on to boleśnie z racji swej władczej natury. Nie mógł jednak postąpić
inaczej, nie wywołując, być może, wrogiego ochłodzenia wzajemnych stosunków. Nie kwapił
się wszakże z odsłonięciem swych planów. Po krótkim namyśle postanowił wysunąć argu-
ment dostatecznie ważny z praktycznego punktu widzenia.
 Zapewne panu wiadomo  przemówił wreszcie  że w wojnie prowadzonej w
tutejszych warunkach nie ma właściwie ani tyłów, ani frontu. Przeciwnicy krążą wokół siebie,
atakując się wzajemnie to z jednej, to z drugiej strony. Przypuśćmy, że nie zniszczymy wojen-
nej linii tego Miramby, a tylko przebijemy siÄ™ przez niÄ…. Wtedy ukryje siÄ™ on w lesie, pono-
wnie zbierze wojsko i będzie deptał nam po piętach w drodze do Udżidżi. A jeszcze nie wia-
domo, jak zachowajÄ… siÄ™ Arabowie.
 Tego doprawdy nie wiem, przyznaję. W każdym razie, jeśli idzie o mnie, za pózno
już na wycofanie się. Dałem słowo i dotrzymam go, by nie splamić honoru amerykańskiego
sztandaru.
Gent myślał z natężeniem i znalazł wyjście.
 Pójdę na razie z panem do Mfuty i w ogóle pozostaniemy razem aż do wyjaśnienia
sytuacji. Pod tym gorącym słońcem namiętności wybuchają szybko. Nie ulega kwestii, że po
jednej czy dwóch potyczkach losy wojny zostaną wyjaśnione. Jeżeli Mirambo pobije Arabów,
to ruszę dalej z Cauperem aż do rzeki Malagarasi i popłynę nią w dół do Udżidżi. Jeśli Arabo-
wie zwyciężą Mirambę, pójdę razem z panem!
 Dobrze, bardzo się z tego cieszę!  Stanley uścisnął rękę Genta.  Byłoby mi
przykro, gdyby rozeszła się wieść, że jeden z białych odchodzi przed rozpoczęciem wojny.
Jednakże...
 Co takiego?
 Jeżeli uda się pan drogą wodną, to pierwszy odnajdzie pan Livingstone'a...
 Wolałbym być setnym, który go odnajdzie, gdyby się to miało okazać dla niego
korzystniejsze!
 Czy jest pan zupełnie pozbawiony ambicji?
 Nie rozumiem, co znaczy to słowo!
 Jaki pan szczęśliwy!
Rozmawiali jeszcze przez chwilę na temat szajki Miramby, po czym Stanley odszedł.
Gent chodził po pokoju. Rozmyślał.
 Jak to przykro zaśmiecać sobie świadomość zjawiskami obcymi dla duszy! Co mnie
obchodzi Mirambo? Co ja jego obchodzę? Ale bez względu na to trzeba będzie celować do je-
go towarzyszy broni i na całe życie pozostanie mi wspomnienie barbarzyńskiej, operetkowej
wojny, w której brałem udział nie powodowany ani namiętnością, ani entuzjazmem, zadając
sobie gwałt, nie odczuwając nic poza znudzeniem .
Rozdział XI
USIAOWANIE ZABÓJSTWA
Gent niewiele pomylił się w swoich przewidywaniach dotyczących liczebności wojsk.
Arabowie wystawili dwa i pół tysiąca wojowników, a Stanley zebrał pięćdziesięciu. Trzeba
bowiem nadmienić, że do chwili przybycia do Tabory ubyła mu znaczna liczba ludzi. Część
zmarła na febrę i ospę, kilku zbiegło w drodze. Należało też pozostawić ochronę przy karawa-
nie Livingstone'a, którą zorganizował konsul Kirk i która wreszcie nadeszła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • skierniewice.pev.pl
  •